Kto będzie zasiadał w Pałacu Elizejskim przez pięć newralgicznych dla kształtowania się przyszłości Europy lat? W II turze wyborów prezydenckich decydujące będą frekwencja oraz decyzje wyborców „samozwańczego premiera Francji”.

Ni Le Pen, ni Macron. Révolution!” (Ani Le Pen, ani Macron. Rewolucja!) – wykrzykiwali studenci blokujący paryską Sorbonę i prestiżowy Instytut Nauk Politycznych (Science Po), kontestując wynik I tury wyborów z 10 kwietnia. Urzędujący prezydent – uosabiający elity Francji i „nowoczesną europejskość”, a na którego zagłosowali również emeryci – uzyskał w niej 27,85 proc. Inkarnacja Francji prowincjonalnej, zaściankowej i konserwatywno-tradycyjnej, nieco przaśna Marine Le Pen zdobyła 23,15 proc. głosów – z przewagą tych od mieszkańców małych i średnich miast oraz rolników, choć to ona ma większe od Macrona poparcie wśród młodszych Francuzów.
Na ostatniej prostej kampania wyborcza nabrała tempa, kandydaci dwoili się i troili, aby spotykać się z wyborcami w terenie i mówić o sprawach, które najbardziej do nich trafiają. Wojna w Ukrainie zeszła na dalszy plan. Na pierwszym są dla Francuzów niezmiennie kwestie gospodarcze (w tym ich spadająca od dekad siła nabywcza), ekologia, reforma emerytalna, bezpieczeństwo, migracja, edukacja i zdrowie oraz energetyka.
Francja w ruinie czy liderka zmian
Le Pen obrała w kampanii ton „matki narodu”, która troszczy się o swoje najbardziej potrzebujące i najbiedniejsze dzieci, starając się zdobyć również głosy skrajnej lewicy. Jak to ujął filozof Michel Onfray, jest to bardzo karkołomne, ponieważ wyborcy Mélenchona musieliby naprawdę zacisnąć zęby, aby oddać teraz głos na skrajną prawicę. Le Pen zdaje sobie z tego sprawę, dlatego w ciągu ostatnich dwóch tygodni łagodnie tłumaczyła, że… wcale nią nie jest. Apelowała o głosy przeciwko Macronowi – liberałowi, który doprowadza Francuzów do ruiny.
Walczący o ten sam elektorat obecny lokator Pałacu Elizejskiego uderzył zaś w ton ekologiczny i młodzieżowy. Podczas swojego najważniejszego wystąpienia – na mityngu w Marsylii – obiecał, że w przyszłym rządzie znajdzie się nawet posada wicepremiera do spraw środowiska, a także dwóch wpływowych ministrów, którzy zmienią ekologiczne oblicze kraju. Jeden z nich ma być odpowiedzialny za „terytorialne planowanie ekologiczne” i w ramach „programu masowej decentralizacji” będzie pracował nad zmianami w transporcie – tym codziennym, a także rzecznym i kolejowym. „Między węglem i gazem z jednej strony a energią jądrową z drugiej wybieram energię jądrową” – podkreślił szef państwa. Oczywiście „wsłuchując się w niepokój naszych młodych”, jak to ujął. Obiecał „całkowite odnowienie” swojej polityki, ponieważ „usłyszał przesłanie pierwszej tury” (w której Mélenchon, „mistrz planowania ekologicznego”, osiągnął aż 21,95 proc.). Macron obiecał „uczynienie Francji pierwszym dużym krajem, który zrezygnuje z ropy, gazu i węgla”. W czasie jego drugiej kadencji państwo ma się stać „potęgą ekologiczną na miarę XXI w.”.
Sam Jean-Luc Mélenchon nie wskazał jednoznacznie, komu chce przekazać swoje głosy. Zaapelował natomiast we wtorek do Francuzów, aby wybrali go… na premiera. Politycy jego partii (Francji Nieujarzmionej) od ogłoszenia wyników I tury z dużą pewnością siebie mówią o kohabitacji z Macronem po czerwcowych wyborach parlamentarnych, które spodziewają się wygrać, a przynajmniej uzyskać na tyle dobry wynik, aby pozbawić większości partię tego ostatniego (LREM). Mélenchon zamierza zjednoczyć ugrupowania lewicowe, skrajnie lewicowe, antykapitalistyczne i komunistyczne pod wspólną egidą. Teraz „zakazał” swoim zwolennikom głosowania na Le Pen, nie zalecając jednak oddawania głosów na urzędującego prezydenta.
Zdaniem Jeana-Pierre’a
Podobnie jak paryscy studenci – odrzucający oboje kandydatów – zamierza w niedzielę postąpić około jednej czwartej uprawnionych do głosowania Francuzów. Tak wskazują sondaże szacujące absencję w II turze wyborów. Czynnikiem ryzyka są również dwutygodniowe ferie wiosenne w szkołach, które we wszystkich trzech strefach geograficznych kraju obejmują akurat 24 kwietnia. Będzie to działać na niekorzyść Macrona, bo to głównie klasa średnia może sobie pozwolić na wyjazdy. Wyborcy Le Pen, częściej wykonujący gorzej płatne prace, raczej pozostaną na miejscu.
– Dłużej już tak być nie może. W kraju nie jest bezpiecznie, przez wojnę ukraińską ceny wzrosną jeszcze bardziej, a nasza siła nabywcza znów spadnie. Trzeba pomagać ludziom, ale przecież ci wszyscy uchodźcy nie mogą u was, w Polsce, mieszkać latami, prawda?– mówi mi francuski hydraulik. Nie jest w dobrym tonie pytać wprost, na kogo głosował, ale wypowiedź „typowego Jean-Pierre’a” nie odbiega od argumentacji Le Pen, która od 2017 r. ma zakaz wjazdu do Ukrainy po twierdzeniach, że Krym od zawsze był rosyjski. W kampanii wyborczej skupiła się na tym, co najbardziej boli Francuzów, tj. na tym, że w porównaniu z pokoleniem swoich rodziców za swoją pensję mogą kupić mniej, mimo że w rodzinie zazwyczaj pracują teraz dwie osoby. Pochylała się również nad kolejną bolączką „zwykłych ludzi” mieszkających poza Paryżem, Lyonem czy Bordeaux – „pustynią medyczną”, czyli problemem z dostępem do lekarza poza metropoliami.
Najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić statystycznemu Francuzowi, który uwielbia cieszyć się życiem, winem i wolnym czasem, to ewentualne podniesienie wieku emerytalnego i „cała ta gadka Macrona” o tym, że aby więcej mieć, trzeba więcej pracować. Prezydent przed I turą wyborów uczciwie przyznał, że zamierza wrócić do zarzuconej podczas pandemii reformy emerytalnej, co pozbawiło go kilku punktów procentowych poparcia. W kampanii przed II turą zapewniał, że „jest elastyczny” i że wydłużanie wieku emerytalnego będzie następować stopniowo, jednak nie wycofał się z kontestowanego przez związki zawodowe i całą niemal klasę robotniczą oraz mniej zamożną klasę pracującą (tu zwaną ludową) pomysłu.
Przewaga jest. Nerwy też są
W tygodniu przed II turą wyborów przewaga Macrona w sondażach powiększyła się w porównaniu z wcześniejszymi notowaniami. W zasadzie wszystkie dają mu zwycięstwo. Według Ipsos lokator Pałacu Elizejskiego ma 56,5 proc. poparcia – o 0,5 pkt proc. więcej niż tydzień temu i o 3,5 pkt proc. więcej niż 8 kwietnia, na dwa dni przed I turą. Sondaż Opinionway daje Macronowi 56 proc. głosów, co oznacza wzrost o 2 pkt proc. Z kolei w sondażu Ifop poparcie dla niego to 55 proc. (jest o 0,5 pkt proc. większe niż w poniedziałek, od 8 kwietnia wzrosło o 3 pkt proc.). Wydaje się jednak, że jego zwycięstwo nad Le Pen będzie mniej wyraźne niż w 2017 r. W II turze Macron uzyskał wtedy 66,1 proc. głosów.
Prezydent nie jest zresztą aż tak pewny wygranej, na co wskazuje jego agresywna względem Le Pen postawa podczas jedynej telewizyjnej debaty obojga kandydatów w środę. Macron pokazał, że jest wojowniczy, a Le Pen – wytrwała. Gęste i pełne uszczypliwości 2,5-godzinne spotkanie zdominowały starcia na tle agresji Rosji na Ukrainę, sankcji, francuskiej gospodarki, energetyki, cyfryzacji, islamu i wreszcie królowej tematów tej kampanii – siły nabywczej.
Zdaniem komentatorów z mediów main streamowych debatę wygrał urzędujący prezydent. Konserwatyści, m.in. z tygodnika „Valeurs Actuelles”, uważają jednak inaczej. Faktem jest, że to Le Pen narzucała tematy, a Macron jej odpowiadał, traktując rywalkę z arogancją i ex cathedra jak uczennicę. Kilkakrotnie stawiał przeciwniczkę w defensywie, zarzucając jej „uzależnienie od rosyjskiej potęgi” i od „pana Putina”. Le Pen podkreślała natomiast, zgodnie z przekonaniem większości Francuzów, że rezygnacja z importu rosyjskiej ropy i gazu oznacza gospodarcze harakiri i wzrost inflacji, co jeszcze bardziej obniży siłę nabywczą.
Podczas rozstrzygającej debaty w 2017 r. Le Pen była zmęczona i nie kontrolowała emocji. W środę wystąpiła lepiej przygotowana, była spokojna i poprawna. Po przybyciu na plan TF1 i France 2 kandydaci wymienili szybki uścisk dłoni i krótkie uśmiechy, po czym natychmiast rozpoczęli starcie, którego polscy widzowie karmieni krótkimi, wyreżyserowanymi debatami telewizyjnymi z udziałem polityków mogą jedynie pozazdrościć. Tu uczestnicy potrafią przez 2,5 godz. – bez kartki – debatować na wysokim poziomie o gospodarce, polityce międzynarodowej, bezpieczeństwie i wartościach, posługując się pięknym językiem, ciekawymi chwytami retorycznymi i cytatami z literatury. Oboje sprawnie bronili swoich wizji Francji i ugruntowali swoje pozycje, uniknęli większych wpadek i pokazali, że – przynajmniej na poziomie retorycznym – są gotowi, by rządzić krajem.
Dla obojga wybory 24 kwietnia są politycznym być albo nie być. 44-letni Macron nie chce przejścia w polityczny niebyt, weteranka Le Pen czuje natomiast na plecach oddech swojej siostrzenicy Marion Maréchal, która w mijającym tygodniu objęła stanowisko wiceprzewodniczącej partii Rekonkwista Érika Zemmoura, rywala Le Pen na prawicy. „Jest praca do wykonania” – przekonuje Marion Maréchal, proponując przed wyborami parlamentarnymi „wielką koalicję wszystkich patriotów”, czyli jednoczenie skrajnej prawicy proponującej Francji i Europie spory tożsamościowe, które dla polityków partii Macrona są początkiem „wojen religijnych”. To właśnie zarzucił zresztą prezydent w debacie także Marine Le Pen domagającej się wprowadzenia zakazu noszenia chust muzułmańskich w przestrzeni publicznej. Na tle swojej siostrzenicy, przynajmniej na obecnym etapie, jawi się ona jednak jako osoba umiarkowana, skoncentrowana na kwestiach społecznych. W tej kampanii nie było mowy o tematach, którymi żył jej ojciec Jean-Marie Le Pen. Córka odeszła od jego retoryki, otoczyła się młodymi politykami i już wcześniej zmieniła nazwę partii z Frontu Narodowego na Zjednoczenie Narodowe. Czy Francuzom to wystarczy, by nazwisko Le Pen przestało być „niewybieralne”, przekonamy się już niebawem. ©℗
Prezydent nie jest aż tak pewny wygranej, na co wskazuje jego agresywna względem rywalki postawa podczas jedynej telewizyjnej debaty obojga kandydatów. Macron pokazał, że jest wojowniczy, a Le Pen – wytrwała

Przeczytałeś ten artykuł, zapraszamy do udziału w badaniu

Podziel się opinią na temat tekstów z Dziennika Gazety Prawnej. Wypełnij ankietę i odbierz prezent e-book: Kodeks Kierowcy. Zmiany 2022