Na początku był szok. Potem szał. Świat muzyczny wstrzymał oddech, gdy pod koniec sierpnia brytyjska grupa Oasis ogłosiła powrót na scenę po 15 latach przerwy. Zespół, który koncertując w czterotysięcznej miejscowości w ciągu dwóch dni był w stanie zgromadzić ćwierć miliona ludzi, znów ma ochotę narozrabiać na rynku.
Królowie brytyjskiego rocka ruszą w przyszłym roku w objazd po Wielkiej Brytanii. Trasa ma liczyć 19 przystanków, ale najważniejszy jest ten na Wembley – legendarny stadion piłkarski jest w stanie pomieścić 90 tys. widzów. Aż siedem przyszłorocznych koncertów bracia Liam i Noel Gallagherowie (filary zespołu) dadzą właśnie na słynnym londyńskim obiekcie.
Tydzień po ogłoszeniu tej informacji 10 mln sympatyków grupy z prawie 160 krajów ustawiło się w kolejce po bilety. Zainteresowanie jest tak wielkie, że tournée Oasis Live ’25 poszerzono o dodatkowe koncerty, zaś wejściówki drożeją w ekspresowym tempie. Gwałtownym wzrostom cen biletów postanowił się przyjrzeć Brytyjski Urząd ds. Konkurencji i Rynków (CMA), czy aby na tym polu nie doszło do nadużyć. Skąd całe to szaleństwo?
Jak się wepchnął Noel
Kiedy u progu lat 90. bracia Gallagherowie zakładali zespół, nie mogli przypuszczać, że staną się rewelacją przemysłu rozrywkowego. Branża zobaczyła w Oasis nowych Beatlesów, a muzycy kurtuazyjnie nie dementowali. Więcej – silili się na odważne porównania z liverpoolską legendą. Debiutancką płytę „Definitely Maybe” (1994) stawiali niemal na równi z „Rubber Soul” Beatlesów, a wydane rok później „(What’s The Story) Morning Glory” nazywali drugim „Revolverem”. Bracia z Manchesteru odwoływali się w swojej twórczości do londyńskiego kwartetu. Ostatni krążek „Dig Out Your Soul” (2008) został nagrany w studiu Abbey Road, gdzie bytowali Beatlesi. A w piosence z tej płyty „I’m Outta Time” pojawia się głos samego Johna Lennona. Czy kogoś jeszcze dziwi, że o Oasis było głośno? Nie było innego wyjścia.
Zaczęło się jednak nie od Beatlesów, tylko od koncertu grupy The Stone Roses, na który pod koniec lat 80. pofatygowali się bracia. Uznali, że oni też będą grać. Chyba jedyny raz (jak pokaże czas) byli jednomyślni. Liam trafił na przesłuchanie do zespołu The Rain, który rozglądał się za wokalistą. Młodszy Gallagher przypasował nowym kolegom. Przyszedł na casting, zaśpiewał i zaprowadził nowe porządki. Zaczął od nazwy – zaproponował „Oasis” i tak już zostało.
Kapela po liftingu zaczęła koncertować, czemu przypatrywał się pod sceną Noel. Miał sporo piosenek napisanych do szuflady i w pewnym momencie zaproponował, że w kapeli chętnie zostanie brakującym ogniwem. Bo zespołowi brakowało repertuaru. Starszy z Gallagherów postawił twarde warunki współpracy: przynoszę piosenki, do tego będę kompozytorem i liderem przedsięwzięcia. Nikt nie protestował. Noel objął stery kapitana drużyny, złapał gitarę i zaczął tworzyć piosenki, dośpiewując za plecami młodszego brata.
Pierwsza płyta była ostra. „Live Forever” nie miało w sobie nic z cukierkowego rocka, surfującego wówczas po stacjach radiowych. Tytułowy numer bardziej pasował do Nirvany, która ucieleśniała wówczas szalenie popularny na początku lat 90. grunge. W zasadzie cały debiutancki album Oasis to wiązanka siarczystych riffów. Jakby dwóch wściekłych nastolatków wzięło kamienie i zaczęło tłuc nimi szyby w sąsiednich domach albo wypisało sprayem na budynkach, za co tak bardzo nienawidzą świata. Spokojniej zrobiło się na drugiej płycie, melodyjnej, wyluzowanej, przebojowej. Grupa wylansowała takie hity jak „Wonderwall” czy „Don’t Look Back In Anger” – i pokochały ją radia. Fanów zaczęło przybywać, a media trąbiły o nowym muzycznym zjawisku – britpopie.
Muzyka Oasis nie była niczym odkrywczym. Amerykański dziennikarz Stanley Reynolds pisał w „Retromanii”, że stworzenie własnej stylistyki muzycznej bazuje najpierw na naśladownictwie – i każdy zespół przechodzi przez tę fazę. Oasis nie było wyjątkiem. Szybko zyskało na popularności, bo kapele retro (britpop odwoływał się do rocka lat 60. i 70.) początkowo zaspokajały „niezdrową obsesję ludzi na punkcie przeszłości” w skali mikro, ale kiedy naśladownictwo stało się masowo pożądane dla szerokiego poklasku (w latach 80.), to później zespoły takie jak Stone Roses, White Stripes czy właśnie Oasis weszły do mainstreamu i zostały symbolami epoki, za którą słuchacze tęsknili.
Polacy po brytyjsku
Ta tęsknota miała charakter globalny, bo britpop szybko dotarł do Polski. Taką łatkę przyklejono powstałej w połowie lat 90. grupie Rotary, która zasłynęła z przeboju – „Na jednej z dzikich plaż”. Nie była to piosenka określająca brytyjski styl w polskiej muzyce rockowej. Ot, zwykła melancholijna ballada. Sami muzycy tłumaczyli się, że grają „polpop”. Już bardziej do anglosaskiego wzorca pasowała singlowa „Satelita” – mocna, intensywna kompozycja, z dynamicznymi zagrywkami. Ale nie stał się hitem, tak jak „Plaża”, która przesądziła o losach zespołu jako kapeli jednej piosenki.
Więcej britpopowej pozy krytycy zobaczyli w zespole Lizar. Skojarzenia zaprowadziły ich w stronę Oasis, a echa fascynacji twórczością Gallagherów wybuchły w zawadiackim gitarowo „Może tam spotkasz ją” czy motorycznym „Biciu serca na dwa”, gdzie pohukują głośne riffy i krzykliwe chórki wszystkich muzyków. Ale Lizar pojawił się i szybko zniknął, pozostawiając po sobie „Ciągle pada” – przeróbkę piosenki Czerwonych Gitar. Trzeba przyznać rację Reynoldsowi – nostalgia za latami 60., która wróciła w latach 90., niekoniecznie chciała się silić na oryginalność.
Tworzenie stylów i gatunków oraz deliberowanie, czyja muzyka jest podobna do Oasis, a który polski zespół tylko podobnie się czesze i ubiera, to domena firm fonograficznych i działów sprzedażowych. Kiedy muzycy Myslovitz zaczynali karierę, było ich czterech, więc w wytwórni obwołano ich czwórką z Liverpoolu, na podobieństwo Beatlesów. – Ale gdy dołączyłem do zespołu, zyskaliśmy miano piątki z Manchesteru – komentuje z rozbawieniem Przemysław Myszor, klawiszowiec i gitarzysta Myslovitz, który w dodatku wniósł do formacji zasłuchanej w brytyjskiej muzyce więcej fascynacji amerykańskim rockiem. I marketingowy czar beatlesowskich bigbitowców trochę prysł.
Ale britopowe skojarzenia zostały. Długo mówiło się o Myslovitz, że są polską reinkarnacją Oasis, Ride czy My Bloody Valentine. A niektóre piosenki – jak „Jim Best”, „Funny Hill” czy „Filmowa miłość” – nie wyprowadzały słuchaczy z błędu, że jadąc do Mysłowic, czują się, jakby zawitali do Manchesteru. – Nie używaliśmy określenia „britpop”, tylko „muzyka gitarowa” – wyjaśnia Myszor. – W naszym zespole fanami braci Gallagherów byli bracia Kuderscy (basista i perkusista – red.), a reszta niespecjalnie ceniła Oasis. Ja wręcz nienawidziłem – tego, co mówili, jak się zachowywali. Piosenki doceniłem z czasem. Dzisiaj uważam je za bardzo dobre. Chyba fakt, że postrzegano Myslovitz w britopowym kontekście, nie pozwalał mi sprawiedliwie ocenić Oasis. Myśmy nie chcieli, aby ktokolwiek dorabiał nam stylistyczną gębę.
Są zespoły zdeklarowane w swoich gatunkowych poczynaniach, jak pochodząca z Torunia formacja Manchester, która już w nazwie sygnalizuje britpopowe inklinacje i tworzy piosenki w starym rockowym stylu. – Poszedłem pewnego razu na zakupy i wypatrzyłem koncertowe DVD „The And Then” Oasis. Po przesłuchaniu miałem tylko jedno w głowię: chcę grać taką muzykę. Kupiłem nawet gitarę marki Epiphone sygnowaną przez Noela Gallaghera i założyłem zespół – opowiada lider i gitarzysta Manchesteru. I dodaje: – Zaczęliśmy się upodabniać do Oasis. No, może nie do końca, bo chociaż w Manchesterze też gra dwóch braci (Sławomir i Dariusz – red.), to my nie traktujemy się wrogo.
W przypadku Manchesteru podobieństwa do Oasis są ewidentne i zamierzone. Co do kolejnych produkcji Myslovitz – niekoniecznie. Album „Korova Milky Bar” wzbogaciło więcej klawiszy, a „Skalary, mieczyki, neonki” miał charakter improwizowanego występu. – Na ostatniej płycie „Wszystkie narkotyki świata” postanowiliśmy za namową producenta powrócić do klasycznego brzmienia Myslovitz. Po paru latach różnych eksperymentów taki powrót do własnych korzeni dobrze nam zrobił i mocno nas na powrót scementował. Wypracowaliśmy przez lata własną estetykę, która zrobiła się rozpoznawalna, i jesteśmy poniekąd niewolnikami pewnego schematu muzycznego, logiki pisania piosenek, artystycznej erudycji. Nie widzę w tym nic złego. Każdego człowieka wyróżniają różne unikalne cechy. To samo jest z zespołami. Każdy ma swój, często wyjątkowy charakter i to należy pielęgnować. Pod tym względem jesteśmy podobni do Oasis – twierdzi Myszor.
Odmówili Bowiemu i Bon Joviemu
Bracia Gallagherowie mieli muzycznych kuzynów nie tylko w Polsce. Pomysł na granie rocka z odcieniami muzyki „british invasion” przełomu lat 60. i 70. praktykowało z powodzeniem sporo kapel w samej Anglii. Dwie dekady później pojętni uczniowie Beatlesów, Stonesów czy Kinksów próbowali po swojemu zawojować estradę. Na britpopowej scenie panowała ostra rywalizacja. Godną pozazdroszczenia żywotność wykazywała grupa Pulp, działająca od końca lat 70., lata 80. to rozkwit legendy The Smiths, a w kolejnej dekadzie silną pozycję uzyskało Suede, korzystając z życzliwych opinii krytyków, którzy rozpoznali w zespole z Londynu najlepszego przedstawiciela brytyjskiego rocka.
Ale o palmę pierwszeństwa zażarcie rywalizowały szczególnie dwie formacje – Oasis i Blur. 14 sierpnia 1995 r. oba zespoły stoczyły walkę na single. Gallagherowie wydali „Roll With It”, a grupa dowodzona przez wokalistę Damona Albarna – „Country House”. Przypominało to trochę wyścigi Beatlesów ze Stonesami, bo kiedy Mick Jagger z kolegami wydali album „Let It Bleed”, rok później Lennon z McCartneyem reklamowali na rynku nowe wydawnictwo zatytułowane „Let It Be”. Z britpopowej wojenki zwycięsko wyszło Blur – w pierwszym tygodniu ich singel znalazł 274 tys. nabywców, podczas gdy „Roll With It” rozeszło się w nakładzie 214 tys. egzemplarzy. Noel był wściekły. Powiedział, że Blur nagrywa beznadziejne płyty, a tylko bardzo dobre single. Na tej złośliwości nie poprzestał. Życzył Albarnowi i basiście Alexowi Jamesowi, aby zachorowali na AIDS i umarli, z czego później gęsto się tłumaczył w oficjalnych przeprosinach.
Dziś takie wypowiedzi są nie do pomyślenia, może jedynie w środowisku rapowym nie budzą powszechnego oburzenia, bo obrażanie artysty przez artystę za pomocą dissów i punchline’ów uchodzi za freestyle’ową sprawność. Ale Gallagherowie od początku mieli problem z szacunkiem i tolerancją wobec innych. W wywiadach mówili bez ogródek, że wyrzucili z kapeli perkusistę, bo do niczego się nie nadawał. Dziennikarz „New Musical Express” usłyszał od Noela, że ten brzydzi się klasycznym rock and rollem, i kiedy na festiwalu Glastonbury przed Oasis wystąpił amerykański zespół The Black Crowes, Brytyjczycy nie mogli dostać gorszej kapeli na otwarcie imprezy.
Festiwal impertynencji trwał w najlepsze. Bracia odmówili udziału w światowej trasie Davida Bowiego, z odmową spotkał się także Jon Bon Jovi. Noel tłumaczył bez ogródek dziennikarzowi „Teraz Rock”, co sądzi na temat muzyki tego ostatniego. Nazwał ją gównianą. „To ostatni zespół na kuli ziemskiej, z którym pragnąłbym się pokazać na scenie” – skwitował.
Bójki, skargi, wyzwiska
Relacje między braćmi też były burzliwe. Już jako nastolatki uprzykrzali sobie życie. Kiedyś pijany Liam wszedł do sypialni, którą dzielił z bratem w domu rodziców, i obsikał sprzęt muzyczny Noela. Od tamtej pory patrzyli na siebie wrogo.
Praca w zespole tylko nasiliła konflikty. Używki nie pomagały rodzeństwu się dogadać. Już podczas koncertu w Los Angeles, promującego debiutancki album Oasis, doszło do nieprzyjemnego incydentu. Będący pod wpływem narkotyków Liam uderzył brata tamburynem i nie wypowiadał się pochlebnie na temat publiczności. Noel chciał odejść z zespołu, ale opuścił jedynie kilka koncertów. Później absencję zaliczył Liam – nie zagrał z zespołem w londyńskim Royal Festival Hall. Oficjalnie z powodu choroby. Nieoficjalnie – z powodu niechęci brata.
Dla fanów chlebem powszednim była sytuacja, kiedy Oasis przyjeżdżało na koncerty bez jednego z braci. Można było typować przed występem – bez którego. W Polsce zespół Gallagherów koncertował raz – w czerwcu 2000 r. na warszawskim Torwarze. Grupa promowała najnowszy album „Standing On The Shoulder Of Giants”. Bracia nagrywali album razem, ale kiedy przyszło pojechać w trasę (liczącą 133 koncerty na trzech kontynentach), rodzeństwo znowu zdążyło się poróżnić.
Między Liamem a Noelem wybuchła awantura zakończona bójką, w efekcie czego do Warszawy dojechał tylko ten pierwszy. Może dlatego frekwencja nie dopisała. Hala zapełniła się tylko w połowie, a i zespół niespecjalnie się natrudził na scenie. Koncert trwał raptem godzinę, publika usłyszała ledwie dziewięć piosenek (dziesiątą na bis) i na tym koniec. Do dziś w internecie można przeczytać dywagacje, czy tamto Oasis było prawdziwym Oasis, skoro w składzie zabrakło Noela, a poza Liamem nie wystąpił nikt z oryginalnego składu.
Bójki, wyzwiska, chodzenie na skargi do mediów – to wszystko prowadziło do nieuchronnego: braterska formacja rozpadła się w 2009 r. Zaczęło się od odwołanego koncertu w Chelmsford z powodu zapalenia krtani Liama – tak twierdził Liam. Bo Noel lansował własną wersję wydarzeń – opowiadał mediom, że brat cierpiał, ale z powodu przedawkowania procentów. A w ogóle cała trasa koncertowa miała być reklamą marki ubraniowej Liama. Doszło do draki. Młodszy z braci zagroził procesem o zniesławienie i zażądał przeprosin. Starszy przeprosił, pozew został wycofany, ale mleko już się rozlało. Za kulisami niedoszłego koncertu bracia i tak wzięli się za łby. Ponoć Liam wymachiwał gitarą przed nosem Noela. „Omal nie odciął mi tym twarzy” – skarżył się mediom niedoszły poszkodowany. Bezradny menedżer odwołał występ i poinformował opinię publiczną, że Oasis właśnie się rozpadło.
W zasadzie to odszedł Noel. Powetował sobie wspomnianą nieobecność na koncercie na Torwarze i przyjechał do Polski trzykrotnie, ale już jako solista. Starszy z braci Gallagherów w 2012 r. odwiedził Gdańsk, trzy lata później – Orange Warsaw Festival, a rok przed pandemią znalazł czas w koncertowym grafiku, aby zameldować się na scenie Open’era. Stał już na czele nowej formacji – Noel Gallagher’s High Flying Birds. Czy rzeczywiście nowej? Media wytykały muzykowi podpieranie się dawną legendą. Wszak piosenka „Lock All The Doors”, nagrana przez nowy zespół Noela, została częściowo napisana wiele lat temu, przy okazji pracy nad debiutancką płytą Oasis. „Nie kopiuję Oasis i nie próbuję komponować w starym stylu” – bronił się Gallagher w rozmowie z dziennikarzem „Teraz Rock” w sierpniu 2015 r. A towarzyszącą mu popularność traktował z pobłażliwą wyższością: „Byłem już największy. Byłem numerem jeden. Nie myślę kategoriami powrotu na szczyt. W ogóle mnie to nie interesuje” – przekonywał.
Odrodzenie britpopu
Czas leczy rany – tak było i w tym przypadku. Ale trzeba było 15 lat na wyciszenie emocji. Tyle bracia musieli odczekać, aby za sobą zatęsknić. Chociaż trudno mówić o tęsknocie, kiedy ludzie czują do siebie głównie nienawiść.
Noel długo był nieprzejednany. W wielu wywiadach dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie ma możliwości, aby stanął z bratem na jednej scenie pod znanym szyldem. A od niego najwięcej zależało – w końcu był mózgiem Oasis, liderem, dostarczycielem piosenek. Bez niego ten zespół nie istniał. Po rozpadzie kapeli, Liam grał nadal z tymi samymi muzykami. Tylko nazwa była inna – Beady Eye było de facto masą upadłościową powstałą na gruzach słynnej kapeli.
To właśnie Liamowi zależało na reaktywacji Oasis. Apelował o to do brata, głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych, bo panowie ze sobą w inny sposób nie rozmawiali. Pierwszy taki sygnał wysłał sześć lat temu, ale Noel nawet nie raczył odpowiedzieć. Przed rokiem nieoczekiwanie dał za wygraną i zasugerował młodszemu bratu kontakt przez management. Jeśli agenci się dogadają, to będzie oznaczało, że sprawa jest poważniejsza niż paplanina w internecie, projekt Oasis da się powtórnie ożywić. Najwyraźniej się dogadali, bo pod koniec sierpnia w czasie koncertu na festiwalu Reading w Leeds Liam zadedykował bratu piosenkę „Half The World Away”, a kilka dni później Gallagherowie wspólnie ogłosili reaktywację i trasę koncertową.
Jeśli przyszłoroczna trasa dojdzie do skutku, to kto wie, czy na tym poprzestaną. Z pewnością fani Oasis wiele sobie obiecują po tym powrocie i nie pogardziliby premierowymi piosenkami. Britpop zmartwychwstanie? I czy jedynie w Wielkiej Brytanii oraz Irlandii, dokąd dawni idole przyjadą z projektem Oasis Live ’25? Może ta fala dopłynie do Polski i – dajmy na to – kolejna płyta Myslovitz będzie britpopowa? – Wracają Oasis, a z nimi moda na lata 90. Może to tylko marketingowo-finansowe wzmożenie. Ale o tym przekonamy się za czas jakiś. Nie zdziwiłbym się, gdyby energia artystyczna Gallagherów – o ile dotrwają w zgodzie – zainspirowała młode kapele do gitarowego grania i znowu będziemy świadkami odrodzenia britpopu. To całkiem realne – uważa Myszor.
Tak się złożyło, że kiedy wraca na scenę Oasis, po latach uśpienia nowe piosenki przygotowuje Manchester. – Reaktywacja kapeli Gallagherów jest dla mnie świętem. Niesamowite melodie, mocne gitary i buchająca ze sceny energia to coś, na co nie mogłem się doczekać. Fajna niespodzianka – cieszy się Załeński. ©Ⓟ