Ta przez „l” po to, żeby zmienić Polskę na korzyść pracowników, wydawać sensowne pieniądze na ochronę zdrowia, naukę, zliberalizować ustawę antyaborcyjną. Tu nic się nie zmienia. A ta przez „L”? Po roku od wyborów warto stanąć w prawdzie. W tym parlamencie, w rządzie Lewica nie jest siłą, z którą inni się liczą.
Wolę być Smerfem Marudą niż Smerfem Frajerem. Pańskie pytanie z początku to pytanie o sprawczość. Realna sprawczość jest wtedy, gdy się przeprowadza systemowe zmiany. To się nie dzieje. Ale jest też sprawczość udawana. Ktoś inny podejmuje decyzje, ale pozwala stanąć obok siebie na konferencji prasowej albo wrzucić do internetu mem z napisem „wielki sukces”. Tyle że to jest zaklinanie rzeczywistości. Ludzie to widzą. Słyszę, co mówią lewicowi wyborcy. Są rozczarowani.
Rząd ma niestety coraz mocniej centroprawicowy charakter. Wystarczy spojrzeć na projekt budżetu.
Są i jaśniejsze strony, jak odmrożenie KPO, nie przeczę. Tyle że odhaczanie rzeczy, które i tak miała w programie Platforma, to nie jest własny sukces. Tam, gdzie lewicowi wyborcy oczekiwali zmian – w sprawach zdrowia, pieniędzy na naukę, złamania dyktatu deweloperów, budowy mieszkań, prawa do przerywania ciąży – nic się nie wydarzyło. Tak, drobne rzeczy da się czasem załatwić, wyrwać parę milionów na dobry projekt. Super, doceniam to, choć zdarzało się coś wyrwać dla ludzi także wtedy, kiedy rządził PiS. Ale jest też drugie oblicze obecności w rządzie, w którym się niewiele może – żyrowanie złych decyzji. Ostatnio na komisji dyskutowaliśmy nad ustawą przyniesioną przez inspektorów pracy. Chcieli prostej zmiany: żeby mogli wchodzić z kontrolą na podstawie legitymacji, bez biurokratycznej woltyżerki. Zero kosztów. PIP był za, wszystkie związki były za. Wiem, że gdyby ministra pracy mogła, to też byłaby za. Ale nie mogła. Oficjalne stanowisko rządu? Negatywne.
Takie są realia. Można złożyć zdania odrębne, tak jak przy zawieszaniu prawa do azylu. Tylko co z tego, skoro rząd i tak przyjął to rozwiązanie? Co ma lewicowy wyborca z tego, że Dariusz Wieczorek jest ministrem, skoro w budżecie jest spadek wydatków na naukę w PKB?A czas idzie trudny. Zbierają się chmury nad szpitalami. W budżecie środki na zdrowie są za małe, żeby utrzymać nawet ten poziom świadczeń, który jest dzisiaj. Powiedzą to panu w każdym szpitalu. To są konkrety, tu i teraz.
Uczciwie licząc, nie ma nawet 6 proc. Gdyby było 8 proc., tobym bił brawo. Ale nie ma. Już w rozmowach koalicyjnych ostrzegaliśmy, że w zdrowiu tyka bomba i albo zaczniemy ją rozbrajać, albo będzie jak w memie: „Andrzej, to je...nie”. Byliśmy gotowi wziąć odpowiedzialność za najtrudniejszy, najbardziej ryzykowny odcinek – pod warunkiem, że zmiana finansowania będzie zapisana w umowie koalicyjnej. Jak wyglądały te negocjacje? Z naszej strony rozmowy prowadziła Marcelina Zawisza. Na to, żeby zapisać konkretne reformy, zobowiązania finansowe, tożsame zresztą z tym, co obiecywaliśmy w kampanii wyborczej, zgody nie było. A dziś patrzę na projekt budżetu...
Nie ma we mnie satysfakcji. Wolałbym się wtedy mylić. Ale jak chorym odwołują zabiegi, topór wisi nad programami, które ratują dzieciom zdrowie, a my nie stawiamy tego na ostrzu noża, to po co Lewica ma być w rządzie? Żeby się uśmiechać i mówić, że jest super? Nie jest.
Powiedzmy otwarcie, jak wygląda podejmowanie decyzji. Politycy wolą nie mówić, jak się tę kiełbasę robi, ale ta wiedza się ludziom należy. Składanie zdań odrębnych na posiedzeniu rządu niczego nie zmienia. To publicystyka, tylko taka, której nikt nie widzi, bo posiedzenia są niejawne. Premier umie liczyć do 230, głosów Razem nie potrzebuje do większości. Takie są realia. Wpływ ma ten, od kogo zależy większość w Sejmie. Jeśli mały partner nie zapisze na twardo w umowie koalicyjnej zobowiązań na finansowanie, to nie dostanie potem niczego. Ostatni moment, w którym ma karty w ręku, to negocjacje umowy koalicyjnej. Łatwo się licytuje wysoko, kiedy na ręce są mocne karty. Lewica ich nie miała. Razem – nie miało. Jest nas za mało. Natomiast bez kolegów z NL było trudno sklecić większość. Niestety, nie było tam woli, żeby stawiać twardo sprawy programowe. I rok później jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Mamy w tym Sejmie prawicowo-liberalną większość, która regularnie frustruje i gniewa naszych wyborców. Lewica, jeśli ma być komuś potrzebna, musi być zdolna do skupiania tej społecznej energii, wkurzenia, gniewu. Tylko wtedy będzie mogła skutecznie naciskać na tych, którzy realnie podejmują decyzje, rządzą Polską. Lewica potulna jest dla nikogo. To nie przypadek, że jej wyborcy należą dziś do tych rozczarowanych.
Jestem. Wkurza mnie, gdy czytam budżet, bo to powrót do błędów, które były za PiS-u i których miało już nie być. Kiedy liderka związków w administracji skarbowej bije na alarm w sprawie CIT, a w odpowiedzi biorą się za nią, a nie za problem. Kiedy brak pieniędzy na utrzymanie ochrony zdrowia nawet w tym stanie, w którym jest dziś. Albo gdy widzę pseudopodwyżkę dla budżetówki...
Wtedy to była rekompensata inflacji, która w krytycznym momencie sięgała 18 proc. A teraz jest kolejny rok i realnych podwyżek nie ma. Rząd pcha się w scenariusz „dziadowskie państwo za dziadowskie pieniądze”. Przy negocjacjach strona społeczna miała racjonalne podejście, mówiła „OK, nie 20 proc., ale 15, może chociaż 12?”. Rząd nie posunął się ani o krok. Nie tak rozumiem dialog społeczny.
Są dwie strony budżetu. Niech pan spojrzy na część dochodową. To głaskanie po głowie najbogatszych. Nie widzę powodu, żeby korporacje czy deweloperzy nie mogli dorzucić się więcej. Nie widzę powodu, żeby zwalniać z podatku milionerów. Mam przestać o tym mówić? W imię czego? W imię desantu na stołki w agencjach i totalizatorach? Nie, nie będę milczeć. Polska była rajem podatkowym dla korporacji za PiS i jest nim nadal. Dokopywanie pacjentom, żeby oszczędzić milionerów, jest złe, niezależnie od tego, kto to robi.
O tym, co robi Razem, nie decyduje posłanka Żukowska, tylko Razem. Zgłosimy poprawki do budżetu...
Zobaczymy. Rządzą demokraci, ja traktuję demokrację poważnie. Od decyzji w sprawie budżetu jest Sejm. Będziemy uczciwie walczyć o zmiany. Nie jesteśmy totalną opozycją jak PiS, który w ogóle nie chciał o budżecie gadać. Natomiast jeśli budżet nie zostanie naprawiony, to nie mogę go poprzeć. Pamiętam, co obiecywałem rok temu wyborcom, nie będę sobie robić z gęby cholewy. Bez względu na czyjeś pohukiwania.
Od budżetu zależy życie milionów ludzi, to ważne. Ale nie, nie tylko. Obiecywaliśmy, że skończy się zabawa, w której Skarb Państwa obsiada jak szarańcza aparat partyjny, bo „trzeba go wykarmić”. Majątek publiczny miał być zarządzany przez ludzi wybranych w konkursach, a nie ze wskazania lokalnego partyjnego kacyka.
Nie mam problemu z tym, że polityka jest na szczycie, tam, gdzie chodzi o decyzje strategiczne. Ale dyrektor regionalny naprawdę musi mieć legitymację partii? Kierownik w powiecie? Serio? Doświadczenie w roznoszeniu ulotek ministra jest niezbędne? Przecież to żałosne. Powinien być filtr, niezależna od rządu rada, żeby wyplenić ordynarne partyjniactwo.
Można ją powołać większością dwóch trzecich, stworzyć inne bezpieczniki. Ale musi być wola polityczna. A ona po wyborach wyparowała. Ja w tej sprawie mówię cały czas to samo. To inni zmienili zdanie.
Przed nami budżet. Jak pan wie, usłyszeliśmy od NL, że chcą zakończyć współpracę, jeśli Razem zagłosuje w tej sprawie inaczej niż rząd. Mogę na to odpowiedzieć tylko tyle: Razem nie jest w rządzie, decyzje w mojej partii podejmują jej władze, nie Donald Tusk. Kongres mamy w najbliższy weekend.
Tak. Dotąd to nie był klub rządowy, każda z partii sama decydowała o swoich głosowaniach. Teraz NL chce podejmować decyzje za nas. W takim układzie dalsze istnienie klubu uważam za pozbawione sensu.
Odeszło 27 osób. Są w niej nadal 3 tys. członków, którzy wierzą, że program, który obiecaliśmy wyborcom, jest ważniejszy niż stanowiska i osobiste ambicje. Ja nadal w to wierzę. Polityka to taki świat, gdzie przeżywa się także rozczarowania, a potem idzie się dalej. Najważniejsze jest to, żeby wiedzieć, dokąd i po co się idzie. My to wiemy.
Do grobu kładziono nas już w mediach tyle razy, że się przyzwyczaiłem. Teraz zresztą część „niezależnych publicystów” poszła pracować na rządowych posadach, więc mają mniej czasu na publicystyczne grabarstwo.
Nie interesuje mnie trwanie za cenę wyrzeknięcia się swoich przekonań. Jestem w polityce po to, żeby w Polsce była niezależna lewica. Taka, która reprezentuje pracowników, stoi po stronie nauki, rozwoju, walczy o jakość usług publicznych, nie ugina się przed interesami dużego biznesu.
Mogą.
Nie odpowiem dziś na to pytanie. Decyzje w sprawie wyborów podejmie w odpowiednim czasie partia.
Mamy centroprawicę, która trzyma w szachu całkiem lewicowych wyborców. Rządzi strach: „albo my, albo PiS”. Ale ten kształt polityki nie jest wieczny. Kolejne wybory to będzie inne rozdanie.Wszyscy to czują – jest wyczerpanie po stronie PiS i po stronie liberalnej. Wszystko się trzyma na Kaczyńskim i Tusku, a oni obaj robią ostatnie okrążenie. Kiedy zabraknie któregoś z nich, mechanizm się posypie. To będzie historyczna szansa dla lewicy, tej przez małe „l”. O ile będzie gotowa i nie zadowoli się rolą wasala. Mnie rola wasala nie interesuje. ©Ⓟ