W świecie zdominowanym przez brytyjską marynarkę Niemcy nie mogły zaspokoić imperialnych ambicji.

Dopóki marynarka USA niepodzielnie panuje na oceanach, ambicje Pekinu – aby stać się równorzędnym supermocarstwem – szybko się nie ziszczą. Dlatego na polecenie prezydenta Xi Jinpinga trwa intensywna rozbudowa chińskiej floty. To, jaką wielkość ma osiągnąć, jest tajemnicą. Ale na początku tego roku minister marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych Carlos Del Toro alarmował, iż Chiny mają w służbie 340 okrętów. O ponad 40 więcej niż US Navy. – Potrzebujemy jeszcze większej marynarki, potrzebujemy okrętów, bardzo nowoczesnych okrętów – mówił Del Toro.

Według ocen Pentagonu do 2040 r. Chiny zamierzają powiększyć swoją flotę o ok. 40 proc. Amerykanie jednak łatwo się nie poddadzą. W przyjętym przez Senat USA pod koniec lipca National Defense Authorization Act zagwarantowano sfinansowanie jak najszybszej budowy 10 wielkich okrętów. Zatem wyścig trwa, a obu graczy stać na to, by nabierał coraz większego tempa. Tak ogromnych zbrojeń morskich, które mogą zmienić globalny układ sił, nie widział świat od czasów, gdy II Rzesza spróbowała się stać oceaniczną potęgą równą Wielkiej Brytanii.

Młodzieńcza Weltpolitik

„Od wczesnej młodości Wilhelm szkicował plany okrętów wojennych i obdarowywał nimi otoczenie” – pisze Piotr Szlanta w opracowaniu «Nasza przyszłość leży na morzu». Wewnętrzne i zewnętrzne uwarunkowania rozbudowy floty niemieckiej w latach 1898–1912”. Wychowany podług angielskich wzorców ten wnuk brytyjskiej królowej Wiktorii nie ukrywał podziwu, jakim darzył brytyjskie imperium. I już we wczesnej młodości zaczął marzyć o tym, że rządzone przez niego Niemcy stworzą coś równie wielkiego.

Zrealizowanie tego pragnienia, gdy w czerwcu 1888 r. niespełna trzydziestoletni Wilhelm II zasiadł na tronie, wydawało się proste. „Potęga kapitałowa Rzeszy rosła tak szybko, że nie wystarczało jej miejsca we własnym kraju. Już w latach 80. rozpoczęły się na wielką skalę inwestycje niemieckie poza granicami. W latach 1883–1914 wzrosły one 5 razy, osiągając w 1913 r. wysokość 30 mld marek niemieckich” – opisują Władysław Czapliński, Adam Galos i Wacław Korta w „Historii Niemiec”. Po zjednoczeniu tempo rozwoju przemysłu i instytucji finansowych II Rzeszy zadziwiało świat. Największa potęga gospodarcza tamtych czasów, Wielka Brytania, w 1871 r. mogła się pochwalić aż czterokrotnie wyższą produkcją przemysłową niż zjednoczone Niemcy. Minęły trzy dekady i wedle statystyk z 1900 r. Zjednoczone Królestwo wytwarzało 19,5 proc. światowej produkcji przemysłowej, a Niemcy już 16,6 proc. Trzecia w Europie Francja zaledwie 6,4 proc. W podobnym tempie rozwijały się niemieckie banki. Pod koniec stulecia największy z nich, Deutsche Bank, zgromadził depozyty warte 306 mln dol. i niemal dogonił najpotężniejszą z brytyjskich instytucji finansowych, Lloyds Bank z jego 355 mln depozytów.

Ostatecznie miłość Wilhelma II do floty i sen o kolonialnym imperium przyniosły Niemcom okrążenie, a jednocześnie nie dość silną flotę, by móc je przełamać

Ten stan rzeczy sprawiał, że świadom potęgi kraju młody cesarz coraz częściej w wystąpieniach używał słowa „Lebensraum”. Mówiąc, iż Niemcom należy się większa „przestrzeń życiowa”, adekwatna do ich osiągnięć i potrzeb. To zaś oznaczało żądanie kolonii dla II Rzeszy. Wprawdzie w 1885 r. kanclerz Otto von Bismarck wynegocjował z innymi mocarstwami prawo do utworzenia w Afryce czterech niemieckich kolonii, ale dla Wilhelma stanowiły one jedynie namiastkę tego, o czym marzył. Jednak w ocenie Żelaznego Kanclerza takie podejście młodego cesarza musiało przynieść konflikt z Wielką Brytanią. Bismarck starał się więc zablokować wcielanie w życie planów Wilhelma II, bojąc się, że pójście na wojnę z Londynem może przynieść zgubę zjednoczonej przez niego Rzeszy.

Cesarz pozbył się więc w 1890 r. Bismarcka, a następnie zaczął snuć kolonialne plany. „Dlatego od 1895 r. niemiecka polityka zagraniczna wstąpiła na drogę szaleństwa, oczywistego później dla wszystkich historyków, ale zupełnie niedostrzeganego przez opinię publiczną ery wilhelmińskiej: na drogę konfliktu z Wielką Brytanią” – podkreśla w „Historii Niemiec” Jerzy Krasuski.

Z miłości do marynarki

„Zainteresowanie Wilhelma marynarką miało wręcz chorobliwy charakter. Jeszcze w latach 80. XIX w. Herbert Bismarck (syn Ottona – red.) mówił o «hydromanii» ówczesnego księcia Wilhelma, zaś w 1893 roku brat cesarza Henryk skarżył się w liście do Alfreda Tirpitza, że z cesarzem można rozmawiać niemal wyłącznie o marynarce” – opisuje Szlanta. W kraju, który praktycznie nie miał tradycji morskich, a zbudowanie wielkiej floty wydawało się obywatelom abstrakcją, nowy władca mógł uchodzić za dziwaka. Ale jeśli rosnąca w siłę II Rzesza chciała mieć kolonialne imperium, to brakowało jej do osiągnięcia celu tylko jednego narzędzia – właśnie potężnej marynarki.

Z kolei Wielka Brytania po trudnych zmaganiach z Francją Napoleona Bonapartego przez 100 lat twardo trzymała się doktryny two powers standard. Zakładała ona, że Royal Navy musi przewyższać liczebnie połączone siły morskie dwóch największych po niej mocarstw. Dzięki temu Londyn niepodzielnie władał ocea nami, kontrolując szlaki komunikacyjne i handlowe, a jednocześnie Wyspom Brytyjskim nie zagrażała inwazja. „Przez sto lat od Trafalgaru (bitwy morskiej z flotą francusko-hiszpańską w 1805 r. – red.) żadne mocarstwo nie usiłowało zbudować rywalizującej z nią (Royal Navy – red.) floty” – podkreśla George Macaulay Trevelyan w „Historii Anglii”. Na tak ryzykowny pomysł poważył się w Europie dopiero Wilhelm II.

„Nasza przyszłość leży na morzu” – ogłosił cesarz w 1898 r., podczas otwarcia portu w Szczecinie. „Silna marynarka miała podnieść prestiż międzynarodowy Niemiec i uczynić z nich godnego pożądania sojusznika oraz mocarstwo światowe w pełnym tego słowa znaczeniu” – wyjaśnia Szlanta. Kaiser upierał się też przy tym, że w federalnym państwie, jakim była II Rzesza, flota stanie się czynnikiem spajającym poszczególne kraje. Na to nakładała się jeszcze jedna rzecz. Budowa nowoczesnych okrętów oznaczała zajęcie dla przemysłu ciężkiego, na czele z koncernem Kruppa. Tak cesarz przekonywał w Niemczech coraz szersze grono osób do poglądu, iż wydanie olbrzymich sum na rozbudowę marynarki wojennej to znakomity pomysł.

Człowiek od zadania specjalnego

Osobą mającą zrealizować marzenia cesarza o flocie został admirał Alfred Tirpitz. „(...) Oficer charakteryzował się niespożytą energią i ponadprzeciętnymi talentami organizacyjnymi. Uchodził przy tym za osobę niezgodną, kłótliwą, nieszczerą, niestroniącą od intryg, co przysparzało mu wielu wrogów” – pisze Szlanta. Tirpitz wypłynął na szczyt zaraz po tym, jak wiosną 1897 r. Reichstag, zamiast wyłożyć na rozbudowę floty – jak chciał cesarz – 87 mln marek, zredukował wydatek do 58 mln. W tym czasie większość posłów uznawała plany kaisera za kosztowną fanaberię. Za ten despekt dymisją zapłacił adm. Friedrich Hellmann, ponieważ nie wykazywał zbyt wielkiego entuzjazmu dla wizji Wilhelma II. Jego miejsce zajął Tirpitz.

Wkrótce potem rozpoczęto olbrzymią akcję propagandową mającą przełamać powszechny sceptycyzm wobec planów uczynienia z kraju potęgi morskiej. „W kwietniu 1898 r. powołano do życia Stowarzyszenie na rzecz Floty (Flotten verein). Przewodniczył mu książę Wilhelm zu Wied, a specjalną pieczę nad nim sprawował brat cesarza, książę Henryk Pruski. Stowarzyszenie szybko rosło w siłę. W roku założenia miało prawie 80 tys. członków, zaś po piętnastu latach ponad 1,1 mln” – relacjonuje Szlanta. Hojnie dotowana przez rząd organizacja prowadziła nieustanną kampanię wśród obywateli na rzecz tego, by zapragnęli jak najsilniejszej marynarki wojennej i kolonii dla Niemiec. W tym celu założono nawet osobne stowarzyszenie Flottebund Deutscher Frauen zrzeszające jedynie kobiety. W tym samym czasie Wilhelm II i admirał Tirpitz dwoili się i troili, organizując uroczyste otwarcia nowych portów, stoczni, wodowania okrętów, byle tylko przyciągnąć na nie całość państwowych elit.

Ta na wskroś nowoczesna akcja propagandowa odniosła oczekiwany skutek i Niemcy zaczęli gremialnie popierać plan rozbudowy floty bez oglądania się na reakcję Wielkiej Brytanii.

Małe kroki ku wielkiej flocie

„Żeby przeforsować to, co najważniejsze, to znaczy ustawę, zmniejszyłem nasze żądania. Nie prosiliśmy o nowe podatki ani pożyczki, jak najbardziej dobrowolnie ograniczyliśmy potrzeby finansowe, związaliśmy się w tym względzie na siedem (ewentualnie 6) lat. Na teraz postulowaliśmy tylko małą «flotę wyjściową»” – zapisał we wspomnieniach Tirpitz.

Admirał okazał się zręcznym graczem, któremu udało się urobić w parlamencie stronnictwa prawicowe i centrowe tak, by zagłosowały za Flottengesetz. Owa ustawa o flocie dawała mu do ręki olbrzymią na tamte czasy sumę 408 mln marek i swobodę gospodarowania nią. Admirał zaplanował więc na początek budowę 19 pancerników oraz 50 krążowników. Ale już dwa lata później okazało się, że taki plan nie zaspokaja ambicji cesarza i jego admirała.

„Ważki argument na rzecz dalszej rozbudowy floty dało Wilhelmowi zatrzymanie i internowanie przez okręty brytyjskie, pod zarzutem kontrabandy wojennej dla Transwalu, kilku niemieckich statków zmierzających do leżącego w portugalskim Mozambiku Lourenço-Marques na przełomie 1899 r. i 1900 r.” – wyjaśnia Szlanta. „Cesarz zarządził otwarcie szampana i wzniósł toast za zdrowie dowódcy brytyjskiego okrętu, który wydał rozkaz zatrzymania niemieckiego statku, a admirał zażartował, że należałoby odznaczyć go za zasługi dla rozbudowy niemieckiej floty” – dodaje. Kiedy Niemców ogarnęło oburzenie na bezczelność Brytyjczyków, do Reichstagu w czerwcu 1900 r. trafił projekt nowej ustawy o flocie. Wilhelm II nie zamierzał się ograniczać. Dokument zakładał, że znajdą się pieniądze na budowę w ciągu 17 lat aż 38 pancerników i 52 krążowników oraz ponad dwóch setek jednostek pomocniczych.

Po przyjęciu przez parlament ustawy adm. Tirpitz raportował Wilhelmowi: „Kiedy osiągniemy cel, Wasza Cesarska Mość będzie w posiadaniu efektywnej siły 38 okrętów liniowych, a także jednostek pomocniczych. Większą od tej siłą będzie dysponowała tylko Anglia. Ale dzięki położeniu geograficznemu, systemowi obrony, metodzie mobilizacji, łodziom torpedowym, wykształceniu taktycznemu, planowej działalności organizacyjnej i jednolitemu kierownictwu będziemy mieli bez wątpienia pewne szanse również w walce z Anglią”.

Kaiser nie ukrywał radości, choć nie zakładał wojny z brytyjskim imperium. Chodziło mu jedynie o wymuszenie jak największych ustępstw ze strony Londynu. Tymczasem Wielka Brytania, zajęta tłumieniem oporu Burów w Afryce Południowej, reagowała z opóźnieniem. „Wojna (z Burami – red.) zakończyła się zwycięstwem, które trudno było uznawać za triumf. Zaniepokojenie wzbudził fakt, iż poskromienie dwóch małych państw zabrało potężnemu Imperium Brytyjskiemu tak wiele czasu. Jak zwykle w podobnych wypadkach powołana została królewska komisja” – opisuje w „Zmierzchu wielkiego mocarstwa” Keith Robbins. Podczas prac komisja doszła do wniosku, że zawodowa armia jest źle dowodzona, niedostatecznie uzbrojona i o wiele słabsza niż siły zbrojne innych europejskich mocarstw. Zalecono więc jej reformę. Ta jednak utknęła w parlamencie, bo dzięki powszechnej wierze w siłę floty nikt nie bał się inwazji. „Mając taką tarczę, nie było potrzeby utrzymywania znaczących posiłkowych oddziałów do obrony terytorium kraju” – podkreśla Robbins.

Aż nagle nowy pierwszy lord Admiralicji John Fisher w 1904 r. oznajmił rządowi, że w ciągu dekady II Rzesza będzie posiadała flotę wojenną równie potężną jak Royal Navy.

Strach i zbrojenia

„Już w 1905 r. Pierwszy Lord Morski Admiralicji John Fisher (...) wysunął projekt «kopenhagizowania floty niemieckiej». Przez analogię do działań admirała Horatia Nelsona, który w 1801 r. doszczętnie zniszczył neutralną flotę duńską” – przypominał Paweł Wieczorkiewicz w poświęconym admirałowi Tirpitzowi opracowaniu „Ojciec floty niemieckiej”. Brytyjskie pancerniki miały z zaskoczenia dopaść okręty Kaiserliche Marine w ich bazach, bez wypowiadania wojny. Pomysł ten wywołał konsternację wśród rządzących w Londynie. Jednak dostrzeżenie rozbudowy floty wojennej II Rzeszy przyniosło radykalny zwrot w polityce zagranicznej.

Konserwatywny rząd Arthura Bal foura, a następnie gabinet liberała Henry’ego Campbell-Bannermana porzuciły trwającą prawie 100 lat politykę utrzymywania w Europie równowagi sił, izolowania Francji oraz blokowania imperialnej ekspansji Rosji. Z Paryżem dogadano się błyskawicznie, zwierając entente cordiale. Wygaszanie sporów z Rosją zajęło więcej czasu, bo Petersburg bardzo pragnął podporządkować sobie całą Azję Środkową. Ale i tu udało się osiągnąć kompromis, który otworzył drogę do ścisłego sojuszu trzech mocarstw: Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji.

Tym sposobem Niemcy znalazły się w okrążeniu i spełnił się najczarniejszy ze snów Bismarcka. Tymczasem nie był to koniec złych wiadomości, jakie docierały do Berlina. Dla Imperium Brytyjskiego utrzymywanie panowania na morzach było kwestią „być albo nie być”. Dlatego też jego stocznie przez stulecia doskonaliły się w budowaniu okrętów, zaś admirał John Fisher okazał się wielkim orędownikiem innowacyjności. Za sprawą jego wsparcia, korzystając z wniosków płynących z klęski floty rosyjskiej podczas wojny z Japonią, w błyskawicznym tempie zaprojektowano i zwodowano superpancernik HMS „Dreadnought” uzbrojony w 10 dział głównych kaliber 305 mm. Gdy wchodził do służby pod koniec 1906 r., budowano już kolejne i równie potężnie uzbrojone i szybsze, acz słabiej opancerzone krążowniki liniowe. „Drednoty, (…) tak dalece przewyższały pod względem taktycznym budowane przed nimi pancerniki i krążowniki pancerne, iż te, z dnia na dzień, utraciły większość walorów bojowych” – podkreślał Wieczorkiewicz.

Wyścig zbrojeń nabierał tempa. Dzięki zdolnościom organizacyjnym Tirpitza zwodowanie pierwszego SMS „Nassau”, odpowiednika brytyjskiego HMS „Dreadnought”, zajęło tylko 37 miesięcy. Przy okazji znów znowelizowano ustawę o flocie, podnosząc wydatki na nią. Te musiano pokrywać, zaciągając długi za granicą. „Do realizacji programu przystąpiono z olbrzymią energią. Do produkcji drednotów przystosowano aż siedem niemieckich stoczni. W latach 1902–1910 zatrudnienie w zakładach Kruppa wzrosło ponad dwukrotnie” – podkreśla Szlanta.

Przez panikę do zwycięstwa

To, że II Rzesza ma zdolność masowej budowy superpancerników, wprawiło Brytyjczyków w stan szoku. Już nie tylko rząd, ale i obywatele zaczęli się obawiać, że gdy tylko Wilhelm II zakończy budowę floty, nastąpi niemiecka inwazja na Wyspy. „Brytyjczycy żyli w przekonaniu, że otacza ich armia niemieckich agentów, udających fryzjerów, kelnerów i urlopowiczów. Żydów en bloc podejrzewano o proniemieckie sympatie. Latem 1908 r. na Wyspach zapanowała istna panika przed szpiegami, zaś przez prasę i parlament przetoczyła się debata nad stanem umocnień nadmorskich” – opisuje Szlanta.

Powszechny strach wręcz wymuszał przygotowania do wojny i zacieśnianie sojuszu z Francją i Rosją. Tymczasem to okrążona II Rzesza znajdowała się w dużo gorszej sytuacji strategicznej. W razie konfliktu Royal Navy bez problemu odcinała ją m.in. od dostaw zboża z USA oraz saletry wydobywanej w Ameryce Południowej, niezbędnej do produkcji prochu oraz nawozów dla rolnictwa. W Berlinie nie zdawano sobie też sprawy, że kolejnym z surowców niezbędnych do wygrania wojny okaże się ropa naftowa.

Gdy w 1911 r. najmłodszym w dziejach pierwszym lordem Admiralicji został Winston Churchill, zaczął wcielać w życie plan modernizacji floty radykalniejszy nawet niż ten autorstwa Fishera. Jego kluczowy punkt stanowiło zastąpienie węgla, jako paliwa dla okrętów, dużo wydajniejszym mazutem, uzyskiwanym z ropy naftowej. Pociągniecie Churchilla wynikało z tego, że koncern zbrojeniowy Kruppa potrafił dostarczać marynarce wojennej II Rzeszy najlepsze na świecie działa i płyty pancerne. Zaś niemieckie stocznie, jeśli chodzi o jakość i tempo pracy, nie ustępowały brytyjskim. Dlatego pierwszy lord Admiralicji postanowił zaszachować przeciwnika zleceniem budowy pięciu superdrednotów typu Queen Elizabeth uzbrojonych w osiem dział kaliber 381 mm. Każda taka jednostka mogła samodzielnie walczyć nawet z trzema niemieckimi drednotami jednocześnie. Zarazem dzięki nowatorskim kotłom opalanym mazutem rozpędzić się do prędkości 25 węzłów. Drednoty z floty kaisera, pływające wolniej o pięć–sześć węzłów, nie miały szansy ani dogonić, ani nawet skrócić dystansu do uzbrojonego w działa o większym zasięgu brytyjskiego superdrednota.

Ostatecznie więc miłość Wilhelma II do floty i sen o kolonialnym imperium przyniosły Niemcom okrążenie, a jednocześnie nie dość silną flotę, by móc je przełamać. Świadomość przewagi Royal Navy okazała się dla cesarza oraz admirała Tirpitza paraliżująca. Gdy w 1914 r. wybuchła wojna światowa, którą w dużej mierze sami sprokurowali, przez dwa lata nie ośmielili się nakazać marynarce próby przełamania brytyjskiej blokady morskiej. W końcu ją podjęto. Ale choć podczas stoczonej od 31 maja do 1 czerwca 1916 r. bitwy jutlandzkiej Kaiserliche Marine niespodziewanie zatopiła Brytyjczykom aż trzy krążowniki liniowe i trzy krążowniki pancerne, i tak po tym sukcesie wycofała się do portów. I pozostała w nich do końca wojny. Okazując się niczym więcej niż tylko kosztowną fanaberią cesarza, która spoczęła na dnie brytyjskiej bazy w Scapa Flow. Tam flota Wilhelma II dokonała zbiorowego samozatopienia, kiedy po kapitulacji Niemiec internowali ją Brytyjczycy. ©Ⓟ