„To jest postulat bardziej ideologiczny niż ekonomiczny” – odpowiedziała posłanka KO Izabela Leszczyna na pytanie „Magazynu Kontakt” o wprowadzenie progresji podatkowej. Przekonanie o istnieniu obiektywnych i dowiedzionych naukowo rozwiązań ekonomicznych, z którymi nie należy nawet dyskutować, pokutuje w Polsce od bardzo dawna. Dominowało jeszcze przed 1989 r., tylko że wtedy chodziło o narzuconą z góry ekonomię marksistowską. Teraz w ten sam sposób traktuje się rozwiązania liberalne, które z zasady są słuszne, gdyż są… liberalne.

W rzeczywistości każda polityka ekonomiczna jest determinowana przez światopogląd lub ideologię jej twórców, a reformy gospodarcze nigdy nie są dla społeczeństwa neutralne – jedne grupy zyskują więcej od innych, często niektóre wyraźnie tracą. PiS jest partią konserwatywno-socjalną, więc postawił na wspieranie najsłabszych grup zawodowych, rodzin z dziećmi oraz osób starszych. Na większości wprowadzonych podczas ośmiu ostatnich lat reform – 500+, minimalnej stawce godzinowej, dynamicznych podwyżkach płacy minimalnej oraz 13. i 14. emeryturze – skorzystali więc właśnie oni.

Można przypuszczać, że na nadchodzącej kadencji jakieś grupy społeczne również zyskają, a inne stracą. Szczególnie jeśli władzę przejmie opozycja, która zapowiada bardzo głębokie zmiany. Poszczególne komitety złożyły mnóstwo obietnic i będą chciały zrealizować przynajmniej część z nich (ile i jakie, to zależy od ich pozycji w koalicji). Można założyć, że najwięcej swoich propozycji zdoła przeforsować Koalicja Obywatelska, która zaciągnęła aż 100 zobowiązań na pierwsze 100 dni.

W czasie kampanii wyborczej przygotowująca się do przejęcia władzy opozycja tropiła rzekomą „dziurę Morawieckiego”, ale już niedługo może się okazać, że będziemy mieli do czynienia z „dziurą Tuska” albo „dziurą Domańskiego” (Andrzej Domański jest wymieniany jako główny kandydat na stanowisko ministra finansów). Jak duża będzie? Ośrodek analityczny CenEA opublikował analizę skutków zapowiadanych przez poszczególne komitety reform podatków i świadczeń. Wprowadzenie wszystkich zobowiązań wyborczych KO w sferze podatków, składki zdrowotnej i świadczeń społecznych kosztowałoby budżet aż 55,5 mld zł. Koszt fiskalny obietnic Lewicy to niemal 34 mld zł, a Konfederacji 40 mld.

Trzecia Droga nie została wykazana w pełnym podsumowaniu skutków fiskalnych, gdyż jako jedyny z opozycyjnych komitetów wyborczych nie przedstawiła propozycji we wszystkich analizowanych obszarach. Jej program sprowadzał się do „12 gwarancji” – tylko tyle punktów wspólnych udało się znaleźć liderom PSL i Polski 2050. Warto pamiętać, że ta ostatnia ma całkiem rozbudowany program ekonomiczny.

Wśród nielicznych gwarancji wyborczych TD znajdziemy kilka punktów wspólnych z programem KO. Jeden z nich jest szczególnie istotny – mowa o przywróceniu ryczałtowej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. W ostatniej kadencji, wprowadzając Polski Ład, Zjednoczona Prawica nie tylko zniosła możliwość odliczania od podatku większości składki trafiającej do NFZ, lecz także uzależniła jej wysokość od dochodów przedsiębiorców. Wcześniej dla samozatrudnionych składka była wyliczana od 60 proc. średniej krajowej, niezależnie od realnego dochodu. Na takim rozwiązaniu korzystali przede wszystkim najlepiej zarabiający samozatrudnieni – im większy dochód, tym większa korzyść. Ci zarabiający mniej od zmieniającej się co roku podstawy obliczania ryczałtu wręcz tracili – płacili nieadekwatnie dużo w stosunku do swoich dochodów.

Według analizy CenEA na przywróceniu ryczałtowej składki zdrowotnej 90 proc. gospodarstw domowych z dolnego przedziału dochodów zyska maksymalnie 20–30 zł miesięcznie. 10 proc. najbiedniejszych z nich – w ogóle nic. Natomiast najzamożniejsze 10 proc. gospodarstw domowych w Polsce zyska przeciętnie 250 zł miesięcznie. Najzamożniejsi z najzamożniejszych oczywiście jeszcze więcej.

Wynika to z faktu, że w górnych 10 proc. dominują przedsiębiorcy i samozatrudnieni, więc to właśnie tam trafi zdecydowana większość korzyści z tej reformy. Pozostałe 90 proc. społeczeństwa, a w szczególności płacący proporcjonalną składkę zdrowotną pracownicy etatowi tak naprawdę stracą, ponieważ w rezultacie do Narodowego Funduszu Zdrowia trafi o 7 mld zł mniej. O tyle zostanie uszczuplony więc budżet na świadczenia zdrowotne opłacane teraz przez NFZ, a które pacjenci będą najprawdopodobniej zmuszeni samodzielnie zakupić w sektorze prywatnym. Nagłówek, który ukazał się w Gazecie.pl – „W kieszeniach Polaków może zostać 7 mld zł” – ma więc niewiele wspólnego z prawdą. Pieniądze pozostaną w kieszeniach najbogatszych Polaków, natomiast mniej zarabiająca większość będzie musiała wydać przynajmniej część z tej kwoty na prywatne świadczenia medyczne.

Inna kwestia: propozycje reform systemu podatkowego. Trzecia Droga obiecała możliwość uwzględniania w rozliczeniu dzieci. Na razie wspólnie mogą się rozliczać małżonkowie, co jest opłacalne szczególnie dla par, w przypadku których jedno z partnerów zarabia dużo, a drugie mało – to z wyższymi dochodami może w ten sposób uniknąć przejścia progu wyższej stawki PIT. Lewica zaproponowała natomiast podwyższenie kwoty kosztów uzyskania przychodu dla pracowników oraz objęcie wszystkich podatników – także liniowców czy ryczałtowców – progresją podatkową. Sztandarowym zobowiązaniem wyborczym KO jest natomiast podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł.

Wszystkie te zmiany praktycznie nie wpłyną na dochody 20 proc. gospodarstw domowych, które po prostu zarabiają za mało, by móc z nich skorzystać. W przypadku propozycji Lewicy korzyści odniosłyby gospodarstwa domowe znajdujące się w trzecim–dziewiątym decylu (decyle to kolejne 10 proc. gospodarstw ułożone rosnąco według dochodów), przy czym najwięcej (ok. 100 zł miesięcznie) zyskałyby te znajdujące się w środku rozkładu. Natomiast 10 proc. najbogatszych straciłoby średnio ok. 400 zł miesięcznie.

Propozycja Trzeciej Drogi byłaby właściwie nieodczuwalna dla 70 proc. mniej zarabiających. Gospodarstwa domowe z ósmego i dziewiątego decyla zyskałyby kilkadziesiąt złotych miesięcznie, a najwyższy decyl (10 proc. najbogatszych) – ok. 100 zł.

Największe korzyści finansowe gospodarstwa domowe odniosłyby na propozycji KO, czyli na dwukrotnym podniesieniu kwoty wolnej. Byłyby one jednak rozłożone bardzo nierówno. Wśród beneficjentów tego rozwiązania znalazłoby się 60 proc. lepiej zarabiających gospodarstw domowych, przy czym dolna połowa z nich zyskałaby 100–300 zł miesięcznie, natomiast najbogatsze 30 proc. – ok. 500 zł miesięcznie. Najbiedniejsze 40 proc. rodzin niemal w ogóle by tego nie odczuło (najwyżej kilkadziesiąt złotych zysku), gdyż w najlepszym razie zarabia niewiele ponad 30 tys. zł, co jest obecną kwotą wolną.

Zdecydowana większość korzyści z dwukrotnego podniesienia kwoty wolnej trafiłaby więc do najlepiej zarabiającej jednej trzeciej społeczeństwa. Pozostali per saldo znów prawdopodobnie by stracili, gdyż mowa jest o stracie co najmniej 40 mld zł wpływów budżetowych. O taką kwotę państwo oraz samorządy musiałyby ograniczyć wydatki na usługi publiczne, z których korzystają nie najbogatsi, tylko mniej zarabiający i klasa średnia.

Kolejna sprawa to zmiany w świadczeniach. Spośród partii koalicyjnych konkrety przedstawiły KO i Lewica. Ta pierwsza obiecała słynne „babciowe”, które na szczęście przemianowała potem na program „Aktywna mama” – mowa o świadczeniu 1,5 tys. zł miesięcznie dla pracujących matek dzieci w wieku 1–2 lata. Liberałowie obiecali także podwyżkę renty socjalnej do wysokości pensji minimalnej. Lewica przygotowała wiele rozwiązań, m.in. bezpłatne obiady w szkołach, wsparcie seniorów (50 zł miesięcznie na kulturę, 500 zł rocznie na wypoczynek), a także waloryzację świadczeń rodzinnych oraz zasiłku dla bezrobotnych.

Na propozycji KO gospodarstwa domowe skorzystałyby do niecałych 100 zł miesięcznie. Najwięcej zyskałoby 10 proc. najbiedniejszych (dzięki podwyżce renty socjalnej) oraz 30 proc. najbogatszych, gdyż to właśnie tam znajdziemy najwięcej pracujących matek najmłodszych dzieci. Korzyści z propozycji Lewicy rozciągałyby się w przedziale 100–250 zł, przy czym największe (co najmniej 200 zł) trafiłyby do mniej zarabiającej połowy gospodarstw domowych, a najmniej zyskałoby 10 proc. najbogatszych (ok. 100 zł miesięcznie).

Warto jednak pamiętać, że Trzecia Droga wspomina o uzależnieniu wypłaty 800+ od zatrudnienia, gdyż pokutuje przekonanie, że pobieranie świadczenia na dzieci może się stać sposobem na „dostatnie życia bez pracy”. Takie rozwiązanie byłoby skrajnie niekorzystne dla pracowników, za to radykalnie korzystne dla pracodawców. Ci drudzy w sytuacji pojawienia się roszczeń płacowych mogliby szantażować pracowników zwolnieniem, gdyż w takim przypadku ci pierwsi traciliby nie tylko pensję, lecz dodatkowo także wypłacane przez państwo świadczenie na dzieci.

Ośrodek CenEA wykazał też łączny skutek zmian w składce zdrowotnej, PIT oraz świadczeniach proponowanych przez KO i Lewicę. Beneficjentami oferty Lewicy byłoby 90 proc. mniej zarabiających gospodarstw domowych, a korzyści te rozłożyłyby się mniej więcej równo – po 200–300 zł miesięcznie. Najbogatsze 10 proc. straciłoby natomiast ok. 300 zł miesięcznie. W przypadku KO dolne 70 proc. społeczeństwa zyskałoby od kilkudziesięciu do niecałych 500 zł – oczywiście korzyści byłyby skorelowane z wysokością zarobków. Natomiast górne 30 proc. gospodarstw domowych zyskałoby 600–800 zł miesięcznie. Najwięcej, rzecz jasna, 10 proc. najlepiej zarabiających. To dopieszczenie najzamożniejszych kosztowałoby budżet niemal dwa razy więcej niż propozycja Lewicy (koszt obietnic Lewicy to 34 mld zł; a KO – 55,5 mld zł).

O ile więc Lewica chciałaby wspierać przede wszystkim niższą klasę średnią (szczególnie pracującą na etacie) i w nieco mniejszym stopniu najmniej zarabiających, o tyle KO i Trzecia Droga – wręcz przeciwnie. Liberałowie i ludowcy chcą zwiększyć dochody tych, którzy już i tak zarabiają najlepiej, szczególnie gdy prowadzą firmę lub są samozatrudnieni.

Można przypuszczać, że koalicja partii opozycyjnych będzie realizować program przede wszystkim KO i TD. Tej pierwszej z oczywistych względów – jest zdecydowanie największa – a tej drugiej, gdyż ma łącznie ponad dwa razy więcej posłów niż Lewica, poza tym jej program jest wyjątkowo podobny do KO. Lewica z 26 mandatami nie będzie w stanie zablokować większości zmian. Przypomnijmy, że KO i TD mają łącznie 222 mandaty, więc nawet jeśli założymy, że na sali sejmowej będzie komplet (co zdarza się wyjątkowo rzadko), to wystarczy im przeciągnąć na swoją stronę kilku liberałów ekonomicznych. A w Konfederacji znajdziemy takich nawet kilkunastu.

Jest więc prawdopodobne, że w nadchodzącej kadencji zostanie podjęta próba wytransferowania dziesiątek miliardów złotych z sektora finansów publicznych do kieszeni najzamożniejszych, na czym straci mniej zarabiająca większość, która korzysta z usług publicznych. Taki będzie efekt ideologii wspierania najsilniejszych kosztem najsłabszych. Na szczęście większość tych rozwiązań zapewne zawetuje prezydent, którego sumienie obciąża kilka czynów związanych z ideologią, ale akurat zupełnie inną. ©Ⓟ