Kiedy jakieś pół wieku temu krystalizował się pomysł na nowoczesną bankowość centralną, prace nad sztuczną inteligencją były w powijakach. Ale już wtedy pojawiło się pragnienie posiadania niezależnej władzy monetarnej. Chodziło o to, by zaistniała ponadpolityczna i merytokratyczna instytucja, która nie będzie się kierowała wolą demokratycznej większości, tylko wyznaczonymi regułami oraz parametrami. Banki centralne ze starej neoliberalnej czytanki miały być właśnie taką „sztuczną inteligencją”. To było marzenie o AI wyprzedzające rzeczywistość.

Ale dziś rzeczywistość dogania tamto marzenie. Postępy w rozwoju sztucznej inteligencji jednych inspirują, innych przerażają. Trudno jednak zaprzeczyć, że rozwój inteligentnych algorytmów zmienia i będzie zmieniać naszą rzeczywistość. AI od lat rozpycha się w sektorze prywatnym, który – ze swojej natury – jest bardziej skłonny do wprowadzania w życie rewolucyjnych technologii. Ciągnie on za sobą również sektor publiczny. W tym także takie instytucje jak bankowość centralną.

Plusy i minusy tego stanu rzeczy postanowił zważyć w najnowszej pracy ekonomista z London School of Economics Jon Danielsson. Prognozuje, że jest tylko kwestią czasu (i to nie tak znowu odległego) to, że algorytmy staną się podstawą codziennej pracy banków centralnych. Dojdzie do tego najszybciej w takich dziedzinach, jak nadzór makroostrożnościowy (monitorowanie ryzyka systemowego powstającego w systemie finansowym lub jego otoczeniu) albo zarządzanie systemami płatności. We wszystkich tych dziedzinach – polegających na przeczesywaniu i agregowaniu olbrzymich stert danych – sztuczna inteligencja będzie w oczywisty sposób lepsza od człowieka.

Dość szybko, powiada Danielsson, dojdziemy jednak do fundamentalnego pytania o to, gdzie zastosowania sztucznej inteligencji powinno się skończyć. I czy w ostatecznym rozrachunku także najważniejsze decyzje banków centralnych – choćby te dotyczące wysokości stóp procentowych albo wpływania na kurs narodowej waluty – powinny pozostać w rękach ludzi czy też należy je oddać maszynie. Oczywiście w nadziei osiągnięcia lepszych i bardziej obiektywnie słusznych rezultatów.

Żyjemy akurat w czasach, gdy model nowoczesnej bankowości centralnej znalazł się na rozdrożu. Na neoliberalnej koncepcji apolitycznego bankiera, który spogląda na rzeczywistość z wyżyn swojej wieży z kości słoniowej, pojawiły się spore pęknięcia. Po krachu roku 2008 zachodni bankierzy centralni nie raz i nie dwa pomagali demokratycznym rządom w uniknięciu gospodarczej recesji. Oczywiście ocena tych posunięć zależy od tego, z jakiego obozu ideologicznego wywodzi się oceniający. Jeśli jest liberalno-konserwatywnym purystą, to powie, że to nieszczęście. A bankierzy centralni powinni jak najszybciej wrócić do swej apolityczności, wyniosłego milczenia i wyśrubowanych celów inflacyjnych. Wielu nie zgodzi się jednak z takim stawianiem sprawy, argumentując, że bez aktywnej (i nierzadko niekonwencjonalnej) pomocy ze strony polityki monetarnej mielibyśmy na Zachodzie w ostatnich 15 latach przynajmniej dwie albo trzy wielkie recesje, plagę bezrobocia i nierówności na dużo wyższym poziomie niż dziś.

To, co jest w tym wszystkim najciekawsze, to pytanie, jak przedstawiciele tych obozów odniosą się w najbliższych latach do wątpliwości podniesionej przez Jona Danielssona. Czy konserwatywni liberałowie będą skłonni oddać bankowość centralną we władanie sztucznej inteligencji? Pozornie spełnia to wszak postulaty tego obozu o powrocie do wymarzonej apolityczności władzy monetarnej. Bo przecież faktycznie – oparta na twardych regułach i parametrach AI – byłaby niewzruszona na przeróżne populistyczne albo demagogiczne naciski. Czy jednak to faktycznie jest ten kierunek, w którym powinniśmy zmierzać? ©Ⓟ