Nie nazwałbym Druckiego-Lubeckiego „wielkim niedocenianym”. Na lekcjach historii się pojawia. Wiadomo, że położył swoje zasługi w przygotowania w Kongresówce infrastruktury pod wybuch rewolucji przemysłowej. Bez niego nie byłoby (prawdopodobnie) ani włókienniczego eldorado w Łodzi, ani górnictwa w Zagłębiu czy na Kielecczyźnie.

Pamięta się też, że dostał od cara Aleksandra I zadanie zrównoważenia finansów publicznych Królestwa Polskiego, z czego wywiązał się śpiewająco. Także nie cofając się przez użyciem siły wobec podatników. Ale kim był nazywany „Małym Księciem” Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki? Jakie racje przyświecały jego polityce? I wreszcie: z jakimi okolicznościami musiał się zmierzyć, jakie przeciwności pokonać, by działać tak, jak działał. Poznać bliżej potężnego ministra skarbu przedlistopadowej Polski (a warto!) pomoże książka Mariusza Głuszki. Zwłaszcza że historyk potrafi pisać przystępnie.
Drucki-Lubecki, urodzony już po pierwszym rozbiorze Polski, w wieku siedmiu lat został wysłany przez orbitującego w stronę Rosji ojca do szkoły kadetów w Petersburgu. Gdy po upadku Napoleona padnie także Księstwo Warszawskie, na takich ludziach jak on car Aleksander będzie próbował oprzeć projekt autonomicznego (półniepodległego) Królestwa Polskiego. Po kongresie wiedeńskim władca Rosji będzie także królem Polski, co - przynajmniej na pewien czas - wzbudzi w Warszawie wielkie nadzieje. Już w 1813 r. Drucki-Lubecki wejdzie do prorosyjskiej Rady Tymczasowej Księstwa Warszawskiego, czyli do pierwszego rządu po przegranej Francuzów. Napoleon zaraz przegra pod Lipskiem, gdzie życie straci książę Poniatowski, i w Polsce zaczną się nowe czasy.
Przez następne półtorej dekady nazwisko Drucki-Lubecki będzie znaczyło „polska gospodarka”. Politycznie będzie musiał lawirować pomiędzy wielkim księciem Konstantym, który będzie dowodził polską armią, a carskim namiestnikiem Nowosilcowem. Tacy ludzie jak Drucki-Lubecki albo stojący na podobnych pozycjach książę Adam Jerzy Czartoryski byli dla Petersburga ważni. Mieli być twarzą i legitymacją władzy carskiej w Polsce. Dowodem, że unia personalna to coś więcej niż kolonialny zabór. Z tego punktu widzenia wybuch powstania listopadowego był dla opcji rosyjskiej Druckiego-Lubeckiego polityczną klęską. Jego zdaniem bowiem odzyskanie pełnej suwerenności nie było możliwe, dopóki zaborcy nie wzięli się za łby między sobą. A taki scenariusz zrealizował się przecież dopiero w roku 1914.
To, co w tej książce najciekawsze, to panorama sytuacji gospodarczej królestwa kongresowego w pierwszej ćwierci XIX w. A także zestaw wyzwań związanych z nadchodzącą nowoczesnością. Jak zorganizować dobry system podatkowy w kraju, gdzie nie było dotąd silnego państwa? Na kim oprzeć raczkującą industrializację? Jak zorganizować system kredytowy w kraju ani wolnym, ani w pełni zależnym? To ciekawe pytania. Niektóre z nich nie całkiem się zdezaktualizowały.