Antyaborcyjna polityka Węgier polega raczej na zachętach do rodzenia niż zakazach przerywania ciąży. I nie wynika ze światopoglądu, tylko z chęci zwiększenia dzietności.

Już cztery lata temu koalicja Fidesz-KDNP chwaliła się tym, że na szeroko rozumianą politykę rodzinną przeznaczy w 2018 r. 5 proc. PKB. Działo się to na sześć miesięcy przed wyborami do Zgromadzenia Krajowego. Teraz – ponownie na około pół roku przed wyborami – minister rodziny Katalin Novák zapowiedziała, że w 2022 r. na politykę rodzinną zostanie wydanych 6,2 proc. PKB – łącznie 3,5 bln forintów (równowartość prawie 45 mld zł). Część tych pieniędzy służy programom mającym zmniejszyć liczbę aborcji. A że problem przerwania ciąży stał się ważny, może świadczyć przykład reklamy wiodącego producenta prezerwatyw sprzed trzech lat. Komunikowała ona, że aborcja nie jest metodą planowania rodziny (identyczny wizualnie spot można było obejrzeć także w Polsce, jednak z zupełnie innym tekstem).
Polityka węgierskiego rządu w tej sprawie polega na wspieraniu oczekujących dziecka małżeństw. Z momentem ukończenia 91. dnia ciąży para otrzymuje nieoprocentowany kredyt z „Programu oczekiwania na dziecko”, w 30 proc. umarzany, gdy małżeństwo dochowa się drugiego potomka. Kolejną propozycją jest zwrot podatku dochodowego. Do 15 lutego 2022 r. rodzice wychowujący dzieci otrzymają zwrot podatku dochodowego za rok 2021. Ubiegać się o te pieniądze mogą także kobiety, które do 31 grudnia 2021 r. będą w ukończonym trzecim miesiącu ciąży. Łącznie z ulgi będzie mogło skorzystać 2 mln osób, a państwo zwróci podatek o łącznej wartości 600 mld forintów (ok. 2,5 mld zł).
Protesty w Polsce po wyroku TK sprzed z górą roku odbiły się echem w węgierskich mediach, a z komentarzy pod kolejnymi artykułami jasno wynikało, iż temat wzbudza duże emocje także na Węgrzech. Kiedy zaś w listopadzie 2020 r. Parlament Europejski głosował rezolucję „w sprawie faktycznego zakazu aborcji w Polsce”, posłowie Fidesz-KDNP (zasiadający wówczas jeszcze w ławach Europejskiej Partii Ludowej) wyciągnęli karty do głosowania i udali, że ich nie ma. Nie mieli innego wyjścia. Głosowania w Parlamencie Europejskim są bowiem interpretowane w kontekście polityki krajowej. Gdyby posłowie Fideszu zagłosowali przeciwko rezolucji, sugerowałoby to wyborcom, że ugrupowanie może chcieć zmienić prawo aborcyjne na Węgrzech. A nie chce.
Inni chrześcijanie
Kościół katolicki na Węgrzech nie odegrał w okresie komunistycznego zniewolenia takiej roli jak u nas. Jego nauka nie wpływała zatem w istotnym stopniu na społeczeństwo, a główną konsekwencją jest duża neutralność świato poglądowa tego ostatniego. Według ostatnich danych na ten temat (pochodzących ze spisu powszechnego w 2011 r.) 37,1 proc. Węgrów zadeklarowało przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego, a 15 proc. do reformowanych (11 proc. to kalwini). Relatywnie niewiele – jedynie 1,5 proc. – określiło się jako ateiści. 16,7 proc. nie należy do żadnego związku wyznaniowego, a 27,2 proc. Węgrów odmówiło udzielenia odpowiedzi na temat wyznania (było ono dobrowolne). Według badań opinii publicznej regularny udział w praktykach religijnych deklaruje mniej niż 10 proc. społeczeństwa, a wskaźnik ten jest zależny od miejsca zamieszkania. W dużych miastach jest zdecydowanie niższy (np. w Budapeszcie do kościoła regularnie chodzi 2–4 proc. mieszkańców, podczas gdy poza stolicą odsetek ten może wynosić nawet 40 proc.).
Struktura religijna węgierskiego społeczeństwa ma istotne znaczenie dla obyczajowości. Wbrew liczebnej przewadze katolików bardzo istotna rola przypada bowiem Kościołom reformowanym – także dlatego, że wśród polityków rządzącej od 2010 r. koalicji można znaleźć wielu protestantów, w tym samego premiera Viktora Orbána. Budując narrację o wartościach chrześcijańskich, nie opiera się on na dogmatach rzymskokatolickich, tylko na opiniach Kościołów protestanckich. Te zaś nie zajmują jasnego stanowiska w sprawie aborcji czy związków jednopłciowych, co pozwala politykom dużo mówić o chrześcijaństwie, ale faktycznie zachowywać neutralność wobec LGBTQ+ oraz aborcji. Chrześcijańskie podejście do świata jawi się zaś na Węgrzech głównie jako praktyczne narzędzie walki politycznej – zarówno wewnątrz, jak i na forum Unii Europejskiej (przeciwstawienie pełnej wartości chrześcijańskich Europy Środkowej „upadłemu” Zachodowi).
Prawo i praktyka
„Godność ludzka jest nienaruszalna. Każdy człowiek ma prawo do życia i poszanowania ludzkiej godności. Życie zarodka ludzkiego, począwszy od poczęcia, podlega ochronie” – stanowi art. 2 obowiązującej od 1 stycznia 2012 r. węgierskiej konstytucji, znajdujący się w części pod nazwą „Wolność i Odpowiedzialność”. Fidesz-KDNP często powołuje się w politycznej narracji na ten artykuł, jednak w żaden sposób nie determinuje to polityki państwa w sprawie aborcji.
Obecny stan prawny został ukształtowany jeszcze w 1992 r. Rządy sprawowała wówczas konserwatywna koalicja pod wodzą Węgierskiego Forum Demokratycznego (MDF). Mimo dość zachowawczych światopoglądowo rządów uchwalono wówczas bardzo liberalną ustawę o ochronie nienarodzonego płodu, która w praktycznie niezmienionym kształcie funkcjonuje po dziś dzień. Została w niej zawarta możliwość terminacji ciąży w czterech przypadkach: zagrożenia dla zdrowia kobiety, uzasadnionego medycznie prawdopodobieństwa poważnej choroby płodu bądź jego niepełnosprawności, ciąży będącej konsekwencją przestępstwa bądź też „poważnego kryzysu w życiu kobiety”. W krótkiej preambule stwierdzono zaś, że życie rozpoczynające się wraz z poczęciem zasługuje na szacunek i ochronę, aborcja nie jest środkiem planowania rodziny i kontroli urodzeń, a planowanie rodziny jest prawem i obowiązkiem rodziców. W przypadku zagrożenia życia i zdrowia kobiety lub choroby płodu, która uniemożliwia jego przeżycie po porodzie, legalnie można jednak wykonywać zabieg przerwania ciąży niezależnie od czasu jej trwania.
Liberalność prawa aborcyjnego wynika przede wszystkim z przesłanki „poważnego kryzysu w życiu kobiety”. Z tego powodu zabieg terminacji ciąży można wykonać do 12. tygodnia ciąży. „Poważny kryzys” nie został jednak zdefiniowany i doprecyzowany w ustawie, co pozwala na bardzo szeroką interpretację.
Chcąca przerwać ciążę kobieta musi złożyć pisemne oświadczenie przed pracownikiem Państwowej Służby Ochrony Rodziny powołanej w 1993 r. w celu zmniejszenia liczby aborcji i upowszechniania wiedzy na temat planowania rodziny, a także wspierania kobiet oraz rodzin w trudnej sytuacji (w tym chcących dokonać aborcji). W kolejnym spotkaniu, w miarę możliwości, powinien wziąć udział także ojciec. Pracownik Służby Ochrony Rodziny informuje parę o przebiegu zabiegu, jego konsekwencjach medycznych oraz psychologicznych, a także przedstawia ofertę państwa, której celem jest wsparcie kobiety w kryzysie. Pomiędzy pierwszym a drugim spotkaniem muszą minąć co najmniej trzy dni. Jeśli kobieta nadal chce aborcji, urzędnik przesyła wniosek o terminację ciąży do wybranej placówki medycznej.
Według danych zbiorczych Węgierskiego Centralnego Urzędu Statystycznego w 2015 r. wykonano łącznie 31 176 zabiegów przerwania ciąży. W 2019 r. było ich 26 900. Liczba ta regularnie zmniejsza się od 2012 r. Do 1995 r. wykonywano rocznie nawet 79 tys. terminacji ciąży. Obecnie jest ich prawie trzy razy mniej, przy czym liczba zabiegów u kobiet w związku małżeńskim jest trzykrotnie niższa, aniżeli w przypadku wolnych związków.
Dane urzędu statystycznego pokazują, że w skrajnych grupach – z wykształceniem wyższym oraz podstawowym – odsetek kobiet, które zdecydowały się na aborcję, jest praktycznie niezmienny. Przez lata niewielkie wahania notowano w grupie kobiet legitymujących się wykształceniem średnim maturalnym. Regularnie maleje natomiast liczba przerywających ciążę kobiet z wykształceniem zawodowym.
Od 2007 r. niepokojąco wzrasta zaś liczba aborcji u dziewcząt w ósmej klasie szkoły podstawowej. Obecnie sięga ona ok. 10 tys. zabiegów rocznie, co oznacza ok. 45 proc. ogólnej liczby aborcji. Wskaźnik urodzeń wśród nastolatek wynosi natomiast 23 na 1 tys. dziewcząt w wieku 15–19 lat. Powodów tego stanu rzeczy upatrywać można m.in. w polityce edukacji seksualnej, której de facto nie ma w szkołach, a także dostępie do antykoncepcji. Według przygotowywanego przez Europejskie Forum Parlamentarne rankingu „European Contraception Atlas” Węgry od 2019 r. plasują się na 42. miejscu pośród 46 europejskich państw pod względem jej dostępności (tzw. kategoria czerwona). Za nimi w rankingu za 2020 r. są: Białoruś, Bośnia i Hercegowina, Rosja i – na ostatnim miejscu – Polska.
Państwo węgierskie nie refunduje żadnych środków antykoncepcyjnych. Wszystkie farmaceutyki są wydawane na receptę. Jednakże, jak podkreślono w raporcie, antykoncepcja w przypadkach nagłych, tabletka „dzień po”, jest de facto łatwo dostępna bez recepty – tyle że nielegalnie.
Stałe poparcie
Według badań Závecz-Research z 2017 r., 78 proc. Węgrów uważa, że decyzja o aborcji należy wyłącznie do kobiety. Interesujące dane przynosi badanie Ipsos opublikowane we wrześniu 2021 r. Łączny odsetek Węgrów popierających prawo kobiet do terminacji ciąży wynosi 79 proc. W grupie tej 59 proc. popiera aborcję na życzenie, a 20 proc. w przypadku istotnych okoliczności. Jest to wynik zdecydowanie powyżej średniej unijnej. Według ustaleń tej pracowni badawczej w cyklu ośmioletnim poparcie dla aborcji utrzymuje się na tym samym poziomie co w 2014 r. Najwyższy osiągnęło w 2017 r. (84 proc.).
Wydawało się, iż zagadnienie aborcji może powrócić przy okazji wyborów 2022 r. Tak się jednak nie stanie. Już w listopadzie 2021 r. Viktor Orbán powiedział w Zgromadzeniu Krajowym, iż rząd nie planuje zaostrzenia prawa aborcyjnego np. na wzór Polski. To może zmian chce opozycja? Péter Márki-Zay, kandydat zjednoczonej opozycji na premiera, to zdeklarowany rzymski katolik. Polityk stwierdził jednak, że jego poglądy nie będą w żaden sposób wpływały na zmiany w ustawie aborcyjnej bądź ustawie o związkach partnerskich (które legalnie na Węgrzech mogą zawierać wyłącznie osoby tej samej płci). Warto o tym pamiętać, jeśli kolejny raz usłyszymy, że Węgry są dla nas wzorem. ©℗