Jeśli wojska nie są przygotowane na plugawą pogodę, ryzykują przegraniem wojny. Zwłaszcza gdy zetkną się z rosyjską zimą.

Ta zima może okazać się bardzo okrutna. Rosja atakuje infrastrukturę energetyczną Ukrainy, licząc, że odcięcie milionów ludzi od prądu oraz ciepła uczyni najechany kraj niezdolnym do dalszej walki. Ale na froncie to ukraińscy żołnierze, dzięki dostawom zimowej odzieży i wyposażenia z Kanady, Szwecji i Finlandii znajdują się w lepszym położeniu od Rosjan. O ile lepszym – zależy głównie od tego, jak nisko tej zimy spadną temperatury. Jeśli mrozy okażą się srogie, dotychczasowe straty armii Putina będą jedynie preludium do hekatomby.

Piękna, rosyjska jesień

„Gdyby tęgie mrozy nie nastąpiły dwa tygodnie wcześniej niż zazwyczaj, armia francuska po pożarze Moskwy dotarłaby bez strat do Smoleńska – skarżył się Napoleon Bonaparte na Wyspie Świętej Heleny. – Wiedziano, iż w Rosji panują mrozy w grudniu i styczniu, ale porównując temperatury z ostatnich 20 lat, można było przypuszczać, że w listopadzie temperatura nie przekroczy minus 10 stopni” – podkreślał władca, któremu wojna z Rosją przyniosła utratę wszystkiego. Na koniec również wolności.
Bonaparte uważał, że poniósł klęskę, ponieważ sprzysięgła się przeciw niemu nawet pogoda. Na swoją obronę miał to, iż jako miłośnik nauki, gdy przygotowywano marsz Wielkiej Armii, nakazał zebrać informacje na temat pogody, jaka panowała w Rosji od początku XIX w. Naukowcy poinformowali, że mrozów winien spodziewać się dopiero pod koniec listopada. Początkowo wszystko szło zgodnie z przewidywaniami i nawet po zajęciu Moskwy cesarz chwalił sobie rosyjską aurę. – Pogoda jest wspaniała, co do klimatu byliśmy w błędzie, a jesień jest tu piękniejsza niż w Fontainebleau – mówił na początku października 1812 r.
Ale poza pogodą wszystko inne martwiło władcę Francji. Wprawdzie triumfował w bitwie pod Borodino i zajął starą stolicę carów, lecz nie osiągnął kluczowego celu – choć proponował bardzo łagodne warunki pokoju, to car Aleksander nie podejmował rozmów. Po pięciu tygodniach oczekiwania Bonaparte zrozumiał, iż wojna będzie trwała nadal, a w spalonej Moskwie, z niewielkimi zapasami żywności, jego Wielka Armia nie przetrwa zimy. Na zwołanej przez cesarza naradzie dowódcy byli zgodni, iż należy zarządzić odwrót. Natomiast zażarty spór wynikł o to, czy wycofywać się drogą na południe, czy wracać tą samą trasą, którą przeszła już Wielka Armia, wiodącą przez Smoleńsk. Za południem przemawiał cieplejszy klimat oraz to, że tamtejszych regionów Rosji nie objęła taktyka spalonej ziemi.
Jednak Bonaparte wybrał Smoleńsk. „W krótkich słowach stwierdził, że należy, po zreorganizowaniu armii na miejscu – w Smoleńsku, wycofać się dalej na zachód. Oznajmił, że liczy na zatrzymanie pochodu Rosjan na Litwie, w Wilnie. Planował wycofać się drogą na Orszę i dalej, po przekroczeniu Berezyny, zająć pozycje na Litwie, tam zreorganizować ocalałe jednostki i przygotować się do wojny w roku 1813” – opisuje Rafał Kowalczyk w opracowaniu „Smoleńsk w okowach lodu. Rzecz o reorganizacji wielkiej armii Napoleona w listopadowe dni 1812 roku”. Po decyzji cesarza błyskawicznie wydano rozkazy i 18 października Wielka Armia rozpoczęła odwrót.

Do pierwszych przymrozków

Przez pierwsze dwa tygodnie największy problem stwarzały deszcze i błoto, w którym grzęzły tabory i armaty. To spowalniało pochód olbrzymiej masy ludzi, zaczynało też brakować prowiantu. Natomiast z atakami rosyjskich wojsk radzono sobie bez większych problemów. Jednak 7 listopada Napoleon zanotował: „Niespodziewanie zrobiło się zimno”. W informacyjnym „Biuletynie Wielkiej Armii” opisywano, że od tego dnia „drogi pokryte były lodem; konie kawalerii, artylerii i pociągów (wozów taborowych – red.) padały nie setkami, ale tysiącami – przede wszystkim te z Francji i Niemiec. W krótkim czasie zginęło ponad trzydzieści tysięcy koni. Nasza jazda została bez wierzchowców, nasza artyleria i transport znajdowały się bez siły pociągowej. Trzeba było porzucić i zniszczyć większość naszych dział i amunicji”. Termometry pokazywały wówczas temperatury ok. minus 22 stopni C.
Jak na Rosję nie było to jeszcze bardzo srogo. Jednak większość żołnierzy Wielkiej Armii nie posiadała doświadczenia, jeśli idzie o radzenie sobie z siarczystym mrozem. „Każdy wieśniak potrafiłby lepiej sobie poradzić. Żołnierze, zamiast osłaniać szyje, twarze i uszy, owijali nogi masą gałganów i chustek, co naturalnie utrudniało chód. Często wiązali chustki na piersiach, tam gdzie najmniej było potrzebne, zamiast chronić nimi nosy i uszy przed odmrożeniem” – odnotował we wspomnieniach „Moja służba w Legii Nadwiślańskiej” kpt. Henryk Brandt. „Nic zatem dziwnego, że padali tłumnie ofiarą mrozu” – podkreślał.
Ofiar szybko przybywało, a kolejne dni marszu, pomimo porzucania dział i taborów, stawały niekończącym się koszmarem. Zaś noce okazywały się jeszcze straszniejsze. „Biwakujący po raz pierwszy na mrozie pod gołym niebem żołnierze nie wiedzieli też chociażby o konieczności stałego podtrzymywania ognia, w wyniku czego wielu z nich zmarło w pierwszych dniach panowania mrozów” – opisuje w opracowaniu „Nie tylko «generał Mróz». Wpływ czynników pogodowych na przebieg kampanii rosyjskiej Napoleona na wybranych przykładach” Dawid Gralik.
W tym czasie naczelny chirurg Wielkiej Armii zaobserwował przypadłość, którą potem opisał w swojej naukowej rozprawce. Owa dolegliwość zyskała nazwę „stopy okopowej”. Żołnierze masowo odczuwali w zmarzniętych stopach mrowienie lub swędzenie. Wystarczyło, aby buty były zbyt ciasne lub wilgotne. Mijała niecała doba i ich kończyny puchły, wydzielając przykrą woń, zaś z pękającej skóry sączyła się ropa. Jeśli mimo bólu dawali radę maszerować, czasami odpadały im palce. Jedynym ratunkiem przed zakażeniem organizmu okazywała się wówczas amputacja. Jednak skoro armia porzuciła większość wozów, interwencja chirurga niczego nie zmieniała. Żołnierz, którzy nie mógł samodzielnie maszerować, zazwyczaj zostawał w tyle i umierał. Trakt z Moskwy na Smoleńsk zasłały tysiące zamarzniętych ciał. W dużej części były to ofiary „stopy okopowej”.
Co ciekawe, katastrofa wydarzyła się w ciągu ledwie czterech dni. Bonaparte przybył do Smoleńska już 9 listopada, zaraz za nim zaczęły ściągać pierwsze oddziały. Ale na miejscu wcale nie czekało ocalenie.

Dobici przez klimat

„Gubernator Smoleńska został zaskoczony przybyciem do miasta mas «oberwańców». Dezerterzy, maruderzy i cywile, którzy dotarli do Smoleńska przed Napoleonem, w większości nie widzieli nawet Moskwy” – opisuje Kowalczyk. Smoleńsk był w dużej części zniszczony i gubernator nie pozwolił tłumowi na wejście do twierdzy. „Pozbawieni suchych i ciepłych kwater musieli biwakować w otwartym polu, w temperaturze, która spadła do ok. minus 20 stopni C. Mroźna noc z 9 na 10 listopada spowodowała wyziębienie organizmów setek osób. Rano okolice twierdzy były usłane trupami żołnierzy napoleońskich, maruderów, cywilów, mężczyzn i kobiet” – relacjonuje Kowalczyk.
Taki widok powitał resztki Wielkiej Armii ściągające do miasta. Ogrzewane kwatery znalazły się dla tych, którzy przybyli pierwsi. Tysiące żołnierzy musiały biwakować na ulicach. „W nocy z 13 na 14 listopada chwycił silny mróz, temperatura spadła do ok. minus 30 stopni C. Wielu zamarzło na śmierć” – pisze Kowalczyk. „Ranni, których zdrowi żołnierze z wielkim wysiłkiem, mimo braku środków transportowych, dowieźli do Smoleńska, nie przetrzymali nocy” – dodaje.
Widząc, co się dzieje, cesarz przeformował wojska, dołączył do nich maruderów i 14 listopada nakazał dalszy odwrót na zachód. Jak zdążono podliczyć, niecały miesiąc wcześniej Moskwę opuściło 108 tys. żołnierzy. Ze Smoleńska wymaszerowało ok. 50 tys. Przez następne dni częściej niż od rosyjskich kul ginęli od mrozu, bo ten stawał się coraz sroższy. Temperatura w nocy spadała poniżej minus 30 stopni C. „Na każdym kroku można było spotkać ludzi z odmrożeniami, którzy nagle zatrzymywali się, po czym padali z powodu osłabienia” – wspominał były francuski ambasador w Petersburgu Armand de Caulaincourt.
„Bardzo niska temperatura czyniła broń palną bezużyteczną, gdyż karabiny przymarzały do palców, pod wpływem zimna łamliwe stawały się kolby oraz lufy” – wyjaśnia Rafał Kowalczyk. „Wpływ tych ekstremalnych warunków pogodowych na stan wojsk pokazuje przykład posiłkowego pułku wirtemberskiego, który dołączył do armii 5 grudnia w Smorgoniach w sile 1360 ludzi, zaś cztery dni później w Wilnie odnotowano jedynie 60 żołnierzy regimentu” – dodaje.
Jedynym szczęściem, o którym mógł mówić Napoleon (choć wolał je przemilczeć), było to, że siarczyste mrozy zdziesiątkowały też rosyjskie wojska. Ścigające Wielką Armię jednostki feldmarszałka Michaiła Kutuzowa na początku marszu liczyły ok. 120 tys. ludzi. Pod koniec listopada w bitwie nad Berezyną, gdzie o mały włos nie zakończyła się kariera Napoleona, zginęło 13 tys. Rosjan. Jednak nad Niemen dotarło ich ledwie 40 tys. Reszta przepadła po drodze, mimo że byli lepiej odziani i wyekwipowani od podkomendnych Bonapartego. O byciu zaznajomionym z rosyjskim klimatem już nie wspominając.

Druga wyprawa na Moskwę

– Oficerowie i żołnierze mieli dokładnie dopasowane obuwie. I naturalnie, odmrożone nogi – mówił podczas jednego z wykładów po zakończeniu II wojny światowej marsz. Grigorij Żukow. Zastępca naczelnego wodza Armii Czerwonej wspominał, że zwróciło to jego uwagę, gdy przyprowadzono mu pierwszych jeńców wziętych do niewoli pod Moskwą w grudniu 1941 r. „Niemcy nie zauważyli, że w armii rosyjskiej od XVIII w. żołnierze otrzymują buty o jeden numer za duże, aby zimą mogli do nich wkładać słomę lub, jak obecnie, gazety, w celu uniknięcia odmrożenia stóp” – wyjaśniał słuchaczom.
Pamięć, co w dużej mierze przyczyniło się do zagłady wojsk Napoleona podczas ich odwrotu spod Moskwy, była w Armii Czerwonej wówczas bardzo żywa. Zwłaszcza że niecałe 130 lat później, pomimo olbrzymiego postępu technicznego, okazywało się, iż ocalenie przed militarną klęską ZSRR zawdzięczał w dużej mierze pogodzie. A także lepszemu wyekwipowaniu czerwonoarmistów.
Do połowy października 1941 r., mimo zaciekłych kontrataków radzieckich jednostek, niemieckie wojska szybko parły na Moskwę. Zmieniły to dopiero jesienne deszcze. W dzienniku bojowym 112 Dywizji Piechoty Wehrmachtu odnotowano pod koniec tego miesiąca: „Chociaż dywizja miała bogate doświadczenie ze złymi drogami, to jednak to, czego wymagała sytuacja obecna, wielokrotnie przerastało to, z czym mieliśmy dotychczas do czynienia. Opisanie całkowicie zmiękczonych dróg leśnych, miejsc bagiennych i lepkiej gliny w terenie otwartym jest niemożliwe. Kiedy awangarda dywizji pod Utkino osiągnęła odcinek rzeki Oki, to ukazał się następujący obraz: wszystkie pojazdy mechaniczne beznadziejnie stały. Co nie tkwiło w błocie lub na grząskiej drodze, to nie mogło dalej jechać z powodu braku paliwa”.
Ocean błota, w jaki wpadły niemieckie wojska, nie tylko unieruchamiał wszelkie pojazdy, lecz także uniemożliwiał szybki dowóz z zaplecza paliwa, amunicji i żywności. Rosyjskie błoto skutecznie poprzecinało linie zaopatrzenia nacierających jednostek. Jedyne, czego nie robiło dla broniącej się Armii Czerwonej, to nie zabijało żołnierzy wroga. „Pułki piechoty były rozciągnięte w długich, niemających końca kolumnach; ciężkie pojazdy nie nadążały za nimi i musiały być poruszane za pomocą zwielokrotnionych zaprzęgów konnych i siły ludzkiej. Najgorzej było w artylerii, która ciągle musiała pozostawiać za sobą działa” – notowano w dzienniku bojowym 112 Dywizji Piechoty.
Gdyby tęgie mrozy nie nastąpiły dwa tygodnie wcześniej niż zazwyczaj, armia francuska po pożarze Moskwy dotarłaby bez strat do Smoleńska – skarżył się Napoleon Bonaparte na Wyspie Świętej Heleny
Ofensywa na Moskwę dreptała w miejscu za sprawą „generała Błoto”, jak zaczęto mówić w niemieckim Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych (OKH). „Tak jak pod Tułą i pod Twerem, tak samo na początku listopada jest na całym tysiąckilometrowym froncie Grupy Armii «Środek»” – pisze w monografii „Operacja «Barbarossa»” Paul Carell. „Tak więc dywizje leżą w błocie, na rozmokłym śniegu i na drogach. Ich drogi zaopatrzenia są nie tylko niesłychanie długie, ale także jeszcze ledwo przejezdne. Niemieckie szybkie dywizje nawykłe do działań w warunkach wojny błyskawicznej stały się ociężałe. Prawie tak samo ociężałe jak jednostki taborowe Napoleona w 1812 r.” – dodaje. Czekano zatem na mróz, który skułby drogi oraz pola na kamień.

Idzie zima

„Mróz przyszedł w nocy z 6 na 7 listopada. Na wszystkich odcinkach frontu Grupy Armii «Środek» zima zapukała w termometry. Mróz był umiarkowany, piękny i uczynił drogi przejezdnymi. Żołnierze odetchnęli. Nie mieli wprawdzie zimowego wyposażenia, wielu chodziło w letnim umundurowaniu. Ale to okropne błoto wreszcie się skończyło” – opisuje Carell.
Powrót nadziei, że szybkie zdobycie Moskwy jest możliwe, sprawił, iż z Paryża wyruszyły na wschód dwa pociągi, wyładowane po brzegi butelkami z czerwonym winem. Tak OKH postanowiło symbolicznie nagrodzić przyszłych zwycięzców. Dotarły do żołnierzy 4 Armii, gdy panowały temperatury w okolicach minus 25 stopni C. W wagonach znaleziono wówczas pęknięte butelki, rozsadzone przez zamrożone na kamień, czerwone bryły. To pokazywało, na ile w Berlinie orientują się, jak wygląda zimowa codzienność frontu wschodniego. Podobnie rzecz się miała z butami. Jeszcze jesienią fińskie dowództwo ostrzegało niemieckich sojuszników, że używanie butów podkutych gwoździami to proszenie się o utratę stóp, bo metal przewodzi zimno. Tą oczywistość OKH zignorowało, przesądzając o losie tysięcy żołnierzy. W rezultacie zupełnie nieprzygotowana na miejscową pogodę Grupa Armii „Środek”, na rozkaz Adolfa Hitlera, szykowała się do szturmowania Moskwy.
Termin rozpoczęcia ofensywy został wyznaczony na 19 listopada. Tymczasem jedyną rzeczą dającą nadzieję na sukces były przejezdne drogi. Ale mimo zimna niemieckie wojska przez następny tydzień wykazały się nieprawdopodobną determinacją. 27 listopada Stalin przeczytał w dostarczonym mu meldunku: „Siły nieprzyjacielskiej 3 Armii Pancernej siedemdziesiąt kilometrów na północ od Moskwy, pod Jachromą, przekroczyły kanał Moskwa-Wołga i na wschodnim brzegu utworzyły przyczółek mostowy. Grozi przełamanie się do Moskwy od północy”. Za kanałem nie przygotowano żadnych umocnionych pozycji. Dowodzący najbardziej wysuniętą grupą operacyjną płk Hasso von Manteuffel zajął z marszu elektrownię zapewniającą energię elektryczną ogromnemu miastu. Stolicy ZSRR groził brak prądu oraz zamknięcie w okrążeniu. A to mogło przynieść nie tylko jej szybki upadek, lecz także koniec rządów Stalina. Jednak tyranowi z odsieczą przyszedł wówczas rosyjski klimat.

Wojna z mrozem

„Po południu 27 listopada temperatura w ciągu dwóch godzin spadła do minus 40 stopni. Ludzie z grupy bojowej Manteuffla mieli przeciwko temu arktycznemu zimnu tylko zwykłe czapki zimowe, krótkie płaszcze i ciasne buty” – relacjonuje Carell.
Wybór, jaki dawała im pogoda, to hipotermia i w miarę bezbolesne zamarznięcie albo męczarnie wywołane przez błyskawicznie rozwijającą się „stopę okopową”, w takich warunkach równie śmiertelną. Trzy miesiące później Joseph Goebbels odnotował w dzienniku, że podczas zimowych walk „zgłoszono 112 627 przypadków odmrożeń, w tym 14 357 trzeciego i 62 000 drugiego stopnia”. Minister propagandy III Rzeszy dopisał, iż „liczba poszkodowanych przez odmrożenia jest jednak znacznie większa niż pierwotnie zakładaliśmy”.
Niemieccy chirurdzy polowi na początku grudnia ustanowili rekord, w ciągu jednego dnia amputując z powodu odmrożeń kończyny ponad 14 tys. żołnierzy. „Ale nie tylko nogi zamarzały, zamarzał też olej w maszynach. Odmawiały posłuszeństwa karabiny (...), silniki czołgowe nie zaskakiwały” – pisze Carell. Tymczasem po drugiej stronie frontu szykujący się do kontrofensywy żołnierze Armii Czerwonej nosili filcowe buty ocieplone w środku gazetami oraz grube, zimowe płaszcze. Karabiny trzymali w futrzanych futerałach, a do ich naoliwiania używano oleju zimowego. Nawet sowieckie czołgi miały się świetnie. Dzięki zgromadzeniu olbrzymich zapasów paliw po prostu nie wyłączano w nich silników, pracujących na jałowym biegu. Nic więc dziwnego, że oddziały von Manteuffla nie utrzymały przyczółka. Mimo to Grupa Armii „Środek” nadal rozpaczliwe próbowała przełamać radziecką obronę i wedrzeć się do Moskwy. Aż 5 grudnia ruszyła wielka kontrofensywa, do której rzucono 700 tys. czerwonoarmistów, zmuszając niemieckie wojska do odwrotu.
„Niemcy przegrali pod Moskwą, ponieważ nie zapewnili sobie odpowiedniej liczby lokomotyw szerokotorowych, aby dzięki najlepszej i najdoskonalszej sieci kolejowej w Związku Radzieckim, mianowicie w rejonie Moskwy, móc dostarczać w kierunku frontu, niezależnie od błota i śniegu, w wielkich ilościach zaopatrzenie i rezerwy” – podsumowywał marsz. Żukow w swoim wykładzie największy – jego zdaniem – błąd przeciwnika. Podkreślając, że przy odpowiednim przygotowaniu logistycznym mróz dawało się pokonać.
Natomiast raz zaprzepaszczona szansa na wygranie wojny ze Związkiem Radzieckim już się nie powtórzyła. Również dowodzący pod Moskwą 2 Armią Pancerną gen. Heinz Guderian nie miał wątpliwości, że „generał Mróz” triumfował, bo kompletnie zawiedli najwyżsi rangą dowódcy, odpowiedzialni za planowanie operacji, w tym też on sam. Jak zauważył w liście wysłanym 10 grudnia 1941 r. do żony: „Przeciwnik, wielkość kraju i plugawość pogody, wszystko to zostało dramatycznie niedocenione”. ©℗
Przeciwnik, wielkość kraju i plugawość pogody, wszystko to zostało dramatycznie niedocenione – pisał już 10 grudnia 1941 r. gen. Heinz Guderian w liście do żony