Ta rozmowa jest bardzo pouczająca. Momentami trzeba wręcz zbierać szczękę z podłogi. Bo to jest jednak niewiarygodne, że pokolenie (formacja?) liberałów w zasadzie niczego nie zrozumiała. Ani z tego, co się ostatnio dzieje w Polsce. Ani z przebiegu wypadków w Europie czy na świecie.

Mamy rok 2021. No, już właściwie 2022. Nad Wisłą od ponad sześciu lat rządzi Prawo i Sprawiedliwość. Krytyków ma wielu - i to zatwardziałych. Wbrew formułowanym od zawsze i a priori kasandrycznym przepowiedniom działają oni otwarcie. W wielu opiniotwórczych środowiskach medialnych, artystycznych albo akademickich antypisizm jest wręcz w dobrym tonie. To dobrze. To bardzo dobrze. Tak powinien wyglądać demokratyczny, pluralistyczny kraj.
Jednakowoż mimo upływu sześciu lat i wprawienia w ruch naturalnych procesów zużywania się władzy, PiS ma wciąż mocne poparcie wśród obywatelek i obywateli. Wygrali kilka kolejnych wyborów. I to w warunkach rekordowej frekwencji. Kiedy - już ponad dekadę temu - w podobnej sytuacji był obóz polityczny Donalda Tuska, to po stronie ówczesnej PiS-owskiej opozycji działo się bardzo wiele. Wymieniony został cały ideowy korpus tzw. prawicy. Partia Kaczyńskiego wyciągnęła wnioski z kryzysu 2008 r., z rosnących nierówności, z problemów z solidarnością w Unii Europejskiej. I zaproponowała coś nowego.
Gdy się czyta rozmowę (a właściwie przyjacielską pogawędkę) walczącego o przywództwo opozycji Donalda Tuska i pisarki Anne Applebaum, można odnieść wrażenie, że liberałowie są dziś w lesie. Powtarzają w kółko zgrane i wyświechtane slogany. Nie widać chęci krytycznego zderzenia się ze słabościami własnego obozu.
Jeszcze bardziej dojmująca jest bezradność wobec wyzwań, przed którymi stoją dziś Europa i świat. Co dziwi o tyle, że oboje autorzy mają wiele atutów, by rzeczywistość międzynarodową rozumieć lepiej. Tusk zakończył misję przewodniczącego Rady Europejskiej, zaś Applebaum należy do publicystycznej śmietanki anglosaskiego świata. A może właśnie to jest problemem. Może paradoksalnie to uwikłanie i zblatowanie ze zmęczonymi zachodnimi elitami Tuskowi i Applebaum szkodzi. Sprawia, że są niewolnikami pewnego punktu widzenia. Uważają, że lekiem na problemy Europy i Ameryki z migracją, z nierównościami czy ze stagnacją ekonomiczną jest... więcej tego, co było.
W świecie, który nam proponują Tusk i Applebaum, nie ma wiele autorefleksji. Za to jest dużo pohukiwania na myślących inaczej niż oni. Nie widać też wielkiej ochoty na podzielenie się władzą i wpływami. Populizm to dla nich wciąż brzydkie słowo. Z faktu, że świat jest już dziś gdzieś indziej, wyciągają logiczny wniosek, że... tym gorzej dla świata.
W zasadzie mamy tu więc do czynienia z manifestem arcykonserwatywnym. To paradoks, bo wszak oboje autorzy odwołują się raczej do idei postępowych i tak by siebie chyba zaklasyfikowali (nawet Tusk). Ale paradoks jest przecież pozorny. Od dawna mamy sytuację, w której największymi konserwatystami są liberałowie. Formacja, która nie może się pogodzić z tym, że utraciła pełnię władzy i wciąż ma nadzieję, że to chwilowy błąd systemu. Po czym wszystko wróci do starych dobrych czasów. A jeśli nie wróci? Tusk i Applebaum mają na taką ewentualność do zaproponowania doprawdy niewiele.