Władimir Putin wydał w marcu dekret stanowiący, że „kraje nieprzyjacielskie” muszą płacić za rosyjski gaz tylko w rublach. Po co to zrobił? Przede wszystkim po to, by wzmocnić rubla, którego kurs po wybuchu wojny uległ załamaniu. W efekcie – dzięki wprowadzonej także dodatkowo ostrej kontroli przepływów kapitałowych i dzięki drastycznym podwyżkom stóp procentowych – rosyjski bank centralny ustabilizował w końcu cenę swojej waluty. I dziś rubel jest nawet mocniejszy niż przed wojną.

Ale wielu komentatorów twierdzi, że nie był to jedyny powód wprowadzenia opłat za gaz w rublach. Uważają oni, że Kreml chciał w ten sposób zasiać ziarno niezgody między krajami i NATO, i UE. Sprawić, żeby zaczęły się kłócić o to, czy kupować gaz za ruble, czy też nie. I trzeba przyznać, że to się Putinowi poniekąd udało. Istnieją również hipotezy głoszące, że wprowadzając płatności w rublach, Rosja oficjalnie rzuca wyzwanie dolarowi i euro w ich roli międzynarodowych walut rozliczeniowych. Na weryfikację tej ostatniej hipotezy przyjdzie jeszcze poczekać, bo takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień.
Ekonomista Narodowego Banku Włoch Michele Savini Zangrandi zwrócił uwagę na jeszcze jeden – niedostrzegany dotąd – element całej układanki: moskiewską giełdę. Zgodnie z dekretem procedura zakupu gazu przez podmioty z „krajów nieprzyjacielskich” wygląda następująco: chętny musi założyć w Gazprombanku dwa konta – walutowe i rublowe. Pieniądze (euro/dolary) wpływają najpierw na konto walutowe, zaś następnie kupujący musi zlecić Gazprombankowi przekonwertowanie ich na ruble. Transakcja wymiany nie może się jednak odbyć gdziekolwiek. Dekret stanowi, że euro lub dolary podlegają zamianie na rosyjski pieniądz tylko na moskiewskiej giełdzie. Jedynie wtedy transakcja może w ogóle dojść do skutku.
Dlaczego ekonomiści z Kremla napisali Putinowi dekret właśnie w ten sposób? Zangrandi uważa, że Rosjanie ustanowili w ten sposób tarczę chroniącą giełdę przed potencjalnymi sankcjami ze strony USA. Teoretycznie Amerykanie mogą w każdej chwili zakazać swoim instytucjom finansowym (głównie bankowi JP Morgan) kooperacji z Narodowym Centrum Clearingowym w Moskwie. A więc z tą instytucją, za pomocą której odbywa się większość operacji w euro i dolarze pomiędzy Zachodem a Rosją. Ponieważ jednak centrum należy do moskiewskiej giełdy, to uderzenie takie oznaczałoby uniemożliwienie kupowania gazu od Gazpromu przez Europę. W ten sposób – zakładając Zachodowi podwójnego nelsona – Kreml zabezpiecza się przed rozszerzaniem sankcji na swoją giełdę. Na co podobno Waszyngton od dawna ma ochotę i co bardzo mocno by rosyjską gospodarkę zabolało.
Jeśli tak jest, to – poza sankcjami, które zostały już nałożone – zachodnie potęgi nie mają w zasadzie nowych możliwości dalszego przyduszania rosyjskiej gospodarki. Krok ten trzeba więc rozumieć jako sprytne rozegranie różnicy interesów pomiędzy USA a Unią Europejską. Gazowe płatności w rublu sprawiają, że Europa musi stale powstrzymywać Waszyngton przed podkręcaniem temperatury gospodarczej wojny z Rosją. Na tym przykładzie widać, że gaz faktycznie stał się orężem reżimu Putina w obecnym geopolitycznym starciu.