Elity polityczne i medialne Zachodu postawiły sobie za cel ratowanie planety (i naszej przyszłości) przed katastrofą klimatyczną. Pięknie. Tylko dlaczego zabrały się do tego od najgorszej z możliwych stron?
Czytam pracę ekonomicznej noblistki Esther Duflo. Francuzka jest ewenementem, bo nagrodę Banku Szwecji dostała (2019 r.) w wieku 47 lat. Jakieś 20 wiosen wcześniej niż się Nobla zazwyczaj dostaje. Nagroda przypadła ekonomistce z podbostońskiego MIT za eksperymentalne podejście do kwestii zwalczania biedy w krajach rozwijających się. To był kawał dobrej roboty.
Nowa praca Duflo nosi niepozorny tytuł „O adaptacji do zmian klimatycznych”. Przy odrobinie złej woli można by oskarżyć autorkę jeśli nie o klimatyczny denializm, to o sypanie piachu w tryby. W głównym nurcie mówienia i pisania o klimacie cała para idzie przecież nie w adaptację. Bo adaptacja to nic innego niż przystosowanie, a szpica klimatyzmu – nieważne, czy w Komisji Europejskiej, czy na amerykańskich uniwersytetach – domaga się przeciwdziałania. Odchodzenie od paliw kopalnych jest najlepszym przykładem polityki wyrastającej z tego ducha: zamykamy bloki węglowe i gazowe, stawiamy na OZE. A rosnące ceny energii, utratę suwerenności energetycznej i likwidację dobrze płatnych miejsc pracy w sektorze rafineryjnym bierzemy na klatę. Jako koszt, który trzeba ponieść w imię wyższego celu, jakim jest zapobieganie zmianom klimatycznym. Na tym tle dopasowanie jest innym typem podejścia do problemu. Zgadzamy się, że zmiany klimatyczne zachodzą, ale nie bijemy się z siłami, których i tak nie zdołamy powstrzymać. Zamiast tego np. inwestujemy w działania łagodzące – umacniamy obszary narażone na zalanie, ubezpieczamy sektor rolny od skutków anomalii pogodowych czy inwestujemy w technologie, które pomogą nam przetrwać różne scenariusze globalnego ocieplenia.
W swoim tekście Duflo nie wchodzi w publicystykę. Ekonomistka koncentruje się na pragmatycznych aspektach scenariuszy adaptacyjnych – rozważa, czy lepiej dopasowywać się do zmian klimatu ex post, czy ex ante. Duflo nie odwołuje się też w swojej pracy do być może najgłośniejszego piewcy adaptacji do zmian klimatu – Duńczyka Bjørna Lomborga, autora takich książek jak wydany także u nas „Fałszywy alarm. Jak panika związana ze zmianami klimatu kosztuje nas biliony, krzywdzi biednych i nie ratuje planety”. To pewnie też celowe „przeoczenie” – z klimatystami lepiej uważać. I pewnie lepiej nie kopać się z koniem.
Może potrzeba po prostu jeszcze trochę cierpliwości? Może i kwestię klimatyczną będziemy mogli niebawem znów dyskutować w sposób naukowy, merytoryczny, może znów będziemy się kłócić, używając argumentów, a nie poddając się emocjom? ©Ⓟ