Mejza czy nie Mejza, ksiądz czy nie ksiądz, reżyser czy nie reżyser – każdemu należy się w sprawach karnych sąd. Sąd, a nie osądzenie przez opinię publiczną.

Jedną z krzepiących scen pięknego filmu „Zakazane piosenki” jest zlikwidowanie kobiety tyleż zdradzieckiej, co upadłej przez dwóch spokojnych jak śmierć chłopaków z podziemia.
Film, przypomnę na wszelki wypadek, nakręcono tuż po wojnie, a jego fabuła kręciła się wokół antyniemieckich piosenek śpiewanych właściwie przez wszystkich. Że zaś Niemcy się nie patyczkowali z Polakami, to Polacy nie pozostawali im dłużni – i tak na przykład zaprzedana okupantowi blondynka dostanie kulkę w łeb, amen. Krzepiące jest zaś nie to, że aby jeszcze Polska nie zginęła, konfidentka musiała zostać zabita, ale to, że jej smutny koniec poprzedziło odczytanie wyroku Polski Podziemnej. Otóż „Zakazane piosenki”, przeznaczone dla publiczności pragnącej wszelkiego odwetu na Niemcach i kolaborantach, wskazują, że nawet takiej łachudrze należy się najpierw sąd (kulawy, wojenny, stronniczy, ale zawsze…), a potem wyrok. Strach pomyśleć, jak by okupacja wyglądała w czasach mediów społecznościowych, czyli w naszych czasach. W czasach, w których najpierw jest donos, wyrok zaraz potem, przy czym „zaraz” oznacza jakieś trzy sekundy. Sąd jest na samym końcu zabawy – a jego ewentualny werdykt, chociażby nie wiem jak korzystny dla dawno już e-skazanego, niewiele zmieni.
Prawdziwe szczęście, że za czasów okupacji nie było mediów społecznościowych. Co prawda Facebook na bank zablokowałby konta Armii Krajowej, Narodowej Organizacji Woskowej czy Batalionów Chłopskich za nawoływanie do przemocy, niemniej takie sobie zwykłe obywatelskie tablice „Jazda z q…” czy „NaStraży” jakoś by się pewno uchowały. A w nich wskazówki, kto i jak przekroczył linię współpracy z Niemcami lub Sowietami. Ile byłoby w takich alarmach przesady, powielanej w patriotycznym odruchu nieprawdy, wykrzywienia rzeczywistości bądź zwykłych kłamstw zmyślanych w złej woli? Sporo. Co najmniej sporo. Jedna z różnic między okrutnymi laty okupacji a rokiem 2022 polega na tym, że wtedy mieliśmy prawdziwą okupację z prawdziwymi okupantami, dzisiaj „okupacja” i „wojna” są tylko stanami umysłu. Poniekąd lepiej, ale tamta okupacja miała przewagę nad tą dzisiejszą – można było racjonalnie oczekiwać, że się kiedyś skończy.