Zadam wam trzy pytania. Czy wiedzieliście, że Mark Zuckerberg jest przywódcą, który stosuje autokratyczny styl zarządzania? Czy zdawaliście sobie sprawę, że nawet wysoko postawieni funkcjonariusze kalifornijskiego koncernu są tym faktem coraz bardziej sfrustrowani? Czy mieści wam się w głowie, że Facebook to nie tylko ułatwiona komunikacja i skracanie dystansu między ludźmi, lecz także nieprzejrzyste algorytmy napisane w ten sposób, by napuszczać na siebie ludzi, a potem zarabiać na rosnącej polaryzacji i wykwicie fake newsów?
Zadam wam trzy pytania. Czy wiedzieliście, że Mark Zuckerberg jest przywódcą, który stosuje autokratyczny styl zarządzania? Czy zdawaliście sobie sprawę, że nawet wysoko postawieni funkcjonariusze kalifornijskiego koncernu są tym faktem coraz bardziej sfrustrowani? Czy mieści wam się w głowie, że Facebook to nie tylko ułatwiona komunikacja i skracanie dystansu między ludźmi, lecz także nieprzejrzyste algorytmy napisane w ten sposób, by napuszczać na siebie ludzi, a potem zarabiać na rosnącej polaryzacji i wykwicie fake newsów?
Stawiam, że większość z was (jeśli nie wszyscy) odpowiedziała twierdząco na wszystkie trzy pytania. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że wiedza o grzechach Fejsa i jego dziwacznego ojca dyrektora jest dziś dość powszechna. A ich tropienie to trochę takie odkrywanie Ameryki pół wieku po Kolumbie. Od dłuższego czasu mamy bowiem modę na walenie w Facebooka, a książka dwóch dziennikarek „New York Timesa” dobrze się w ten trend wpisuje.
/>
Być może wszystko, co istotne, trzeba powtarzać, żeby się dobrze utrwaliło. Pewnie podobnie jest z tezą o niszczącym wpływie mediów społecznościowych - ze szczególnym uwzględnieniem Facebooka - na stan naszej demokracji oraz debaty publicznej. Zamykanie ludzi w banieczkach samoutwierdzenia? Fakt! Żerowanie na polaryzacji? No pewnie! Uwłaszczenie się na produkowanej przez nas wszystkich co dnia „nadwyżce kognitywnej” i sprzedawanie jej za wielkie pieniądze biznesowi? Oczywiście! Wyciszanie inaczej myślących? O tak! Plus gęsta sieć wpływów i lobbingu, jakim GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) oplotły światową politykę. Wszystko to prawda. O wszystkim tym wiemy jednak od naprawdę dość dawna. Tylko na łamach tej kolumny czytali Państwo w ostatnich miesiącach o kilku książkach na ten temat. Nie przeczę, że praca Frenkel i Lang to dobra robota. Czyta się to świetnie. Zwłaszcza że grunt został już przygotowany przez innych. Szału jednak nie ma. Więcej samoutwierdzenia się w tym, co już i tak skądinąd wiemy. A przynajmniej się domyślamy.
Zastanawiam się tylko nad jednym. Czy z faktu, że do sądu nad Zuckerbergiem przystępuje nawet liberalny amerykański mainstream, może coś wyniknąć? Przecież nie od dziś wiadomo, że Zuck żyje z tą Ameryką w doskonałej symbiozie i obsługuje jej potrzeby. To dzięki takim, a nie innym social mediom liberalna Ameryka nie musi się konfrontować z niewygodnymi dla niej faktami. Czy traktować tego typu publikacje jak figowy liść? Jak koncesjonowaną krytykę? Czy może zanosi się na poważniejszą zmianę, której zapowiedzią jest choćby news sprzed paru dni - zakup Twittera przez kontrowersyjnego miliardera Elona Muska. Oto bowiem anty-Zuck kupuje największego konkurenta Facebooka. A my - szaraczki - patrzymy na to i próbujemy zrozumieć. To spór w rodzinie czy zapowiedź wojny totalnej? Narodziny nowego modelu? Ciekawie zaczyna być więc w zasadzie dopiero w momencie i w miejscu, w którym Frenkel i Lang kończą. A nie tam, gdzie zaczynają. ©℗
Reklama
Reklama