91 zarzutów prokuratorskich, dwie federalne i dwie stanowe sprawy karne, jeden proces cywilny. To nie jest lista kłopotów prawnych przywódcy siatki dilerów narkotykowych, lecz postępowań sądowych, które ma na głowie Donald Trump.

Byłemu gospodarzowi Białego Domu, a obecnie niekwestionowanemu faworytowi w wyścigu o prezydencką nominację republikanów grozi łącznie ponad 700 lat pozbawienia wolności, a nad jego biznesowym imperium unosi się widmo wielomilionowych grzywien. Oczywiście wszystko to na razie tylko na papierze – prawdopodobieństwo, że sądy uznają eksprezydenta za winnego każdego zarzucanego mu czynu, a do tego wymierzą mu najsurowsze przewidziane w kodeksach kary, jest zerowe. Ważne, że w razie niepomyślnego dla Trumpa splotu okoliczności jakieś wyroki skazujące mogą zapaść jeszcze przed wyborami.

Dlatego jego prawniczy sztab od miesięcy testuje wszelkie proceduralne sztuczki obliczone na sabotowanie procesów, żeby nie mogły się one rozpocząć przed 5 listopada 2024 r., czyli dniem wyborów: zasypują sądy jałowymi wnioskami, a pod adresem sędziów i ich współpracowników publicznie rzucają oskarżenia o stronniczość i uprzedzenia na tle politycznym.

Przewrót wyborczy

Trumpa i jego ekipę najbardziej niepokoi teraz rozwój wypadków w sprawie zarzutów o spisek, który miał doprowadzić do odebrania Joemu Bidenowi zwycięstwa w wyborach w 2020 r. i zablokowania demokratycznej zmiany władzy. 45-stronicowy akt oskarżenia wniesiony na początku sierpnia przez specjalnego prokuratora Departamentu Sprawiedliwości Jacka Smitha głównie potwierdził i skrupulatnie udokumentował fakty, które Amerykanie już doskonale znali. Wydarzenia z 6 stycznia 2021 r. śledzili przecież w 24-godzinnych stacjach informacyjnych, których wysłannicy, tłumnie obecni na feralnym wiecu w Waszyngtonie, z trudem maskowali przed kamerami wzburzenie pomieszane z niepokojem, gdy Trump zagrzewał swoich sympatyków do rebelii. Publiczność widziała, jak reporterzy musieli się chronić przed wściekłym tłumem, który ruszył na Kapitol, żeby siłą zapewnić przegranemu drugą kadencję w Białym Domu. A wiele krytycznych dla oskarżenia wypowiedzi podawali sobie miliony razy w mediach społecznościowych. Na przykład posty, w których Trump żądał od stanów odwrócenia niekorzystnego dla siebie werdyktu wyborców i nagabywał wiceprezydenta Mike’a Pence’a, by ogłosił jego zwycięstwo.

Kolejne informacje o zabiegach obliczonych na utrzymanie sterów w państwie stopniowo przesączały się do mediów albo wypływały w trakcie widowiskowych posiedzeń specjalnej komisji Kongresu badającej wydarzenia z 6 stycznia 2021 r. Federalny akt oskarżenia drobiazgowo rekonstruuje, jak nocne tweety o ryzyku oszustw przy urnach w ciągu kilku miesięcy przerodziły się w uporczywie wciskaną Amerykanom fanatyczną narrację, która masowe manipulacje wyborcze odmalowywała jako prawdę objawioną. „Twierdzenia te były fałszywe, a oskarżony wiedział, że były fałszywe” – podkreśla prokuratura. Opisuje, jak eksprezydent i jego doradcy wywierali presję na funkcjonariuszy Departamentu Sprawiedliwości, żeby wszczynali pozorowane śledztwa w sprawie rzekomej kradzieży głosów. Odtwarza też tajny plan zwerbowania w newralgicznych stanach fałszywych elektorów, którzy mieli przeprowadzić dywersję podczas formalnego wyboru nowej głowy państwa i wynieść swojego idola na urząd po raz drugi. „Mimo porażki oskarżony był zdeterminowany, by pozostać przy władzy” – dowodzi prokuratura.

Gdy nie udało się storpedować aktu oskarżenia standardowymi metodami prawniczego rzemiosła – a to żądając unieważnienia postępowania (mistrial), a to domagając się wyłączenia sędziego – adwokaci eksprezydenta zaczęli mocniej lansować nietestowaną wcześniej koncepcję. Na początku października do Sądu Okręgowego w Waszyngtonie, który zajmuje się sprawą, wpłynął wniosek o umorzenie na podstawie tzw. immunitetu egzekutywy. A dokładniej jej autorskiej, maksymalistycznej interpretacji, która mówi, że wszelkie działania Trumpa z okresu urzędowania mieszczą się w ramach władzy prezydenckiej. Ma to go chronić nie tylko przed ewentualnymi roszczeniami cywilnymi, lecz także przed odpowiedzialnością karną. Niezależnie od kalibru przestępstwa, o jakie jest podejrzewany, dla śledczych pozostawałby nietykalny. W myśl tej koncepcji kłamstwa o oszustwach przy urnach, naciski na wiceprezydenta i inne kroki podjęte przez Biały Dom, żeby jego gospodarz nie musiał się wyprowadzać, były częścią „wysiłków mających zapewnić uczciwość wyborów”. We wniosku o umorzenie prawnicy powoływali się na precedensowy wyrok z 1982 r. dotyczący byłego prezydenta Richarda Nixona. Sąd Najwyższy orzekł wtedy, że nie można go pozwać za to, co robił, wykonując obowiązki głowy państwa. W tamtym przypadku chodziło jednak o immunitet w sprawach cywilnych (a konkretnie: żądanie odszkodowania). Prawnicy Trumpa rozciągnęli go na odpowiedzialność karną.

Komentatorzy nie mylili się, twierdząc, że nie ma szans, aby doktryna ta obroniła się w sądzie, a wniosek o umorzenie złożono tylko po to, by opóźnić proces. Na początku ubiegłego tygodnia sędzia Tanya Chutkan stwierdziła, że prezydentowi nie przysługuje absolutny immunitet przed zarzutami prokuratorskimi. „Urząd szefa egzekutywy nie zapewnia dożywotniej wolności od więzienia” – napisała w uzasadnieniu swojej decyzji. I dalej: „Ściganie byłego prezydenta jest czymś bezprecedensowym, tak samo jak przestępstwa, o które jest oskarżony”.

Z punktu widzenia obozu Trumpa pierwszy punkt strategii procesowej został odhaczony: zgodnie z przewidywaniami wniosek upadł, a odwołanie trafi wkrótce do zdominowanego przez nominatów eksprezydenta Sądu Najwyższego. Kalkulacja jest taka, że nawet jeśli nie dojdzie do umorzenia postępowania, to przynajmniej uda się przeciągnąć manewry prawne, żeby uniknąć procesu przed wyborami. Spekuluje się, że jeśli Trump zwycięży, to poleci „swojemu” prokuratorowi generalnemu, aby zamknął sprawę.

Samoułaskawienie

Sąd okręgowy wyznaczył datę rozpoczęcia procesu na 4 marca 2024 r. Dokładnie dzień później wypada superwtorek – w 17 stanach odbywają się prawybory, w których zwolennicy republikanów i demokratów typują swoich faworytów. Przyjmując, że zgodnie z przewidywaniami walka na sali sądowej potrwa dwa, trzy miesiące, może to oznaczać, że wyrok zapadnie przed lipcową konwencją, na której Trump – jak wszystko dzisiaj wskazuje – oficjalnie uzyska prezydencką nominację od swoich kolegów z partii. Wszystko przy założeniu, że SN nie będzie rozpoznawał apelacji na tyle długo, żeby wymusić przesunięcia w wokandzie. Z perspektywy byłego gospodarza Białego Domu rozpoczęcie procesu po partyjnym ceremoniale byłoby najgorszą opcją – trudno sobie wyobrazić, jak w szczycie kampanii krąży między salą sądową w Waszyngtonie a wiecami w Iowa. Jednak w takim scenariuszu można się spodziewać, że sala sądowa zamieni się w scenerię kampanii.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak: co, jeśli kandydat na prezydenta stanie się skazanym przestępcą? A większość komentatorów jest raczej zgodna co do tego, że Trump zostanie uznany za winnego. I że sąd najpewniej orzeknie karę więzienia. Pewną wskazówką są tu wyroki na liderów skrajnie prawicowych organizacji, którzy za przygotowanie gruntu i udział w ataku na Kapitol usłyszeli – podobnie jak Trump – zarzuty antydemokratycznego spisku. Wszyscy zostali uznani za winnych. Na rekordową odsiadkę 22 lat pozbawienia wolności skazany został były przywódca ekstremistycznej grupy Proud Boys.

W sprawie eksprezydenta jest jednak więcej prawnych zawiłości (trzeba np. rozgraniczyć odpowiedzialność Trumpa i jego doradców za wspólnie popełnione przestępstwa), na które nakładają się polityczne implikacje. Co więcej, nawet jeśli były gospodarz Białego Domu usłyszy wyrok skazujący, to nie zostanie z miejsca zakuty w kajdanki i przewieziony do zakładu karnego. Po pierwsze, orzeczenie kary i jej wykonanie to dwie różne kwestie. Po drugie, żaden sąd nie posunie się do tego, żeby wysłać do więzienia kandydata na prezydenta, za którym stoi połowa społeczeństwa – ani przed wyborami, ani tym bardziej wtedy, gdyby wygrał.

Niektórzy prognozują, że jeśli Trump powróci do Białego Domu jako skazany przestępca, to może sam siebie ułaskawić, co byłoby kolejnym eksperymentem prawnym nieznanym w prawie 250-letniej historii amerykańskiego konstytucjonalizmu. We wrześniowym wywiadzie dla telewizji NBC miliarder zadeklarował jednak, że to „bardzo mało prawdopodobne”. Nie dlatego, że darowując sobie karę, dopuściłby się czegoś nielegalnego czy przynajmniej nieprzyzwoitego, lecz dlatego, że w swoich oczach nie popełnił żadnego przestępstwa. – Niczego złego nie zrobiłem. Chcą mnie wsadzić do więzienia za to, że kwestionowałem wybory? – pytał retorycznie.

Ruch na wokandzie

Marzec 2024 r. to wyjątkowo pracowity czas w kalendarzu adwokatów eksprezydenta. Na trzy tygodnie po rozpoczęciu waszyngtońskiego procesu sąd w Nowym Jorku zaplanował pierwszą rozprawę w sprawie transakcji Trumpa z gwiazdą porno Stormy Daniels, która w 2016 r. przyrzekła milczeć na temat ich krótkiego romansu, a ten przelał jej w zamian 130 tys. dol. Śledczy uważają, że wyciszenie afery za pomocą pieniędzy pozwoliło kandydatowi uniknąć niepożądanego rozgłosu w najgorętszym politycznie sezonie, co było naruszeniem stanowych przepisów o finansowaniu kampanii. Michael Cohen, prawnik i człowiek Trumpa od brudnej roboty, który w imieniu swojego klienta dobił targu z Daniels, został w związku z tym skazany na karę więzienia (lista jego przewinień była dłuższa i obejmowała m.in. przestępstwa podatkowe). Z powodu kolizji terminów jest niemal pewne, że adwokaci byłego prezydenta postarają się o przesunięcie procesu.

Przed wyborami nie należy się też spodziewać wyroków w dwóch pozostałych sprawach, w których jest on oskarżonym. W sierpniu ma się rozpocząć postępowanie przed sądem w Georgii, który rozstrzygnie, czy Trump szantażował i przymuszał stanowych funkcjonariuszy do zmiany niekorzystnego dla siebie wyniku głosowania. Wraz z nim na liście podsądnych znalazło się jeszcze 18 osób. Cztery – w tym jego byli prawnicy Kenneth Chesebro i Sidney Powell – poszły na ugodę z prokuraturą, w ramach której przyznały się do winy, żeby uniknąć więzienia. Kolejna dwójka – Jenna Ellis i Scott Hall – nie tylko przyznała się do zarzucanych im czynów, lecz także zobowiązała się zeznawać w procesach kolejnych oskarżonych, co może dodatkowo pogorszyć perspektywy Trumpa. Czwarta sprawa, w której zarzuca się mu bezprawne wywiezienie i przechowywanie tajnych dokumentów państwowych w Mar-a-Lago po zakończeniu kadencji, miała wystartować w maju, ale adwokaci zasypują sąd federalny w Miami wnioskami o odroczenie i możliwe, że osiągną swój cel.

Ruchoma wartość nieruchomości

Nieco w cieniu spraw karnych od dwóch miesięcy przed sądem na Manhattanie toczy się proces cywilny, w którym stawką jest kontrola nad dużą częścią konglomeratu pod szyldem Trump Organization. To wynik pozwu złożonego jesienią 2022 r. przez prokurator generalną stanu Nowy Jork Letitię James, która zarzuciła byłemu prezydentowi, że w sprawozdaniach finansowych notorycznie zawyżał wartość nieruchomości składających się na jego biznesowe królestwo, by uzyskiwać preferencyjne kredyty i korzystne gwarancje ubezpieczeniowe. Najbardziej rażące przykłady księgowych machlojek dotyczą jego flagowych włości: ośrodka wypoczynkowego Mar-a-Lago na Florydzie i apartamentu w wieżowcu Trump Tower na Manhattanie. Rynkowa cena pierwszej posiadłości była zawyżana aż 22-krotnie; w przypadku drugiej nieruchomości eksprezydent nie tylko trzykrotnie przeszacował jej wartość, ale jeszcze kłamał co do jej powierzchni (utrzymywał, że mieszkanie ma 2,8 tys. mkw., choć faktycznie miało „tylko” 1 tys. mkw.). Według wyliczeń prokuratury Trump przestrzelił w raportach łącznie o 2,2 mld dol.

Już pod koniec września na podstawie zebranych dowodów sędzia Arthur Engoron orzekł, że oszustwo było bezsporne. Proces ma pomóc rozstrzygnąć, czy Trump dopuścił się też innych przewinień, które przypisują mu śledczy (m.in. fałszowania dokumentacji firmowej), a przede wszystkim ustalić wysokość grzywny. Letitia James domaga się od Trump Organization zapłaty 250 mln dol. oraz nałożenia na eksprezydenta i jego synów (menedżerów w konglomeracie) dożywotniego zakazu zajmowania kierowniczych stanowisk w podmiotach gospodarczych działających na terenie stanu. Gdyby sąd zdecydował się na pozbawienie familii kontroli nad nowojorskimi posiadłościami, niewykluczone, że jej pola golfowe, hotele, spa musiałyby zostać zamknięte.

Oczywiście Trump zaprzecza wszystkim zarzutom, choć podczas wystąpienia przed sądem serwował różne wersje swojej biznesowej roli. Raz mówił, że przygotowywanie sprawozdań finansowych scedował na zewnętrznych księgowych i współpracowników, a sam jedynie od czasu do czasu rzucał na nie okiem, innym razem twierdził, że w przedkładanych bankom i ubezpieczycielom dokumentach było tyle przeróżnych klauzul o wyłączeniu odpowiedzialności, iż w praktyce nie miały one dla nich żadnej wartości. Na koniec przekonywał, że jego aktywa są w rzeczywistości niedoszacowane. – Moja wartość netto jest dużo wyższa, niż to podają raporty finansowe – perorował. W swoim charakterystycznym wojowniczym stylu oznajmił, że proces jest „bardzo niesprawiedliwy”, Letitię James nazwał „polityczną marionetką”, a nawet „rasistką” (James jest Afroamerykanką). Gdy w swoich mediach społecznościowych zaczął w drwiący, poniżający sposób atakować urzędników sądowych pomagających przy rozprawie, sędzia szybko nałożył na niego formalny zakaz wypowiadania się na ich temat. Trump długo nie wytrzymał w milczeniu. Za dwa kolejne jego naruszenia dostał po 15 tys. dol. grzywny.

Na jego korzyść zeznawali menedżerowie Deutsche Banku – ci sami, których miał oszukiwać w sprawie wyceny swoich posiadłości. Zapewniali, że przy podejmowaniu decyzji kredytowych starali się weryfikować informacje zawarte w sprawozdaniach finansowych, a także sugerowali, że relacje z Trumpem i jego kontakty w świecie najbogatszych w dłuższej perspektywie były dla banku opłacalne. W poniedziałek eksprezydent ma po raz drugi stawić się przed sądem.

Pewni i nieprzekonani

Robert Kagan, wpływowy neokonserwatysta i ekspert Brookings Institution, opublikował niedawno na łamach „Washington Post” szeroko komentowany esej, w którym snuje ponurą wizję Ameryki pod kolejnymi rządami Trumpa. Jego zdaniem w drugiej kadencji nic już nie powstrzyma go przed sięgnięciem po władzę dyktatorską – ani sądy, ani Kongres, ani machina biurokratyczna. „Nie będzie to komunistyczna tyrania, w której prawie wszyscy czują się uciemiężeni i która kształtuje ich życie. W konserwatywnych, antyliberalnych tyraniach zwykli ludzie mierzą się z różnymi ograniczeniami swoich wolności, ale jest to dla nich problem tylko w stopniu, w jakim cenią te wolności – a wielu ich nie ceni” – pisze Kagan. Według niego batalie prawne nie tylko nie spowolnią marszu eksprezydenta do Białego Domu, lecz wręcz zapewnią mu doskonałą arenę, by dać pokaz swojej siły. „Najbardziej prawdopodobnym efektem tych procesów będzie pokazanie, że nasz system sądowniczy nie jest w stanie powstrzymać kogoś takiego jak Trump, a przy okazji ujawnienie jego niemocy jako mechanizmu kontrolnego” – dowodzi Kagan. – „Oskarżenie Trumpa o próbę zamachu stanu okaże się podobne do oskarżenia Juliusza Cezara za przekroczenie Rubikonu – i równie skuteczne”.

Nie wszyscy są przekonani, że popisy na sali sądowej jedynie zdopingują tę część elektoratu, która napawa się każdym gestem czy zdaniem, którymi jej idol łamie normy. Michael Tomasky sugeruje w „New Republic”, że wyborcy zarejestrowani jako niezależni nie przechylą się w stronę Trumpa, jeśli zostanie skazany przynajmniej za jedno przestępstwo. Jak na razie widmo procesów nie zaszkodziło jego popularności. Według ostatnich sondaży w prawyborach na byłego prezydenta zamierza postawić ok. 60 proc. sympatyków republikanów. Drugi w zestawieniu Ron DeSantis może liczyć na niespełna 13-proc. poparcie. Prognozy dają też Trumpowi lekkie prowadzenie w starciu z Joem Bidenem – w zależności od badania jego przewaga sięga 1–4 pkt proc. ©Ⓟ

Taniec ze śledczymi

Pod koniec marca 2022 r. FBI wszczęło formalne dochodzenie dotyczące przywłaszczenia sobie poufnej dokumentacji rządowej, lecz widmo zarzutów nie zmartwiło Trumpa na tyle, by przestał kluczyć. Wręcz przeciwnie – w groteskowy taniec ze śledczymi wciągał coraz więcej osób. Swoim prawnikom rzucał pomysły, by po prostu zignorować sądowe wezwanie do zwrotu dokumentów. – Nie chcę, aby ktokolwiek grzebał w moich pudłach – nalegał. Jednemu z nich, M. Evanowi Corchoranowi, który prawdopodobnie będzie ważnym świadkiem prokuratury podczas procesu, zasugerował nawet, by pozbył się papierów, jeśli dopatrzyłby się w nich czegoś, co mogłoby zaszkodzić eksprezydentowi.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Kolekcja trofeów czy polityczny skarbiec”, DGP nr 115/2023 z 16 czerwca 2023 r.