Izolacjonizm to dla mieszkańców USA piękny mit o czasach, gdy trosk było mniej, a bogactwa więcej.

Strach przed ponownym wybraniem Donalda Trumpa na prezydenta szybko narasta i trudno orzec, czy większy jest w USA, czy w Europie. Już podczas pierwszej kadencji miliarder udowodnił, że Stary Kontynent nie jest dla niego kluczowym sojusznikiem, a gospodarczym rywalem. Hasła izolacjonistyczne stały się więc jednym z kluczowych elementów jego kampanii. Ich realizacja oznaczałaby dla Europy powrót do czasów, gdy nie mogła liczyć na militarne wsparcie Stanów Zjednoczonych. W przeszłości przyniosło to wybuch wojen światowych. Również dziś wróżyłoby to światu bardzo niebezpieczną przyszłość.

Z dala od Europy

Wygłaszając w 1796 r. pożegnalne orędzie, prezydent George Washington zalecił następcom trzymanie Europy na dystans. Tak, aby z tamtejszymi mocarstwami ograniczać „powiązania politycznie do niezbędnego minimum”, skupiając się na relacjach handlowych. „Fundamentem owej prawdziwej polityki amerykańskiej miało być «powstrzymanie się od stałych sojuszy z jakimkolwiek państwem»” – wyjaśnia Przemysław Piotr Damski w opracowaniu „Izolacjonizm i nieinterwencja w tradycji amerykańskiej polityki zagranicznej”.

Te zalecenia nie budziły wówczas wielkich zastrzeżeń. Stary Kontynent postrzegano jako źródło wielu zagrożeń: poczynając od groźby inwazji, a kończąc na lęku przed despotyzmem, bo na nim w Europie opierała się większość monarchii. „Jeden z kolejnych prezydentów, Thomas Jefferson, w inauguracyjnym orędziu poszedł dalej. Podobnie jak Washington uważał, że europejski autokratyzm i amerykańska demokracja były nie do pogodzenia i jedynie polityczna i moralna separacja mogła zagwarantować «zdrowie i długowieczność republiki»” – podkreśla Damski.

W ramy doktryny politycznej ujął to w grudniu 1823 r. prezydent James Monroe. „Ze względu na nasze sumienie oraz na przyjacielskie stosunki istniejące między mocarstwami a Stanami Zjednoczonymi oświadczamy, że będziemy uważać wszelkie próby rozszerzenia ich systemu na drugą część tej półkuli za niebezpieczną dla naszego pokoju i naszego bezpieczeństwa” – ogłosił. Doktryna Monroe’a była prosta. Stany Zjednoczone uznawały, że nie mają żadnych interesów w Europie, traktując kontynent jako całość. Jednocześnie żądały, by mocarstwa europejskie tak samo zachowywały się wobec obu Ameryk. To de facto uczyniło z USA hegemona całej półkuli zachodniej, niemuszącego się obawiać poważnego zagrożenia ze strony innego państwa. „Niebezpieczeństwa zewnętrzne nie są tu nigdy poważne” – zapisał podróżujący po Ameryce w 1835 r. francuski filozof Alexis de Tocqueville.

Koniec cudownej bierności

„Przez większą część XIX w. USA zapewniały sobie izolację poprzez powstrzymywanie się od wszelkich interwencji w sprawy zewnętrzne. Potęga gospodarcza republiki rosła, państwo nie wykorzystywało swego międzynarodowego potencjału i nie dążyło do maksymalizacji siły ani w celach defensywnych, ani by uzyskać status hegemona” – podkreśla Damski. „Choć każdy większy dziennik w USA informował o sytuacji na świecie, Departament Stanu w niewielkim stopniu angażował się poza Zachodnią Hemisferą (obiema Amerykami – red.)” – dodaje.

Jednakże doktrynę Monroe’a można było nagiąć – w 1839 r. felietonista John L. O’Sullivan użył terminu „Manifest Destiny” (Objawione Przeznaczenie), twierdząc, iż Stany Zjednoczone z woli Boga są przeznaczone do „ustanawiania na Ziemi wartości moralnych zbawiających ludzi”. O’Sullivan miał na myśli rolę mocarstwa moralnego, przestrzegającego boskich przykazań. Sześć lat później O’Sullivan zaangażował się w spór dzielący Amerykanów: czy należy przyjąć do Unii – pragnący oderwać się od Meksyku – Teksas. Entuzjastycznie poparł Partię Demokratyczną wspierającą akcesję – nazwał to realizacją „Objawionego Przeznaczenia”. Pół roku później O’Sullivan ogłosił, że „naszym Objawionym Przeznaczeniem jest rozprzestrzenić się i zająć cały kontynent, który Opatrzność nam ofiarowała. Bóg natury i narodów określił te prawa dla nas”. Felietonista postulował podporządkowanie Unii całej Ameryki Północnej.

Podchwycił to urzędujący prezydent James Knox Polk, decydując się na wojnę z Meksykiem o Teksas. Minęło niewiele czasu i w 1859 r. kongresmen Reuben Davis zaprezentował jeszcze szerszą interpretację Manifest Destiny. „Możemy rozszerzyć się tak, aby objąć cały świat. Meksyk, Amerykę Środkową, Amerykę Południową, Kubę, Wyspy Zachodnioindyjskie, a nawet Anglię i Francję moglibyśmy zaanektować bez niedogodności”. Po czym dodał, że USA zostawiłaby tym krajom autonomię, żeby rozwiązywały „swoje lokalne sprawy na swój własny sposób”, zaś Stany Zjednoczone dbałyby o pokój i moralny porządek świata. „I to jest misja tej Republiki i jej ostateczne przeznaczenie” – oznajmił.

Jego wizję uznano za nieco szaloną, lecz gdy wojna secesyjna dobiegła końca, skonsolidowane Stany Zjednoczone rozpoczęły ekspansję ekonomiczną i polityczną w Ameryce Łacińskiej oraz na Dalekim Wschodzie. Trwając w izolacjonizmie jedynie wobec Europy.

Pokój przede wszystkim

„Rezygnacja z aneksji Hawajów była zbrodnią przeciwko białej cywilizacji. Wszystkie wielkie rasy panujące były waleczne” – oznajmił Theodore Roosevelt, tuż po objęciu w 1897 r. stanowiska zastępcy sekretarza marynarki wojennej. Niedługo potem w liście do przyjaciela zapisał: „Mówiąc między nami z radością powitałbym niemal każdą wojnę, myślę bowiem, że ten kraj jej potrzebuje”. Zgodnie z tą deklaracją zrobił wszystko, co w jego mocy, aby wywołać konflikt zbrojny z Hiszpanią o Kubę. Los mu sprzyjał. W hawańskim porcie 15 lutego 1898 r. wyleciał w powietrze krążownik USS Maine, zginęło ponad 250 członków załogi. Roosevelt obwinił o zamach Hiszpanów, co podchwyciła amerykańska prasa. Dwa miesiące później pierwsza od prawie stu lat wojna USA z państwem europejskim stała się faktem. Roosevelt w trakcie walk toczonych na Kubie brawurowo dowodził oddziałem ochotników. Przyniosło mu to sławę, otwierającą drzwi do kariery. Już jako wiceprezydent USA wizję prowadzenia skutecznej polityki zagranicznej ujął podczas swojego wystąpienia w Minnesocie 2 września 1901 r. w krótkim zdaniu: „Mów łagodnie i miej przy sobie gruby kij, a zajdziesz daleko”.

Traf chciał, że dwa tygodnie później anarchista Leon Czolgosz zastrzelił prezydenta Williama McKinleya i Roosevelt zajął jego miejsce. Formalnie Stany Zjednoczone nadal prowadziły politykę izolacjonistyczną, lecz w praktyce przestała się ona różnić od tej, jaką na co dzień realizowały mocarstwa europejskie. Nowy prezydent doprowadził w 1903 r. do oderwania Panamy od Kolumbii, co dało USA możność budowy kanału łączącego Atlantyk z Pacyfikiem. Dwa lata później pod patronatem Waszyngtonu udało się wynegocjować kompromisowy pokój między Rosją a Japonią, kończący wojnę na Dalekim Wschodzie. Za co uhonorowano Roosevelta Pokojową Nagrodą Nobla. Jedynie Tokio nie wyraziło wówczas swojej radości. Uwielbiany na całym świecie przywódca zmusił Kraj Kwitnącej Wiśni do zrzeczenia się większości zdobyczy terytorialnych. Tak skutecznie zapobiegając nadmiernemu wzrostowi jego potęgi. Prezydent zadbał w ten sposób o realizację sformowanej kilka lat wcześniej przez sekretarza stanu Johna Haya doktryny otwartych drzwi. Zakładała ona, iż USA nie zamierzają brać bezpośredniego udziału w wojnach toczonych na Dalekim Wschodzie. Ale oczekiwały, iż żadne inne mocarstwo nie zablokuje im dostępu do tamtejszych rynków. W razie zagrożenia amerykańskich interesów gospodarczych pokojowe nastawienie Waszyngtonu się kończyło.

„O polityce zagranicznej swego państwa myślał w wymiarze globalnym, co znalazło odzwierciedlenie w jego dużej aktywności międzynarodowej” – pisze Damski o prezydenturze Theodora Roosevelta. „Włączając się w zażegnanie kryzysu marokańskiego (1905–1906), jako pierwszy amerykański prezydent porzucił zasadę nieinterwencji w sprawach europejskich” – dodaje. Ten fakt Roosevelt uzasadnił amerykańskiej opinii publicznej koniecznością chronienia interesów handlowych USA oraz obroną pokoju. Po cichu Biały Dom odchodził od izolacjonizmu, nie afiszując się z tym przed wyborcami.

Niezmienność

„Wybuch I światowej zastał Stany Zjednoczone źle przygotowane” – pisze Lubomir Zyblikiewicz w monografii „USA”. Biały Dom ogłosił neutralność, zaś prezydent Woodrow Wilson zaapelował do obywateli, by zachowali „bezstronność w myślach i czynach”. W praktyce było to niemożliwe, bo Cesarstwo Niemieckie prowadziło wojnę w brutalny sposób. Najechało na neutralną Belgię, w której niemieccy żołnierze popełnili liczne zbrodnie. Potem II Rzesza użyła gazów bojowych, szokując tym świat. Amerykańskie społeczeństwo mocno sympatyzowało z Francją i Wielką Brytanią. Przy czym prawie nikt nie myślał o bezpośrednim udziale żołnierzy z USA w walkach po stronie ententy. Nawet prezydent Wilson, choć oburzony okrucieństwami, pragnął odizolowania kraju od europejskiego konfliktu.

„Pierwszym wyłomem było przyzwolenie na niewielki (50 mln dol.) «kredyt handlowy» udzielony Francji przez Dom Morgana (konsorcjum bankowe – red.) pod koniec marca 1915 r.” – pisze Zyblikiewicz. „Pół roku później przybyła komisja brytyjsko-francuska, by uzyskać pożyczkę dziewięciokrotnie większą. Stany Zjednoczone stały się źródłem kredytu i dóbr niezbędnych do prowadzenia wojny” – dodaje.

Izolacjonizm zamieniał się w wygodne złudzenie. Zaś Niemcy zrobiły wszystko, by go rozwiać. Próba sparaliżowania szlaków morskich przy użyciu okrętów podwodnych przyniosła zatopienie „Lusitanii” w maju 1915 r. i śmierć 1,2 tys. pasażerów, w tym 128 obywateli USA. Jednak pod naciskiem Waszyngtonu Berlin obiecał zaprzestać ataków na statki pasażerskie. To wystarczyło, by Biały Dom i Kongres opowiedziały się za dalszą neutralnością.

Dopiero pojawienie się bezpośredniego zagrożenia ostatecznie pogrzebało politykę izolacjonistyczną. „Tak zwany telegram Zimmermanna kreował wizję niemiecko-japońsko-meksykańskiego sojuszu przeciw Ameryce i choć była ona nierealna, to uświadomiła decydentom w Waszyngtonie, że nie uciekną od globalnego konfliktu. Prezydent uznał, że USA doznały «ran, które nie mogą być tolerowane», a Amerykanie muszą przestać być «prowincjuszami» i stać się «obywatelami świata»” – podkreśla Damski.

Ostatecznie z polityką izolacjonistyczną USA zerwały 2 kwietnia 1917 r., gdy Senat przychylił się do wniosku prezydenta i zatwierdził wypowiedzenie wojny Cesarstwu Niemieckiemu. Tego dnia w przemówieniu Woodrow Wilson oznajmił, że „zbrojna neutralność” okazała się nieskuteczna i wcześniej czy później Ameryka i tak zostałaby wciągnięta do wojny. Lepiej więc, że podejmuje tę decyzję z własnego wyboru. „Jest tylko jeden wybór, którego nie możemy dokonać, którego nie jesteśmy w stanie dokonać: nie wybierzemy ścieżki poddania się i nie pozwolimy, aby najświętsze prawa naszego narodu były ignorowane lub łamane” – oznajmił. Choć na koniec dodał: „Nie pragniemy podbojów ani dominacji. Nie szukamy dla siebie żadnego odszkodowania ani materialnej rekompensaty za ofiary, które dobrowolnie poniesiemy. Jesteśmy tylko jednym z obrońców praw ludzkości”.

Powrót do przeszłości

Siły zbrojne USA w momencie przystąpienia do wojny liczyły 100 tys. żołnierzy. Rok później tylko w armii służyło już ponad 3,6 mln osób. Przerzucenie tak wielkiej armii do Europy przesądziło o porażce państw centralnych. Po czym podczas konferencji wersalskiej prezydent Wilson dzierżył w swoim ręku możność decydowania o nowym kształcie świata. Za sprawą tego, iż ogłosił w swych 14 postulatach, że każdy naród ma prawo do ustanowienia własnego państwa, zupełnie zmieniła się mapa Starego Kontynentu. W Europie Środkowej liczne narody wyrwały się spod władzy wielkich mocarstw. Prezydent zaplanował też system międzynarodowego bezpieczeństwa, którego rdzeniem była Liga Narodów. Ale mocno już wówczas podupadł na zdrowiu i nie dostrzegł, że Amerykanie nie chcą, żeby ich kraj zajmował się pilnowaniem światowego porządku. W Europie śmierć poniosło w kilka miesięcy 120 tys. amerykańskich żołnierzy, co zaszokowało opinię publiczną (notabene połowę z nich zabiła grypa hiszpanka).

Tymczasem Wilson stwierdził, że wybory prezydenckie w 1920 r. będą „wielkim i uroczystym referendum w sprawie Ligi Narodów”. Sam nie mógł już kandydować, lecz o spuściznę po nim miał zadbać James Monroe Cox. Wówczas kandydat republikanów Warren Harding sprzeciwił się wejściu USA do Ligi Narodów, proponując rozwiązywanie międzynarodowych sporów na forum Stałego Trybunału Arbitrażowego w Hadze. „Programem republikanów było zniweczenie spuścizny po Wilsonie: podniesienie ceł, zmniejszenie podatków, ograniczenie imigracji, udzielenie pomocy farmerom, zaprzestanie ustawodawstwa socjalnego” – opisuje Zyblikiewicz. Wszystkiemu towarzyszyła obietnica izolowania się od problemów reszty ludzkości. Preferencje wyborców pokazał wynik głosowania. Harding otrzymał 60,2 proc. głosów, a Cox 34 proc. Było to najbardziej miażdżące zwycięstwo w wyborach prezydenckich od momentu ukształtowania się w USA systemu dwupartyjnego.

Nieuchronność przeznaczenia

„Stany Zjednoczone pozostały zatem poza systemem międzynarodowym i przyczyniły się do jego osłabienia” – podkreśla Damski. Kongres USA odmówił ratyfikacji paktu Ligii Narodów, która była owocem amerykańskiej polityki zagranicznej. Republikanie dali Amerykanom upragnione poczucie powrotu do bezpiecznej izolacji, acz od europejskich problemów nie udało im się do końca uciec. Upadającą gospodarkę Republiki Weimarskiej ratowano w 1924 r. według planu forsowanego przez Charlesa Dawesa, pełniącego funkcję przedstawiciela USA w alianckiej komisji reparacyjnej. Pod naciskiem Waszyngtonu Francja i Wielka Brytania zgodziły się na ograniczenie kwoty reparacji wojennych spłacanych przez pokonane Niemcy. Jednocześnie USA wsparły Berlin kredytem na sumę ok. 200 mln dol.

W tym czasie Ameryka pozostawała największym z wierzycieli europejskich mocarstw i korzystała z tego atutu, ilekroć pragnęła zadbać o własne interesy. Szefowie banków centralnych Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec swoje decyzje konsultowali z gubernatorem Fed. Aż w 1929 r. wybuchł wielki kryzys. „Od połowy lat trzydziestych skłonności izolacjonistyczne uległy wzmocnieniu. Znalazły one wyraz w aktach o neutralności, które zakazywały dostaw broni i udzielania pożyczek wszystkim stronom walczącym, zarówno państwom, jak i uczestnikom wojen domowych (wyjątek uczyniono dla Ameryki Łacińskiej)” – relacjonuje Zyblikiewicz.

Izolacjonizm w USA nasilał się wprost proporcjonalnie do tempa przygotowań wojennych w Europie. Wielką popularność zdobył kongresmen Partii Demokratycznej Louis Ludlow. Przez trzy lata prowadził kampanię na rzecz dodania do konstytucji USA poprawki mówiącej, iż Stany Zjednoczone mogą wypowiedzieć innemu państwu wojnę dopiero po zaaprobowaniu tej decyzji przez obywateli w referendum. Jedyny wyjątek stanowiłaby bezpośrednia napaść na kraj. Ostatecznie w styczniu 1938 r. Izba Reprezentantów, po apelu prezydenta Franklina D. Roosevelta, odrzuciła poprawkę Ludlowa. „Najlepiej i najbezpieczniej jest nie liczyć od Amerykanów na nic poza słowami” – skomentował to wówczas Neville Chamberlain.

Tymczasem kiedy brytyjski premier dogadywał się dziewięć miesięcy później w Monachium z Hitlerem co do rozbioru Czechosłowacji, prezydent Roosevelt uznał, iż nadchodzi pora na porzucenie izolacjonizmu. W instrukcji dla Departamentu Stanu zapisał: „Musimy przeobrazić cały nasz program przygotowań w świetle Monachium. Po pierwsze położyć większy nacisk na oś Północ-Południe Ameryki, po drugie, zrewidować ustawę o neutralności, po trzecie użyć naszych wpływów dyplomatycznych do okiełznania agresorów”.

Ale Hitler, świadom poparcia amerykańskiego społeczeństwa dla izolacjonizmu, nie brał nacisków Waszyngtonu na poważnie. Jednocześnie na Dalekim Wschodzie narastał konflikt z Japonią, na którą Stany Zjednoczone nałożyły embargo, by powstrzymać jej ekspansję w Chinach. Po najeździe III Rzeszy na Polskę w Białym Domu dostrzeżono, iż nowa epoka izolacjonizmu potrwa dużo krócej niż poprzednia. „Drogi mój, mądry przyjacielu, moim problemem jest to, jak spowodować, żeby społeczeństwo zaczęło rozważać możliwe do pomyślenia konsekwencje, ale bez wywołania strachu, że zostanie wciągnięte w tę wojnę” – napisał pod koniec 1939 r. prezydent w liście do Williama White’a.

Niedługo potem w maju 1940 r. ów wydawca prasowy stanął na czele Komitetu Obrony Ameryki poprzez Pomoc Sojusznikom (CDAAA). Pomyślanego jako masowy ruch dla Amerykanów chcących wspierać walczącą Wielką Brytanię i Francję. Potem przyszła pora na kolejny krok w postaci ustawy Lend-Lease, pozwalającej wypożyczać lub oddawać w dzierżawę sprzęt wojskowy Zjednoczonemu Królestwu, samotnie stawiającemu opór Osi. „Nasz wysiłek, by znaleźć bezpieczeństwo w izolacji, zawiódł. Przyjmując ostatecznie ustawę o Lend-Lease, przyznaliśmy się do niepowodzenia” – ogłosił 11 marca 1941 r. „New York Times”.

Zagrożenia dla interesów i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych na całym świecie się kumulowały. Biały Dom nie mógł tolerować w nieskończoność ekspansji Państw Osi. Jedynie nadal nie wiedziano – jak powiedzieć o tym obywatelom. Aż 7 grudnia 1941 r. japońskie samoloty dokonały ataku na Pearl Harbor, a cztery dni później lojalny wobec Tokio Adolf Hitler wypowiedział wojnę USA. I wszystko nagle stało się bardzo proste. ©Ⓟ