Po zaatakowaniu Ukrainy przez Rosję w UE rozgorzała debata na temat zaprzestania sprowadzania paliw ze Wschodu.

Temat podjęli także niemieccy ekonomiści: Rüdiger Bachmann, David Baqaee, Christian Bayer, Moritz Kuhn, Andreas Löschel, Benjamin Moll, Andreas Peichl, Karen Pittel i Moritz Schularick, pracujący w London School of Economics, na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn, Uniwersytecie Ludwika i Maksymiliana w Monachium czy amerykańskim Uniwersytecie Notre Dame. W tym celu wykorzystali wieloagentowy i wielosektorowy model makroekonomiczny, nad którym pracowali już od kilku lat – po wybuchu wojny rozbudowania wymagała tylko część służąca modelowaniu zużycia energii. Do tego konieczne było zebranie nowych danych dotyczących szacunków elastyczności substytucji, które pozwalają zmierzyć, czy i do jakiego stopnia da się zastąpić jedno źródło energii innym i w jakim stopniu można ograniczyć zużycie ropy, gazu czy węgla.
Ich analiza dotyczy Niemiec, która sprowadzają aż ok. 60 proc. energii, przy czym w przypadku ropy i gazu jest to ponad 90 proc.; w 2021 r. wartość importu wyniosła ok. 80 mld euro, nieco ponad 2 proc. PKB. Mniej więcej połowa gazu oraz około jednej trzeciej ropy pochodzi z Rosji, a więc przy tak silnym uzależnieniu od jednego źródła jego porzucenie wymagałoby głębokich zmian. Rozważono dostępne opcje: alternatywne źródła, zmianę struktury wytwarzania energii, przeniesienie energochłonnej produkcji oraz zmniejszenie popytu. Każda z tych opcji ma inne konsekwencje krótkoterminowe. Co się okazało?
W krótkiej perspektywie wstrzymanie importu z Rosji musi zostać zrekompensowane innymi źródłami energii – krajowymi oraz zagranicznymi, a energochłonna produkcja niektórych produktów winna zostać zastąpiona bezpośrednim importem. Znalezienie alternatyw dla rosyjskiej ropy nie stanowi jednak zbyt wielkiego problemu, bo inni jej producenci pomogą uzupełnić niedobory. O wiele większym wyzwaniem jest znalezienie zamienników rosyjskiego gazu, który odpowiada za 15 proc. całkowitego zużycia energii w Niemczech. Ze względu na istniejącą sieć rurociągów i ograniczone przepustowości terminali nie jest możliwe przejście wyłącznie na np. amerykański LNG. Zatem, konkludują naukowcy, to możliwości substytucji gazu ziemnego są kluczowe w procesie odcinania się od dostaw z Rosji.
Przyjmijmy, że na skutek embarga nałożonego na Rosję dostawy gazu spadną o 30 proc., czyli o ok. 8 proc. spadnie całkowite zaopatrzenie Niemiec w energię. Jak wpłynie to na gospodarkę kraju? Straty są stosunkowo niskie: ok. 0,2–0,3 proc. PKB przez kilka lat (zanim gospodarka przestawi się na niższą energochłonność oraz alternatywne źródła energii). Autorzy dokonują też „pesymistycznego” oszacowania, zakładając możliwe konserwatywne wartości parametrów modelu. W tym przypadku koszty dostosowania są większe, ale wciąż niezbyt wysokie: 1,4 proc. PKB. Cała dokumentacja i kody analizy są dostępne w internecie, więc można – przy odrobinie wiedzy – oszacować koszty porzucenia rosyjskich surowców energetycznych z własnym ulubionym zestawem parametrów.
Korzystając z tych kodów, François Langot (Uniwersytet w Mans) oraz Fabien Tripier (Uniwersytet Paris Dauphine) oszacowali koszty odcięcia się od importu ze Wschodu dla wszystkich krajów członkowskich UE. W Polsce mówimy o skutkach na poziomie -0,5 proc PKB. Model sugeruje, że embargo najbardziej kosztowne byłoby dla Litwy (-5 proc PKB). Ten kraj już zresztą zaprzestał importu energii z Rosji, nie oglądając się na nikogo. Na co czekają pozostali?