Świat produkuje coraz więcej żywności na coraz mniejszej powierzchni dla coraz większej liczby ludzi. I nawet zablokowanie przez Rosję eksportu żywności z Ukrainy nie odwróci tego trendu.

W 1800 r. na przeciętnego mieszkańca planety przypadało ok. 2 tys. kcal dziennie. Populacja Ziemi liczyła wtedy ok. 1 mld osób, a w skali globu produkowano ok. 2 bln kcal. Dzisiaj podaż kalorii na jednostkę przekracza 3 tys., a w USA sięga nawet ponad 3,7 tys. kcal. Światowa populacja wynosi już 8 mld, co oznacza, że producenci żywności wytwarzają przynajmniej 24 bln kcal dziennie. Co więcej, mimo że produkcja kalorii zwiększyła się w ciągu ostatnich 200 lat 12-krotnie, powierzchnia wykorzystywanych gruntów rolnych wzrosła jedynie pięciokrotnie. A to nie koniec. Badania jednoznacznie wskazują, że grunty rolne zaczęły się w ciągu ostatnich dwóch dekad kurczyć. Jak zwraca uwagę Hannah Ritchie, autorka serwisu Ourworld indata.com, „z punktu widzenia przyrody to prawdziwy przełom. (…) Ludzie wycięli jedną trzecią światowych lasów i dwie trzecie dzikich pastwisk. Pociągnęło to za sobą ogromne koszty dla bioróżnorodności naszej planety. W ciągu ostatnich 50 tys. lat biomasa dzikich ssaków zmniejszyła się o 85 proc. Rozwijające się rolnictwo jest najważniejszym czynnikiem niszczącym dzikie tereny na świecie. Obecnie ekspansja terenów rolniczych dobiega końca. Po tysiącleciach minął punkt kulminacyjny, a w ostatnich latach wykorzystanie gruntów rolnych na świecie zmniejszyło się” – pisze Ritchie.
Jak do tego doszło?
Rolnictwo – dziecko handlu
Historia rolnictwa jest związana z jedną z najważniejszych przemian cywilizacyjnych: przejściem ludzkości z koczowniczego, zbieracko-łowieckiego trybu życia do osiadłego.
Rozpoczęło się to ok. 10 tys. lat temu i było możliwe w wyniku istotnych zmian klimatycznych, czyli końca epoki lodowej i ocieplenia się klimatu. Nie da się jednak całej tej historii tłumaczyć wyłącznie obniżeniem temperatury.
Matt Ridley, brytyjski pisarz popularnonaukowy i doktor zoologii, w książce „The Rational Optimist” przekonuje, że warunkiem rozwoju rolnictwa był wcześniejszy rozwój handlu: „Zwykle twierdzi się, że to rolnictwo umożliwiło tworzenie kapitału poprzez generowanie zmagazynowanych nadwyżek, a te mogły być wykorzystywane w handlu. (...) Tymczasem rolnictwo było możliwe dzięki handlowi. Handel stanowił zachętę do specjalizowania się w produktach rolnych i wytwarzania nadwyżek żywności” – wyjaśnia Ridley. Nic dziwnego więc, że rolnictwo zaczęło się pojawiać na przestrzeni kilku tysięcy lat i niezależnie od siebie na Bliskim Wschodzie, w Andach, Meksyku, Chinach, na wyżynach Nowej Gwinei, w brazylijskich lasach deszczowych i w afrykańskim Sahelu – w rejonach, gdzie zachodziła intensywna wymiana handlowa. Ponieważ uprawy nieużytkowanej wcześniej ziemi były wydajniejsze, pierwsi rolnicy mieli impuls do poszukiwania nowych gruntów. Pozyskiwali je, wypalając lasy i uzyskując żyzną ściółkę, co z kolei zapoczątkowało brzemienny w skutkach proces deforestacji. Płodozmian, czyli efektywniejsze i oszczędniejsze gospodarowanie gruntami, pojawił się dopiero w średniowieczu.
Błędem byłoby też twierdzenie, że rolnictwo rozwinęło się dzięki jakimś nowym technologiom obróbki żywności – czyli że opłacało się zasiewać pola dopiero wtedy, gdy wymyślono, jak upiec chleb. Społeczności koczownicze potrafiły wypiekać chleb już co najmniej 23 tys. lat temu, na co wskazują wykopaliska z terenów Morza Galilejskiego (np. kamienne piece). Mimo to przez kolejne tysiące lat rolnictwo nie szło do przodu. Ludzie stosowali techniki przetwarzania żywności bez „udomawiania roślin”, żywiąc się żołędziami, roślinami strączkowymi czy dzikimi ziarnami. Szukali w naturze dodatkowych kalorii, które nie wiązałyby się z ryzykiem polowania. Ridley spekuluje, że wynalazczynią rolnictwa była kobieta. „Czy można mieć jakiekolwiek wątpliwości, że to kobieta, pracowita zbieraczka, a nie mężczyzna, dyletancki myśliwy, jako pierwsza wpadła na pomysł zasiania ziarna? Zboże zasiane w mule na brzegu rzeki lub na innej gołej ziemi, a następnie starannie odchwaszczone i strzeżone przed ptakami, oznaczałoby nową i cięższą pracę, ale przyniosłoby nagrodę w postaci plonów dla rodziny kobiety, która tego spróbowała. Nadwyżkę mąki mogłaby wymienić z myśliwymi na mięso, co utrzymałoby przy życiu nie tylko właścicielkę pola i jej dzieci, ale być może także kilka innych rodzin myśliwskich” – pisze popularyzator nauki. Eksperci twierdzą, że pierwszą rośliną uprawną była prawdopodobnie ciecierzyca, potem przyszły żyto i pszenica einkorn.
Jedyna taka rewolucja
8 tys. lat przed Chrystusem na Ziemi żyło ok. 5 mln ludzi. W jego latach było to już 300 mln. Gdyby nie rewolucja neolityczna (czyli okres rozwoju rolnictwa), 60-krotny przyrost populacji nie miałby miejsca. Owszem, w kolejnych wiekach ludzkość regularnie nękały plagi głodu, ale nigdy nie odwróciły wzrostowego trendu – społeczeństwa coraz skuteczniej uprawiały i przetwarzały żywność, ale także gromadziły jej zapasy. Do osiągnięcia sytości brakowało im już tylko powstania zglobalizowanego systemu kapitalistycznego, który dał bodźce do odkrywania nowych metod produkcji żywności i jej skalowania.
Jak na ironię, pierwsi wybitni teoretycy tego systemu, jak ekonomista Thomas Malthus, wieszczyli nieuchronność klęski głodu. Produkcja żywności miała nie nadążyć za skokowym wzrostem populacji. Byli w błędzie – nie dostrzegali tego, czym kapitalizm jest, a jest – jak to ujmuje Ridley – „maszyną do zbiorowego rozwiązywania problemów”. Jednym z kluczowych odkryć pozwalających na uniknięcie klęski było opracowanie metody wytwarzania nawozu sztucznego. Choć produkt ten nigdy nie miał dobrego PR-u, to bez niego ludzkość faktycznie czekałoby chroniczne niedożywienie. Głównym składnikiem nawozu jest azot. To on pomaga roślinom rosnąć. Przed wynalezieniem nawozów sztucznych korzystano z tych naturalnych, np. z ptasich odchodów pozyskiwanych z wybrzeży Chile. Jednak popyt na żywność rósł, a zgromadzonych przez stulecia nawozów ubywało. Metodę pozyskiwania azotu z atmosfery (stanowi on 78 proc. składu powietrza) opracował niemiecki chemik Fritz Haber, pracownik firmy BASF. „Po kilku latach eksperymentów, w 1909 r. udało mu się wyprodukować amoniak z wodoru i azotu atmosferycznego. Problem polegał na tym, że mógł to robić tylko na bardzo małą skalę. Nie istniały duże zbiorniki, które działałyby w wymaganych temperaturach i ciśnieniach. Carl Bosch, kolega z firmy BASF, przeprowadził ponad 20 tys. eksperymentów w ponad 20 reaktorach, zanim opracował właściwy proces syntezy amoniaku na skalę przemysłową. Dzięki procesowi Habera-Boscha nawóz sztuczny stał się tani i powszechny, a wkrótce zaczęto go stosować na całym świecie” – pisze szwedzki historyk i promotor liberalizmu ekonomicznego Johan Norberg w książce „Progress”. Początek XX w. to wciąż silna ekspansja terenów rolniczych – wówczas jeszcze konieczna. Rozrost ten był możliwy także w wyniku wynalezienia silnika spalinowego, a co za tym idzie – traktora. Konie przestały być już na roli niezbędne, a wcześniej na ich wyżywienie przeznaczano ok. 30 proc. wszystkich gruntów rolnych. Rozpoczęła się szybka intensyfikacja rolnictwa. Haber i Bosch za swoje odkrycia otrzymali Nagrody Nobla. Laureatem jej pokojowej wersji był zresztą również Amerykanin Norman Borlaug. Podczas pobytu badawczego w Meksyku w latach 40. Borlaug wymyślił metody krzyżowania różnych odmian pszenicy zapewniające odporność na rdzę, chorobę roślin powodującą zwykle ogromne straty w plonach. Ta i inne techniki (jak tzw. shuttle breeding, czyli hodowla rotacyjna, pozwalająca uzyskiwać dwa plony w roku w różnych środowiskach glebowych i klimatycznych) dały początek zielonej rewolucji, która po raz pierwszy w historii położyła kres głodowi na całym świecie. Krzyżówki Borlauga bardzo szybko wprowadzono w całym Meksyku – w efekcie w 1963 r. zbiory były sześciokrotnie większe niż w 1944 r. i kraj stał się eksporterem netto pszenicy. Sukcesy te Borlaug powtórzył następnie w Indiach i Pakistanie.
Kolejną technologią, która powoduje wzrost efektywności produkcji żywności i w długiej perspektywie pozwala na zmniejszanie powierzchni gruntów rolnych, są manipulacje genetyczne.
Mimo że inżynieria genetyczna pozwala produkować więcej żywności przy mniejszym zużyciu zasobów argumenty anty-GMO w końcu przyczyniły się do wprowadzania przez niektóre kraje zakazów. W 2002 r. nieżyjący już prezydent Zambii Levy Mwanawasa zablokował np. pomoc żywnościową dla kraju obejmującą zboża modyfikowane genetycznie, nazywając je „trucizną” (2,5 mln mieszkańców było wówczas dotkniętych głodem). Zakaz importu żywności GMO został tam zniesiony dopiero w 2019 r. Zresztą jej akceptacja na całym świecie wzrosła – w 2019 r. aż 94 proc. upraw soi na świecie stanowiła soja GMO.
Niebezpieczne rolnictwo
Wszystkie te elementy – od napędzanej handlem rewolucji neolitycznej przez wynalezienie płodozmianu po metodę Habera i Boscha, zieloną rewolucję Borlauga, GMO i inne technologie rolnicze – skumulowały się i doprowadziły do przełomu. Choć od 1961 r. populacja Ziemi zwiększyła się o ponad 150 proc., to powierzchnia gruntów rolnych rozrosła się tylko o 7 proc. W krajach bogatych zatrzymał się proces deforestacji, a nawet uległ odwróceniu. Na przykład w Europie w latach 1990–2015 powierzchnia lasów zwiększała się o ponad 0,3 proc. rocznie, a w USA o 0,1 proc. „Lasy powracają również w wielu krajach rozwijających się. W Chinach powierzchnia lasów rośnie obecnie o ponad 2 mln hektarów rocznie” – zauważa Norberg.
Nie dość, że ziemi potrzeba nam coraz mniej, to jeszcze rolnictwo przyszłości będzie w coraz mniejszym stopniu oparte na ludzkiej pracy. Będzie to zasługa postępu technologicznego. Nad polami ryżowymi już dzisiaj unoszą się drony pomagające siać i kontrolować uprawy. Podobne zadanie z niezwykłą precyzją wykonują autonomiczne pojazdy rolnicze. W powszechnym użyciu znajdują się także specjalistyczne maszyny do oprysków, które są w stanie unieszkodliwiać chwasty bez niszczenia innych roślin. Dawniej rolnik sprawdzał własnoręcznie stan swoich upraw – musiał wyjść w pole i obejrzeć je, dotknąć ich. Było to niezwykle czasochłonne. Dzisiaj w wielu przypadkach robotę tę wykonuje system czujników gruntowych spiętych z obrazem satelitarnym. Dzięki temu właściciel gospodarstwa na bieżąco wie, jakie jest nawodnienie gruntu, temperatura powietrza i jego wilgotność, a przede wszystkim kondycja upraw. Systemy satelitarne pozwalają mu także z wyprzedzeniem reagować na ruchy chmar insektów. Ważna jest szybkość reakcji, bo niektóre roje – np. ćmy z gatunku Spodoptera frugiperda – pokonują 100 km w kilka godzin. Wiedząc, że nad nasze uprawy nadciąga taka chmara, można prewencyjnie i precyzyjnie spryskać je odpowiednim środkiem odstraszającym.
Z automatyzacji rolnictwa powinniśmy się cieszyć z wielu powodów. Po pierwsze umożliwi ona dalszy wzrost efektywności: z coraz mniejszych obszarów będziemy pozyskiwać coraz więcej żywności. Przyczyni się to także do walki ze zmianami klimatu: mniej rolnictwa to więcej dzikiej przyrody lub plantacji pochłaniających dwutlenek węgla. Możliwe, że dzięki inżynierii genetycznej uda się wyprodukować rośliny znacznie bardziej łase na CO2 niż te niemodyfikowane. Po drugie postęp technologiczny uwolni zasoby siły roboczej do bardziej produktywnej pracy. Rolnictwo oparte na pracy rąk to najmniej wydajny dział gospodarki. Co więcej, intensywne i precyzyjne rolnictwo wraz z produkcją żywności będą przenosiły się bliżej miast, by ograniczyć koszty i emisyjność transportu. Same plusy. Po trzecie automatyzacja ograniczy liczbę wypadków w rolnictwie, które dzisiaj jest jedną z najbardziej niebezpiecznych profesji – nie mniej niż górnictwo.
Co ciekawe, najnowocześniejsze rolnictwo to dziś domena nie tylko Stanów Zjednoczonych, lecz także państw takich jak Chiny czy Tajlandia. Unia Europejska w tym kontekście zauważalnie odstaje. Modernizację rolnictwa unijnego paraliżuje polityka subsydiowania jego archaicznych form, czyli wspólna polityka rolna, która generuje negatywne bodźce rynkowe i służy przede wszystkim najbogatszym farmerom (pisałem o tym w tekście „Wspólny Absurd Rolny”, DGP, nr 146/2021).
Gdy przystępowaliśmy do Unii, jedną z największych obaw, na której pogrywali eurosceptycy, można było streścić następująco: „Przyjdzie Niemiec i zalesi Polskę, żeby mieć gdzie urządzać polowania”. W rzeczywistości nie powinniśmy byli obawiać się takiej wizji – choć z pewnym zastrzeżeniem. Oto wskazane i pożądane jest nie tylko zalesienie Polski (mowa oczywiście o lasach powstających w miejsce upraw rolnych), lecz także pozostałych państw Unii. Obecnie lasy stanowią ok. 41 proc. jej terytorium, ale możemy sobie wyobrazić, że ten odsetek sięga 50 proc. Szkoda tylko, że gospodarka leśna nie jest i nigdy nie była oczkiem w głowie ani Niemców, ani nikogo innego w UE – np. w latach 2015–2020 r. przeznaczono na nią 8,2 mld euro, czyli zaledwie 2,5 proc. wydatków na wspólną politykę rolną.
PKB sprzymierzeńcem natury
Hannah Ritchie zauważa trzeźwo, że trend polegający na redukcji powierzchni gruntów rolnych może ulec ponownemu odwróceniu. Nic nie jest nam dane raz na zawsze. Ale nie chodzi jej o Rosję i blokowanie eksportu żywności z Ukrainy – to chwilowe zawirowanie. Ritchie zwraca uwagę, że powierzchnia gruntów rolnych w niektórych krajach wciąż rośnie, a za spadek w skali globalnej odpowiada przede wszystkim malejąca powierzchnia pastwisk. Tereny pod uprawę zbóż nieustannie się rozszerzają. Ritchie tłumaczy, że ma to związek z rosnącą globalnie konsumpcją mięsa (produkujemy go trzykrotnie więcej niż pół wieku temu). Zwierzęta hodowlane – kury czy świnie – nie potrzebują łąk, ale muszą coś jeść. „Oznacza to, że coraz więcej zwierząt jest karmionych roślinami rosnącymi na polach uprawnych, a nie na pastwiskach. Prawie połowa ziem uprawnych na świecie jest wykorzystywana do produkcji paszy dla zwierząt. Niestety, proces przekształcania upraw w mięso jest nadal mało wydajny i potrzebujemy dużo ziemi, by wyprodukować niewielką jego ilość. Biopaliwa dodatkowo zwiększają presję na grunty uprawne, zwłaszcza w takich krajach jak USA i Brazylia” – pisze autorka. Jej zdaniem należy inwestować w produktywność rolnictwa i najnowsze technologie, ale też zastanowić się nad zmniejszeniem konsumpcji mięsa.
Wydaje się jednak, że – może poza ograniczeniem produkcji biopaliw – jej rekomendacje nie dotykają sedna sprawy. Rolnictwo staje się coraz intensywniejsze i nowocześniejsze tam, gdzie jest notowany dynamiczny wzrost gospodarczy. To właśnie rosnące w oparciu o prywatne inwestycje PKB pozwoli trwać cudowi kalorycznemu i wyżywić z coraz mniejszą szkodą dla natury ludzi, których liczba zgodnie z prognozami ONZ może sięgnąć pod koniec XXI w. nawet 10,8 mld. ©℗
Krzyżówki Borlauga bardzo szybko wprowadzono w całym Meksyku – w efekcie w 1963 r. zbiory były sześciokrotnie większe niż w 1944 r. i kraj stał się eksporterem netto pszenicy. Sukcesy te Borlaug powtórzył następnie w Indiach i Pakistanie
Autor jest publicystą i wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute