Zapewne grupa sędziów pamiętających, z jakim zaangażowaniem KOD bronił ich przed PiS, też czuła się zobowiązana być. W rezultacie klaskali na posiedzeniu nie dość, że politycznym, to jeszcze quasi-partyjnym, peowskim. Biada sędziemu, który w niedzielę klaszcze Tuskowi, a w poniedziałek rozpatruje sprawę „Jan Kowalski versus pirat drogowy Tusk Donald ps. Ryży vel Zasada”. Biada, bo jeśli okaże się, że Tusk niewinny… to nie bardzo wiadomo, jak to ogłosić.
Sędziowie powinni trzymać się z dala od partii politycznych i źle robią, kiedy przekraczają niewidzialną granicę między tym, co przystoi, a co nie. Tylko nie bardzo wiem, kto miałby im zwrócić uwagę. To znaczy, skutecznie i z sensem. Kiedy aktywizuje się w tej sprawie pisowski aktyw polityczno-partyjny, efekt jest trochę komiczny. Ci, którzy przez „wspólne” rozumieją „jeszcze nie nasze”, nie nadają się do moralizowania w obronie Majestatu Rzeczypospolitej. Niezależne autorytety? W tym sęk i pies pogrzebany, że niezależne autorytety, aby chronić swoją – i innych – niezależność, zmuszone zostały, by jednak, mimo wszelkich zgryzot, wypowiedzieć się przeciwko Zjednoczonej Prawicy. Aha – ryczą od razu z uciechy prawi – jak przeciwko nam, to za opozycją…
Przecież swego czasu Jadwiga Staniszkis, Antoni Dudek czy Rafał Matyja próbowali wskazywać błędy PiS tak, by można było ich słowa odebrać jako życzliwą krytykę, nie opozycyjne paszkwile. Grochem w ścianę Nowogrodu… Zatem może zależne autorytety, te związane na dobre z opozycją, swoich by otrzeźwiły? Świetny i nowatorski pomysł. O ile, rzecz jasna, sprawdziłoby się założenie, że odporni na dialog są tylko pisowcy, zaś demokraci – refleksyjni, autorefleksyjni i miłujący dialog, tacy typowi kodowcy.