Mam przed sobą raport działu analiz globalnego banku Barclays, w którym zespół ekonomistki Zornitsy Todorovej przygląda się historycznym trendom dotyczącym emisji CO2 przez 21 dużych gospodarek świata. Próbka jest bardzo istotna, bo to kraje odpowiedzialne za ponad 70 proc. wszystkich emisji CO2.

Pewnie myślicie, że sprawa jest prosta. Jedne państwa wykazały się zapobiegliwością, biorąc wyzwanie klimatyczne na poważnie, a drugie dekarbonizacją postanowiły się nie kłopotać. I teraz te pierwsze są w awangardzie zielonej transformacji, domagając się od innych koniecznego dopasowania, zaś spóźnialscy przekształcenia sabotują i nie chcą się przyznać do błędu. Tak myślicie? To jesteście w błędzie. Bo, jak pokazuje analiza Todorovej, większa część emisji CO2 wszystkich państw wynikała w minionych latach nie tyle z bezpośrednich decyzji rządzących, ile z czynników strukturalnych, od woli władz politycznych zazwyczaj niezależnych.

Jeśli szukacie analogii, pomyślcie o budżecie państwa. Żaden rząd nie może – nawet gdy przyjdzie mu fantazja – przekierować z roku na rok wszystkich pieniędzy na nowe kierunki. Nie da się tego zrobić, bo budżet składa się w olbrzymiej części z wydatków sztywnych, pieniędzy dawno podzielonych lub w automatyczny sposób powiązanych z różnymi fazami cyklu koniunkturalnego. Jak rośnie bezrobocie, to rosną wydatki i spadają wpływy podatkowe itd. Tu jest podobnie. Emisje CO2 wynikają w większej części z czynników strukturalnych (np. przemysł czy rozwój motoryzacji), a ograniczony wpływ mają na nie decyzje i zobowiązania polityków.

Z analizy zespołu Todorovej wyłania się jeszcze jeden oczywisty fakt: że jednym krajom dekarbonizacja gospodarki przychodzi łatwiej, a innym trudniej. Weźmy 20-, 30-procentowe redukcje emisji z ostatnich dekad, z których wiele zachodnich rządów (np. Wielkiej Brytanii) jest tak bardzo dumnych. Otóż te osiągnięcia wynikają – mniej więcej w połowie – z faktycznej dezindustrializacji, która się w tych gospodarkach w trzech minionych dekadach dokonała. Idźmy dalej. Zespół Todorovej pokazuje, że na poziom emisji w sposób strukturalny wpływa np. wiek populacji kraju. Innymi słowy – społeczeństwom zachodnim, które się starzeją, łatwiej jest redukować emisje. Zaś kraje rozwijające się, młode, w naturalny sposób dekarbonizacji sprostać nie mogą. To znaczy mogą, ale tamtejsze rządy musiałyby powiedzieć obywatelom, że warunki dla rozwoju i aspiracji kolejnych pokoleń (miejsca pracy i bogacenia się) nie zostaną stworzone. A wręcz będzie się je dławić, właśnie w imię spełnienia klimatycznych celów. To jest akurat sprawa kluczowa także w kontekście krajów takich jak Polska – w tym akurat badaniu nieujętych. Ale są to przecież państwa mające zupełnie inny moment rozwoju oraz inne apetyty niż syte i spełnione kraje zachodnie. To trochę tak, jakby staruszek przekonywał młodziaka, że piątkowy wieczór najlepiej spędzić przed telewizorem, bo przecież na „tych dyskotekach…”. Czy przekona?

Czynników strukturalnych, które gorliwość dekarbonizacyjną mogą ograniczać, jest, rzecz jasna, więcej. Trudności ze spełnieniem wyśrubowanych celów będą miały np. państwa z dużym sektorem rolniczym oraz te, w których panują srogie zimy itd.

Już widzicie pewnie, do czego zmierzam. Zdawało się, że rozwiązania w stylu „one size fits all” (jeden model pasuje do wszystkich) zostawiliśmy za sobą na poprzednich zakrętach transformacji neoliberalnej. Ale nie. Teraz wracają pod płaszczykiem troski o planetę. I znów nikt nie chce słuchać opowieści o tym, że koszty zielonych polityk są zupełnie inne dla różnych gospodarek. ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”