O militarnym sukcesie współdecyduje obecnie logistyka – możliwość sprawnego przerzutu i zaopatrzenia wojsk. Dla odstraszania Rosji od agresji na wschodnią flankę NATO – a w sytuacji, gdyby odstraszanie nie wystarczyło, to dla odparcia ataku – istotna jest więc rozbudowa w Polsce odpowiedniej infrastruktury. To wszystko prawda.
Nieprawdą jest natomiast, że budowa CPK rozwiąże nasz wojenny problem. Z prostego powodu: oparcie obrony całej wschodniej flanki, a nawet samego polskiego odcinka frontu, na jednym wielkim hubie to ogromne ułatwienie dla agresora. Wystarczy zniszczyć tę jedyną bramę transportową lub nawet czasowo zakłócić jej działanie, a zwycięstwo ma się niemal w kieszeni.
Optymiści twierdzą, że „NATO jest w stanie zbudować wielopoziomową obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową takiego hubu” (Marek Budzisz). Tymczasem, nawet jeśli Pakt (czyli kto konkretnie?) wykaże takie chęć i zdolność, to i tak mamy szaleńczą ruletkę. Uda się albo nie. A co, jeśli część rakiet się przedrze? A co, jeśli przeciwnik spróbuje nie tylko ataku z powietrza, lecz także dywersji? Przypomnę, że były prezydent Czeczenii 20 lat temu zginął od zdalnie odpalonej bomby, zawczasu wmurowanej w trybunę VIP stadionu w Groznym. I to mimo całkiem przyzwoitego zabezpieczenia pirotechnicznego obiektu, relatywnie niewielkiego. Kto zaręczy, że w fundamentach CPK nie znajdą się tony C4? Też NATO? Czy może nasz kontrwywiad będzie non stop patrzeć na ręce wszystkim robotnikom i dostawcom zatrudnionym przy budowie?
Oczywiście 10 rozproszonych węzłów logistycznych też da się zaatakować. Ale prawdopodobieństwo jednoczesnego wyeliminowania z użytku ich wszystkich jest znacznie mniejsze.
Uwaga: to wcale nie jest argument przeciwko CPK. Ta inwestycja może mieć sens w czasie pokoju. W warunkach wojennych musimy się liczyć z tym, że ów gigant nie spełni pokładanych w nim nadziei. Czyli należy mieć w zanadrzu także logistyczne plany B, C i D. ©Ⓟ