Rynek Starego Miasta w Warszawie był wypełniony ludźmi do granic wytrzymałości. Następnego dnia, 30 czerwca 1939 r., „Kurjer Warszawski” donosił: „dobijano się wczoraj o jakiekolwiek miejsce na przestrzeni zamkniętej przez rzędy pięknych, starych domów”. Nie było w tym nic dziwnego. Oto bowiem w centrum stolicy miał wystąpić Jan Kiepura, a wraz z nim jego żona, węgierska śpiewaczka i aktorka Marta Eggerth. „Zgromadzony wielotysięczny tłum czekał z zapartym oddechem, z wzrokiem uporczywie w estradę utkwionym wypatrywał tego, który ma pięknie za chwilę śpiewać ulubione arie Moniuszki, dobrze znane operowe fragmenty: z «Aidy», «Toski», «Manon» etc. oraz całą masę (boć przecie wiadomo, że Kiepura śpiewa zawsze moc naddatków!) rozmaitych pieśni, piosenek – tkliwych, tęsknych, miłych…” – relacjonowała redakcja.
Na początek orkiestra symfoniczna Polskiego Radia zagrała „Polonię”, utwór skomponowany w 1915 r. przez Brytyjczyka Edwarda Elgara. Jeszcze zanim dobiegł do końca, na scenie, w akompaniamencie oklasków i okrzyków, pojawili się główni bohaterowie tego wieczoru – Kiepura i Eggerth. Ubrani na biało, on w dopasowanym garniturze, ona w futrze, stoją na scenie, radośni, machający do tłumu. Mieli doskonały kontakt z publicznością. Ujmowali bezpośredniością. Nie wszystkim się to podobało, ale gwiazdy się nie przejmowały. Wiedzieli, że są za to uwielbiani.
Kiepura od lat był podziwiany za jeszcze jedno. Gwiazdor światowych scen muzycznych, śpiewał już przecież m.in. w Mediolanie, Londynie, Paryżu, Neapolu, Wenecji, a także aktor występujący w Hollywood, nie musiał brać pieniędzy za koncerty w kraju. Dlatego też, kiedy tylko pojawiał się na scenie w Polsce, robił to charytatywnie. Pieniądze z występu 29 czerwca 1939 r. przeznaczył na Fundusz Obrony Narodowej. To, co zarabiał za granicą, wystarczało mu w zupełności. Nie tylko na wystawne życie.
Za tyle to ja panu…
O swoich pieniądzach artysta myślał jednak poważnie. Jak pisze jego biograf Jan Przemsza-Zieliński, wielokrotnie dawał tego dowody w listach do rodziny. W drugiej połowie lat 20. pojawił się pomysł, aby zainwestował większą kwotę w Krynicy-Zdroju. Kupił plac, którego wartość w ciągu zaledwie kilku miesięcy wzrosła ponaddwukrotnie. W końcu zdecydował się zbudować na nim luksusowy hotel. W jednym z listów pisał: „Buduję hotel w Krynicy, 200 pokoi z salą teatralną, restauracyjną, łazienki, telefony w pokojach, dwie windy, słowem – luksus. Kosztować ma 160 000 dolarów (ok. 850 000 zł – red.). Pieniądze moje i trochę pożyczki”. (Dla porównania: prezydent RP zarabiał wówczas miesięcznie 25 000 zł, kapitan w wojsku ok. 400, a pracownik umysłowy nie więcej niż 280 zł). Kwota była zawrotna, ale nie dla Kiepury, który np. w 1931 r. pod pisał cztery kontrakty z Paramount Pictures na łączną kwotę 130 tys. dol.
Pierwotnie projekt pensjonatu chciał zlecić Adolfowi Szyszko-Bohuszowi. Architekt cieszył się wówczas uznaniem. Miał już na swoim koncie m.in. gmach Pocztowej Kasy Oszczędnościowej w Krakowie, Mauzoleum Józefa Bema w Tarnowie czy też rezydencję prezydenta RP w Wiśle. Ostatecznie inwestor i architekt się nie dogadali. Wtedy na horyzoncie pojawiła się wschodząca gwiazda polskiej architektury – Bohdan Pniewski.
Byli do siebie podobni. To samo pokolenie (Kiepura był młodszy o pięć lat), obaj nosili drugie imię Wiktor i mieli praktyczne podejście do kariery. Jeden i drugi miał naturę biznesmena. Jak zauważa biograf Pniewskiego Grzegorz Piątek, doskonale wiedzieli, z kim mogą i powinni negocjować jak najwyższe kontrakty, aby dla innych móc pracować za darmo – dbając jednocześnie o swój wizerunek.
Wiele firm reklamowało się tym, że brały udział w budowie Patrii. Polecano różne rozwiązania architektoniczne, informując zainteresowanych, że zostały użyte w hotelu w Krynicy-Zdroju
Gdy zaczęli się dogadywać co do warunków współpracy, ich skupienie na pieniądzach stało się źródłem anegdoty, która krąży od tamtego czasu w różnych wersjach. Jedną z nich pozostawił w swoich wspomnieniach pracujący u Pniewskiego młody architekt Stanisław Jankowski, później legendarny cicho ciemny. „Gdy Kiepura, wielki a skąpy mistrz Jan Kiepura, chcąc mieć projekt hotelu «Patria» w Krynicy od Pniewskiego – bo to było modne – ale za 1/10 ceny, zaproponował profesorowi zrobienie jedynie szkicowego projektu za coś koło tysiąca złotych, Pniewski odpowiedział mu bez wahania: Panie Kiepura, za tysiąc złotych, to ja mogę panu zaśpiewać!”. Według innej wersji to Pniewski określił kwotę, za jaką będzie pracował, na co Kiepura miał mu wypalić, że taki projekt zrobiłby sam za połowę tej sumy.
Polski hotel, polskie materiały
Finalnie panowie się dogadali i Pniewski rozpoczął pracę. Projekt, który Kiepura zaakceptował, tak opisał Piątek: „smukła i – jak na Krynicę – wysoka bryła z re prezentacyjnym parterem, trzema powtarzalnymi piętrami hotelowymi i ukrytą za attyką ostatnią kondygnacją z mieszkaniami dla personelu. Na fasadzie zrównoważył akcenty poziome i pionowe – długie pasma tarasów i cienkie żelbetowe słupki wykończone połyskującą blachą. Wejście zaakcentował, wysuwając i podwyższając skrajny segment oraz wieńcząc go neonowym napisem «Patria»”.
Nazwa nie była przypadkowa. Patria (łac. ojczyzna) z jednej strony podkreślała miłość Kiepury do Polski, a z drugiej miała być jej reklamą. Dlatego też do budowy śpiewak polecił użyć niemal wyłącznie (zdarzyły się bowiem nieliczne wyjątki) polskich materiałów. Windy dostarczyła firma Romana Groniowskiego z Warszawy (Pniewski będzie później z nią wielokrotnie współpracował), kamień do wykończenia wnętrz zapewniła firma L. Tyrowicz ze Lwowa, kafelki i armatura przyjechały z Zakładów Ceramicznych Józefów z Czeladzi, a piec, w którym wypiekano codziennie świeży chleb dla gości – z Poznania od PPP.
Wiele firm reklamowało się później tym, że brały udział w budowie Patrii. Tak samo polecano różne rozwiązania architektoniczne, informując zainteresowanych, że zostały użyte w hotelu w Krynicy-Zdroju. Czytelnicy miesięcznika „Architektura i Budownictwo” w 1935 r. mogli się dowiedzieć, że „fasada południowa całkowicie wykonana [została] ze Skalenitu w kolorze szaro-żółtego piaskowca, elewacja północna z Felzytynu szaro-żółtego i czarnego” (pisownia oryginalna). Skalenit i felzytyn były popularnymi w II Rzeczypospolitej tynkami szlachetnymi, które odpowiednio położone imitowały znacznie droższe płyty kamienne. O ich trwałości może przekonywać to, że do dzisiaj zachwycają przybywających do pensjonatu.
Całość miała stworzyć jak najlepsze wrażenie zewnętrzną lekkością i… przepychem w środku. O tym, jak bardzo zależało na tym śpiewakowi, świadczy przytoczony przez Piątka list do architekta, w którym informował go wprost: „Pamiętaj, każ budować tylko pierwszorzędnie. Zresztą rząd obowiązany [jest] w myśl ustawy pomóc w ewentualnym dokończeniu, gdyby było źle”.
Goście (nie)zwyczajni
Patrię udało się zbudować bez konieczności angażowania państwa. Szybko stała się tym, czym miała być w zamyśle Kiepury – luksusową przystanią dla najbogatszych. Taki jej charakter niósł za sobą oczywiście ryzyko, o którym kilka miesięcy przed otwarciem pisał „Kurjer Poznański”. „Powiadają ludziska: «Jeden jest Kiepura, który może sobie pozwolić na wybudowanie tak wspaniałego gmachu, tylko gdzie on znajdzie tylu Kiepurów, którzyby mogli w takim domu mieszkać?»”. Pomimo tych obaw sława pensjonatu oraz miejscowości z roku na rok rosły. Szczyt popularności przypadł na początek roku 1937.
Wszystko zaczęło się 12 miesięcy wcześniej w niemieckim Garmisch-Partenkirchen, w trakcie odbywających się tam zimowych igrzysk olimpijskich. To tam następczyni tronu holenderskiego, księżniczka Juliana, poznała księcia Bernharda Lippego-Biesterfelda. Rok później wzięli ślub. Oboje zakochani w jeździe na nartach na miesiąc miodowy postanowili udać się w miejsce, które pozwoli im na aktywne spędzanie czasu. Naturalnym wyborem była Austria. Jeden z tamtejszych hoteli nawet zaczął się szykować na przybycie młodej pary. Juliana i Bernhard zdecydowali się jednak skorzystać z porady rodziny, która poleciła im wizytę w Krynicy, u samego Kiepury.
Wizytę aż do samego przybycia pary książęcej trzymano w tajemnicy. Ich pociąg dojechał późno w nocy. Z dworca do hotelu przyjechali saniami przysłanymi przez dyrekcję. Gdy weszli do środka, akurat trwał dancing. Zebrani szybko odkryli, kim są nowi goście, i ruszyli do holu na ich powitanie. I choć małżonkowie przyjechali, żeby odpocząć w spokoju, otoczenie miało inne plany. „Kurjer Poranny” donosił 12 stycznia 1937 r., że „wiadomość o przyjeździe gości holenderskich do Krynicy wywołała również sensację w Warszawie. W biurach podróży informowano się o pociągi do Krynicy, wiele osób zamawiało miejsce w sleepingach. Informowano się również o wolne pokoje w «Patrii»”.
Ale nie tylko Polacy nadciągali w trybie natychmiastowym. „Kurjer…” pisał, że „obecnie bawi w Krynicy ok. 2000 cudzoziemców. Liczba ta prawdopodobnie w krótkim czasie zwiększy się. W fazie organizacji są wycieczki na większą skalę z Holandii do Polski. Spodziewany jest również duży napływ turystów holenderskich”. Do miasta przyjechali m.in. wysłannicy najważniejszych niderlandzkich gazet. „Dyrekcja hotelu «Patria» jest wciąż alarmowana telefonami od redakcji pism zagranicznych: holenderskich, angielskich, niemieckich i francuskich. Urząd pocztowy w Krynicy «zawalony» jest robotą. W ciągu ubiegłej doby odebrano ok. 200 telefonów ze wszystkich stolic europejskich” – informowała redakcja. Okolice Patrii stały się istnym rajem dla protoplastów paparazzich. Wystarczyło, że obok pensjonatu pojawił się wysoki mężczyzna w okularach, co upodobniało go do księcia, a już rzucał się na niego tłum fotografów.
Pomimo tego szumu medialnego i ludzi marzących o tym, żeby na nich popatrzeć, para książęca starała się nie zwracać uwagi na całe zamieszanie. Zamieszkali w apartamencie na pierwszym piętrze. Regularnie – w asyście trzech ochroniarzy – spacerowali po mieście, rozdając przy okazji dzieciom cukierki, i jeździli na nartach.
Specjalnie dla nich lokalne władze zorganizowały liczne zawody sportowe, w tym międzynarodowy turniej hokejowy. Juliana i Bernhard pojawili się na jednym meczu. Równie wielką sensacją co ich przybycie stało się to, że zasiedli na trybunach razem ze wszystkimi, odmawiając skorzystania z przygotowanej dla nich loży honorowej. Również w hotelu nie chcieli wyjątkowego traktowania. „Kurjer Poranny” w wydaniu z 13 stycznia informował, że państwo młodzi na posiłki schodzili do ogólnej sali jadalnej.
VIP-ami interesował się Kiepura, który „telefonował z Brukseli z zapytaniem, jak się czują dostojni goście. Ks. Bernhard polecił zadepeszować do Kiepury, że z pobytu w Krynicy jest bardzo zadowolony”.
Biała chorągiew
Nie tylko śpiewak zyskał na budowie Patrii. Również dla Bohdana Pniewskiego stała się ona ważnym etapem w karierze. Hotel w Krynicy z jednej strony zwrócił na architekta uwagę prasy popularnej, z drugiej wywołał gorącą dyskusję w środowisku. Na łamach „Architektury i Budownictwa” Romuald Miller, znany z zaprojektowania m.in. gmachu Związku Zawodowego Kolejarzy w Warszawie, chwalił kolegę po fachu za przemyślane rozplanowanie ruchu w budynku. „Z poziomu antresoli, od głównego pionu komunikacyjnego wytryska odnoga, jedno ramię schodowe, które celowo i pięknie wyprowadza gości pensjonatu wprost na salę ogólną w obrębie salonu, z pominięciem hallu. Jest to dobrze pomyślane, gdyż we właściwym poziomie gmachu funkcje ruchu rozdwaja, a gdzie trzeba je łączy”. Dodał, że „realizacja powziętego założenia jest przeprowadzona swobodnie, żywo i giętko. W szczegółach widać rzetelną pracę architekta i ambitne jej wykonawcze przeprowadzenie. Ale nie wszędzie”. To ostatnie zdanie wprowadzało czytelnika w część, w której Miller nie tylko wytykał Pniewskiemu, że dał się w pewnych momentach podporządkować inwestorowi, czyli Kiepurze, co miało wprowadzać elementy chaosu, lecz również stawiał zarzut poważniejszy – poddania się w walce o wyraz plastyczny. Pisał nawet o „wywieszaniu przez niego białej flagi”. „Należy wyrazić żal, że architekt pełen wewnętrznego żaru i płomiennego nastawienia do Architektury porzuca trudną i przepaścistą drogę wdzierania się w zawrotną dziedzinę ducha, na której leży nowa era rozwoju Architektury, a wkracza natomiast na łatwą drogę modernistycznego eklektyzmu. Ta droga, jako fałszywa, już jest nam znana” – stwierdził.
Pensjonat stał się również elementem walki polityczno-światopoglądowej. „Warszawski Dziennik Narodowy”, kontynuacja zawieszonej przez władze za skrajne poglądy „Gazety Warszawskiej”, pisał we wrześniu 1937 r., że „po dawnemu tłoczą się ludzie na dancingach w «Patrii», Domu Zdrojowym, na tarasie Nowego Domu Zdrojowego, w «Cichym Kąciku» itp. Żydzi najchętniej tańczą w «Patrii», stąd zapewne wydaje im się potem, że są największymi «patriotami» w Polsce”. Nie było przypadku w tym komentarzu – matka Jana Kiepury była Żydówką.
Ani Kiepura nie musiał udowadniać, że był prawdziwym patriotą, ani Pniewski nie musiał martwić się tym, czy jego podejście do architektury jest błędne. Obaj przez kolejne lata wielokrotnie jednak dali dowody tego, że jeśli coś robili, to z pełnym oddaniem, a efekty niemal zawsze były zachwycające. Królewskiej parze podobało się tak bardzo, że nie skorzystali z propozycji przeniesienia się do willi prezydenckiej. Woleli Patrię.
Hotel spodobał się również Niemcom. Nie jest pewne, czy zrobili z niego uzdrowisko dla oficerów czy ośrodek Hitlerjugend. Po wojnie obiekt przejęło państwo polskie i od 1949 r. w budynku znajduje się sanatorium. W 1965 r. Kiepura otrzymał odszkodowanie za znacjonalizowaną własność. Zmarł rok później. A Patria stoi, przypominając o minionym luksusie. ©Ⓟ