Z Andriejem Łańkowem rozmawia Sebastian Stodolak
Skąd się wzięła Korea Północna?

To, czego nauka trwa semestr, mam ująć w kilku zdaniach?

Będę wdzięczny.

A więc dobrze. Historię Korei Północnej warto czytać w kontekście tworzenia demokracji ludowych, w tym Polski, i wskazywać na różnice i podobieństwa. Północ powstała w 1945 r. po tym, gdy z półwyspu przegoniono okupujących go Japończyków. Z początku podział miał charakter przypadkowy. Amerykanie przed atakiem nuklearnym na Japonię nie mieli pewności, czy są w stanie w pojedynkę wygrać z tym państwem, więc potrzebowali wsparcia Sowietów. Ci zgodzili się, mając nadzieję na zdobycze terytorialne i polityczne.

Chcieli dostać Koreę w całości?

Korea była sprawą drugorzędną. Kreml bardziej troszczył się o Sachalin, Chiny i Mandżurię. Podział kraju był arbitralny – granicę na 38. równoleżniku wytyczyli Amerykanie. Chodziło o to, że na północ od niego mieli walczyć z Japończykami Sowieci, na południe – oni. W praktyce wyszło na to, że Amerykanie pojawili się na Półwyspie Koreańskim już po kapitulacji Japonii, a więc za późno. Zaczynała się zimna wojna i zarówno USA, jak i Sowieci rozpoczęli już budowanie sieci zaprzyjaźnionych i uzależnionych od siebie reżimów.

Korea Północna miała być jak Polska Ludowa?

Pod wieloma względami polityka radziecka była tu kopią działań na Węgrzech, w Niemczech czy Jugosławii. Nawiasem mówiąc, w Korei Południowej na te oczywiste podobieństwa się nie wskazuje, bo dominuje tu nacjonalistyczna lewica przyjazna Pjongjangowi.

ikona lupy />
Andriej Łańkow, koreanista wykładający na Kookmin University w Seulu, autor książki „Prawdziwa Korea Północna” / Materiały prasowe / Fot. materiały prasowe
Uczeni południowokoreańscy są przyjaźni Północy?

Tak tu właśnie bywa. Warto mieć to w pamięci, gdy słuchamy o Północy od elit akademickich Południa. W każdym razie zarówno reforma rolna, jak i np. prawo wyborcze w Korei i Jugosławii mają właściwie identyczny suflowany przez Moskwę tekst.

Dlaczego Północ nie doświadczyła wstrząsów jak inne środkowo europejskie reżimy?

W przeciwieństwie do Europy Wschodniej narzucony przez Sowietów system cieszył się tu dużym poparciem.

Jak to?

Tego chciał przeciętny Koreańczyk z Północy. Pozbywano się japońskich kolaborantów, np. informatorów tajnej policji. Wprowadzono reformę rolną, w ramach której rozdano ziemię ludziom. Wcześniej, w okresie kolonialnym, Japończycy wspierali pożyczki gruntowe, chcąc rozwijać rolnictwo na dużą skalę. Choć było to ekonomicznie opłacalne, to mali rolnicy tego nie popierali, bo nie czuli się beneficjentami systemu. Tymczasem nowy północnokoreański reżim mówił: „Stwórzmy społeczeństwo, w którym wszyscy będą równi, które będzie czysto narodowym społeczeństwem koreańskim, z pewnymi odniesieniami do radzieckiego starszego brata, ale z umiarem. Społeczeństwo, w którym wszyscy będą współpracować, gdzie pieniądze nie będą mieć znaczenia i każdy dostanie to, co chce”.

Gruszki na wierzbie.

Ale chwyciło. Wprowadzono np. kompleksową reglamentację towarów. I to jest ciekawy punkt porównawczy. W Polsce kartki na żywność były objawem kryzysu. W Korei Północnej logika była inna. Rząd zapewniał Koreańczykom zasadniczo darmową żywność. Reglamentacja była więc postępem, bo każdy dostawał coś. Były pewne problemy, a nawet niewielki głód w latach 1954–1955, ale w końcu udało się zapewnić ludziom podstawowy poziom życia. W ten sposób odpowiadano na marzenia ubogiego tradycyjnego chłopstwa. I aż do końca lat 60. to działało.

To dlaczego przestało?

To była gospodarka stalinowska, a ona na dłuższą metę działać nie może, choć w krótkim okresie umie zmobilizować moce wytwórcze. Poza tym przez „działała” rozumiem to, że skutecznie rozdzielała pomoc zagraniczną, którą Północ otrzymywała od ZSRR, Chin i państw Europy Wschodniej.

To jak właściwie nazwać system, który na początku panował w Korei Północnej?

Stalinizm narodowy.

Kraj był jednak wasalem ZSRR.

Nie. W przeciwieństwie do np. polskich komunistów, którzy byli całkowicie zależni od Sowietów, Koreańczycy z Północy od samego początku umieli być samosterowni. Sowieci święcie wierzyli, że Kim Ir Sen to ich marionetka, a on ich w tym przekonaniu utrzymywał, jednocześnie umiejętnie realizując własne cele. Na przykład po latach okazało się, że wojna koreańska w 1950 r. nie została zainicjowana przez rząd radziecki, jak wszyscy wcześniej sądzili. To rząd koreański przeprowadził sprytną grę dyplomatyczną, aby uzyskać pozwolenie na inwazję na Południe. Sam Stalin nie chciał konfliktu. Zresztą Chiny także były przez Koreańczyków rozgrywane.

Jak?

I Chiny, i ZSRR postrzegały Koreę Północną jako strefę buforową chroniącą te kraje przed Amerykanami, ale same też nie pałały względem siebie sympatią. Płaciły więc Koreańczykom, by ci nie stali się w 100 proc. prochińscy bądź proradzieccy. Słowem, Koreańczycy z Północy doili rywalizujące ze sobą wielkie mocarstwa i byli bardzo dobrzy w wykorzystywaniu niesnasek pomiędzy sponsorami.

To dlatego pisze pan w „Prawdziwej Korei Północnej”, że to ustrój „racjonalny”.

Oczywiście.

Ale w końcu pomoc finansowa przestała płynąć.

Z wielu przyczyn: to zmiany w polityce międzynarodowej, to wewnętrzne problemy gospodarcze mocarstw, to dążenie Korei Północnej do autonomii mającej zagwarantować rodzinie Kima władzę absolutną. To ostatnie wynikało z tego, że nie mógł czuć się bezpiecznie z takimi sojusznikami. W połowie lat 50. grupa prosowieckich i prochińskich urzędników próbowała dokonać zamachu na Kim Ir Sena, za zgodą Moskwy i Pekinu. Nie udało się. Podczas czystki wszyscy, których podejrzewano, że są prorosyjscy lub prochińscy, zostali albo wyrzuceni z kraju, albo skazani na śmierć. Doszło nawet do tego, że Kim Ir Sen zmusił wszystkich obywateli Korei Północnej, którzy poślubili cudzoziemki, głównie kobiety radzieckie, do rozwodów, a następnie odesłał kobiety do ich ojczyzn. Ostatecznie w przeciwieństwie do prawie wszystkich komunistycznych krajów Europy Wschodniej, Korei Północnej udało się uciec spod kontroli Moskwy. Zerwanie więzów z Sowietami pokrywało się z jeszcze dobrze działającą gospodarką, ale stan ten nie trwał długo.

Bo, jak ustaliliśmy, stalinizm „nie dowozi”.

Właśnie. I tu jeszcze jedna ważna uwaga: gdy Korea rozpadła się, to Południe było zacofane, a Północ rozwinięta. Korea Północna była potęgą przemysłową i najbardziej rozwiniętym obszarem Azji Wschodniej, poza Japonią. Po 15 latach sytuacja zaczęła się odwracać. W latach 60. XX w. Korea Południowa rozpoczęła swój marsz ku dobrobytowi i do dzisiaj może pochwalić się najwyższym na świecie tempem wzrostu gospodarczego. To jest ważna uwaga w kontekście reformowania Korei Północnej.

Właśnie: reformy. Przecież Północ, widząc sukces Południa, mogła być bardziej pragmatyczna. Mogła się zmieniać i ratować gospodarkę.

Uniemożliwiało to istnienie bogacącej się Korei Południowej. Na początku, po podziale, różnica PKB per capita wynosiła 8 do 1 na korzyść Północy. Obecnie to 26 do 1 na rzecz Południa. Jeśli zatem społeczeństwo Korei Północnej dowie się o dobrobycie Korei Południowej i będzie się mniej bać reżimu, a tak niechybnie stałoby się w wyniku nawet łagodnych reform otwierających ją na świat, to ten reżim upadnie w ciągu kilku lat. Korei Północnej nie stać więc nawet na chiński poziom wolności. Wiem, że to brzmi jak żart, ale według standardów Korei Północnej Chiny Xi Jinpinga są bardzo wolnym i liberalnym społeczeństwem. Każdy Chińczyk może się ubiegać o paszport i wyjechać za granicę. Internet jest, owszem, częściowo cenzurowany, ale większość ludzi ma dostęp do mediów zagranicznych. Można rozmawiać z obcokrajowcami i czytać zagraniczne książki. W Korei Północnej tak nie jest. Wiedza o sąsiedzie zabiłaby ten ustrój. Kiedyś Korea Północna chciała podboju Południa i zjednoczenia, ale dzisiaj jedynym jej celem jest przetrwanie reżimu.

Pan studiował w Korei Północnej. Kraj ten kojarzy się z biedą i głodem. Nie zauważył pan tego na miejscu?

Wtedy nie. Wszyscy otrzymywali od państwa darmowe racje żywnościowe. Niewiele, bo od 700 do 900 g ryżu dziennie, potem nawet racja została zmniejszona do 600 g. Do tego przysługiwało ok. 100 kg kapusty rocznie, kilka jabłek miesięcznie, trochę ryb i kilka razy w roku kawałek mięsa. Tylko pamiętajmy: to były lata 80. Istniał jeszcze ZSRR i mimo wszystko wysyłał rozmaite kontyngenty pomocowe Korei, nie tak hojne jak na początku, ale jednak. Poza tym handlował z nią, co było rodzajem ukrytej pomocy. Gdy ZSRR upadł, nieefektywna i zmilitaryzowana gospodarka Korei Północnej nie umiała skompensować tej luki. Dlatego dzisiaj w Korei jest bardzo źle, jeśli chodzi o warunki życia. Jak dokładnie, nie wiemy, bo zgodnie z tamtejszym prawem z początku lat 60. publikowanie danych ekonomicznych jest nielegalne, zresztą są one z definicji objęte tajemnicą państwową. Nie znamy też dokładnie skali katastrofy gospodarczej lat 90. Wiadomo, że PKB spadł w sumie o 30 proc., może nawet 40 proc. Panował ogromny głód, w wyniku którego zmarło ok. 0,5 mln, czyli mniej więcej 3–4 proc. całej ówczesnej populacji.

Chiny nie chciały zająć miejsca ZSRR jako zbawca Północy?

Pekin chciał dostępu do rynku Południa, bo tam były pieniądze, więc na początku lat 90. opuścił Koreę Północną. Zresztą zarówno Sowieci, jak i Chińczycy święcie wierzyli, że północnokoreański reżim jest skazany na upadek, ponieważ przez dziesięciolecia był pośmiewiskiem. Nikt się nie spodziewał, że potomkowie Kim Ir Sena będą w stanie tak długo utrzymać kontrolę nad krajem. Zdecydowana większość obserwatorów na początku lat 90. była pewna, że Północ wkrótce pójdzie drogą Niemiec Wschodnich, choć może w bardziej dramatyczny sposób. Pekin nie miał więc powodu, aby ją wspierać. Zresztą same Chiny były wówczas stosunkowo biednym krajem, a historycznym powodem udzielania pomocy Korei Północnej była rywalizacja ze Związkiem Radzieckim, która wygasła.

A jakie są dzisiaj relacje z Chinami? Słyszy się głosy, że Pekin kontroluje Północ. Że to ich marionetka.

Nikt nie może kontrolować Korei Północnej. To niemożliwe. Korea Północna ma obsesję na punkcie własnej suwerenności. Wracając do reform… Paradoksalnie katastrofa lat 90. sprawiła, że Koreańczycy z Północy zaczęli odkrywać rynek.

Oddolnie?

Tak. Zaczęli handlować, nawet zakładać własne firmy. Rolnicy zaczęli pracować na prywatnych działkach. Robotnicy zaczęli używać sprzętu państwowych firm do prywatnej produkcji. Technicznie rzecz biorąc, było to wciąż nielegalne, ale zakazy nie były egzekwowane, bo racje żywnościowe przestały być wydzielane. Teraz musisz sam kupować żywność, a pensja na to nie wystarcza. Zwykle za miesięczne wynagrodzenie mogłeś kupić od 1 do 2 kg ryżu. Wszyscy handlowali z Chinami, a duża liczba Koreańczyków z Północy, około ćwierć miliona, pod koniec lat 90. przeniosła się do Chin, by tam pracować.

I nie zostali tam na stałe?

Nie. Bo pracowali nielegalnie. Większość wróciła ze strachu, że prędzej czy później chińska policja ich deportuje. W Korei czekałyby ich przesłuchania, tortury i więzienie. Zdarzało się jednak, że kobiety zostawały w Chinach, wychodząc za mąż za tamtejszych mężczyzn. Natomiast ci pracownicy, którzy wrócili, inwestowali pieniądze w małe biznesy, np. stragany z jedzeniem czy małe szwalnie.

Dlaczego nie emigrowali do Korei Południowej?

Bo Południe ich nie wpuszczało. Możesz liczyć na wjazd, jeśli masz dostęp do tajemnic państwowych. Rząd Korei Południowej nie chciał tych ludzi. Byli oni w jego oczach źródłem problemów, za wiele nie wnosili do gospodarki. Wróćmy do meritum: na poziomie gospodarczym w latach 90. Korea Północna zaczęła się zmieniać. Zaczął raczkować kapitalizm, a kapitalizm – niespodzianka – działa nawet w dyktaturze. Sytuacja zwykłych Koreańczyków zaczęła się poprawiać. Kim Dzong Un nie wiedział, co z tym zrobić, ale tego nie dusił, a nawet momentami, jak w latach 2012–2019, wspierał. Pojawiły się nawet projekty realizowane z Chińczykami czy Koreańczykami z Południa. Chciano np. wykorzystać północnokoreańskie zasoby mineralne i tanią siłę roboczą, by uruchomić eksport. Nie mówiono jednak o otwieraniu kraju na zewnątrz i reformach politycznych. To absolutnie nie wchodziło w grę. To, że przywódca Północny wykształcił się na Zachodzie, nie znaczy, że jest samobójcą. Myśli pan, że on marzy o tym, by wraz z żoną, dziećmi i przyjaciółmi być rozerwanym na kawałki przez rewolucyjny tłum? Liberalizacja oznaczałaby utratę władzy i, być może, życia. Ale niestety nawet niewielkie reformy gospodarcze, które uznał za możliwe, spaliły na panewce. A raczej zostały zabite przez sukces jego naukowców.

To znaczy?

We wrześniu 2017 r. Północ przeprowadziła udany test bomby termojądrowej, a także rozpoczęła pracę nad międzykontynentalnymi rakietami balistycznymi. To sprowokowało sankcje Rady Bezpieczeństwa ONZ, wtedy USA, Chiny i Rosja mówiły jednym głosem. Wszyscy głosowali za obostrzeniami, a te były surowe i w zasadzie odcięły Północy dostęp do handlu. W efekcie reżim skoncentrował się w 100 proc. na samym sobie. I dziś nie kryje się już za jego istnieniem nic poza chęcią utrzymania władzy. I będzie to robił za wszelką cenę. Nie istnieje w tym kraju też żadne „równoległe społeczeństwo”, jak to było w PRL, które by mogło dążyć do zmian.

Swoją drogą, czy kult wodza w Korei Północnej jest szczery? Czy ludzie naprawdę traktują go niczym zbawcę?

Traktują. A czy to jest szczere? Gdyby pan zapytał średniowiecznego chłopa, czy wierzy w Boga, odpowiedziałby szczerze, że tak. Że chodzi do kościoła i boi się inkwizycji. Ale czy myśli o Bogu, kościele i inkwizycji dzień i noc? Czy żyje bez grzechu? Raczej nie. Podobnie jest w Korei Północnej. Kluczowe dla reżimu jest utrzymanie w ludziach negatywnego stereotypu Korei Południowej. W latach 80. powszechnie wierzono, że Południe to kraj głodujący, gdzie amerykańscy żołnierze jeżdżą pijani jeepami po nieutwardzonych drogach, strzelając do biednych Koreańczyków dla zabawy. Reszta świata dla Koreańczyków nie jest ważna. Ważne, że ich kraj jest bardzo bogaty w porównaniu z tą resztą. W to muszą wierzyć.

A czy faktycznie są nieustannie inwigilowani?

Tak. Są pod stałą obserwacją i stopień tej obserwacji nie znajduje analogii w innych krajach bloku komunistycznego. Inwigilacja to też ubezwłasnowolnienie i kontrola dostępu do informacji. Gdy byłem tam w latach 80., samo posiadanie radia było nielegalne. Wszystkie zagraniczne publikacje o charakterze nietechnicznym należało przechowywać w specjalnych działach bibliotek, a aby uzyskać do nich dostęp, potrzebna była zgoda bezpieki. Na podróże poza swoją prowincję zamieszkania trzeba było mieć pozwolenie od rządu, a także od zakładu pracy.

Inwigilacja się zaostrza czy słabnie?

Na papierze jest, jak było. W prawdziwym życiu już nie. Inwigilację i inne mechanizmy kontroli są osłabiane przez korupcję. Dzięki niej mogą wciąż funkcjonować np. małe firmy.

Wracając do broni jądrowej, której użyciem reżim Korei nieustannie straszy. Uważa pan to za prawdopodobne?

Fakty są takie, że za kilka lat Korea Północna będzie trzecim po Rosji i Chinach krajem zdolnym zamienić Nowy Jork w radioaktywne ruiny. I cały czas pracuje nad taktyczną bronią nuklearną. A po co jej ona? By móc zrealizować marzenie o podboju Korei Południowej. Mimo wszystko nie sądzę, by córka Kim Dzong Una, która jest szykowana na jego następczynię, najechała Południe. Ale faktem jest, że Korea Północna inwestuje w to, by było to możliwe.

Co musiałoby się stać, by Korea Północna jednak się – także politycznie – zreformowała i uwolniła od totalitaryzmu?

Tego nie wiem. Sądzę jednak, że Północ może nieco złagodzić kurs. Gdyby Donald Trump doszedł do władzy, co wydaje się prawdopodobne, mógłby podpisać z nią jakąś umowę o ograniczeniu arsenału nuklearnego w zamian za zniesienie sankcji. Choć, oczywiście, reżim nie odda wszystkich głowic, bo pamięta, co się stało z Libią, Ukrainą czy Irakiem – i żeby ocalić władzę, będzie potrzebował ubezpieczenia. Do podpisania takiej umowy zresztą już prawie doszło podczas drugiego szczytu Korei Północnej z USA w Hanoi w lutym 2019 r. Wtedy nie uzgodniono jednak szczegółów i negocjacje zostały zerwane. Jeśli rozmowy by wznowiono, Koreańczycy zaczną reformować gospodarkę i wojsko, będą mniej niebezpieczni. Jednak reżim nie odda władzy w drodze reform. Nie mówię tu tylko o rodzinie Kim, czyli o kilkudziesięciu bardzo bogatych ludziach. Mówię o kilkudziesięciu, może kilkuset tysiącach ludzi zależnych od państwa. Od żołnierza po maszynistkę w tajnej policji. ©Ⓟ