Wydaje mi się, że przez kilka naście lat recenzowania w tym miejscu książek ekonomiczno-biznesowych przez moje ręce przeszło przynajmniej kilkanaście poradników spod znaku „jak zdobyć finansową niezależność?”. Za każdym razem, gdy widzę taką nowość, nasuwa mi się nieznośne pytanie, od którego nie potrafię uciec. Brzmi ono: dlaczego?

Dlaczego kolejny autor decyduje się poświęcić swój czas i energię na opisywanie kwestii tyle razy już omawianej? Dlaczego wydawca decyduje się wpuścić na rynek jeszcze jedną tego typu książkę? I wreszcie ostatnie i najważniejsze: dlaczego czytelnik miałby sięgnąć właśnie po tę konkretną publikację, a nie którąś z kilkudziesięciu poprzednich wydanych w ciągu ostatnich lat? Nie wspominając o klasykach gatunku.

Michał Walendowicz, „Finansowa podróż”, Wydawnictwo Helion/OnePress, Gliwice 2023 / nieznane

Nie zamierzam ustawiać się w pozycji znajomego redaktora starszej generacji, który na propozycję „napiszmy może coś o młodych” rzuconą na kolegium, zareagował: „o młodych, proszę pana, to my już pisaliśmy w latach 70.”. Nie o to mi chodzi.

Nie chcę powiedzieć, że nowi autorzy nie powinni brać się do odwiecznych tematów, takich jak nieśmiertelne „jak zarabiać, oszczędzać, inwestować?”. Niech to robią. Bez tego umrzemy intelektualnie. Pytanie do śmiałków, którzy idą tą drogą, musi jednak brzmieć: czy przekonali? Czy znaleźli jakiś czytelny i inspirujący klucz? I czy jest to książka, o której recenzent może z czystym sumieniem powiedzieć, że warto?

Moim zdaniem książka Michała Walendowicza nie zdaje w pełni tego egzaminu. Owszem, jest napisana spójnie i przejrzyście. Czytając ją, wierzę, że autor ma smykałkę do pieniędzy – umie nimi zarządzać i je pomnażać. Rzecz jest wydana zgrabnie i estetycznie. Rysunki – autorstwa małżonki autora – dodają całości sympatycznego charakteru przedsięwzięcia rodzinnego. Mimo tych wszystkich plusów fundamentalne pytanie pozostaje w mocy. Dlaczego ze wszystkich książek na ten temat ktoś miałby wybrać akurat Walendowicza? Nie umiem znaleźć na nie przekonującej odpowiedzi.

Wszystko jest tu jakieś takie… średnie. Dowcip, głębia przemyśleń, nawet same finansowe strategie. Wszystko bardzo bezpieczne. A jednocześnie nieszczególnie inspirujące. Nawet odniesienia do innych prac są właśnie takie.

Jest anegdota o całej wiedzy świata, którą da się sprowadzić do zdania „nie ma darmowych obiadów”. Są Yuval Noah Harari i Nassim Taleb jako autorzy najbardziej inspirujących książek ekonomicznych. To jakieś mentalne liceum. Zwijanie wyobraźni zamiast rozwoju.

Może jestem niesprawiedliwy? Może oczekuję zbyt wiele od tematyki, która ze swej natury musi być taka nijaka? Sprawdźcie sami. I poprawcie mnie, jeśli się mylę. Ja nie jestem przekonany. Nie lubię mieć po lekturze wrażenia, że przeczytałem dużo, ale w gruncie rzeczy nie dowiedziałem się niczego. ©℗