Najpierw był „głęboki kryzys migracyjny”. Potem dybiący na nas terroryści. Teraz to już tylko „kryzys polityczny”. W narracji polskich władz wokół sytuacji na granicy mamy zaskakujące wolty i brak spójności

Pamiętajmy o tym, że dla Unii Europejskiej nie jest to pierwszy kryzys migracyjny. Pamiętamy wielki kryzys sprzed pięciu–sześciu lat. Wtedy Polska, Węgry i Czechy stały twardo na stanowisku ochrony zewnętrznych granic UE – mówił premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej przy wschodniej granicy pod koniec sierpnia. Kilka dni później minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński stwierdził, że „od kilku tygodni mamy do czynienia z głębokim kryzysem migracyjnym. Ten kryzys jest jednym z zasadniczych powodów wprowadzenia stanu wyjątkowego. Ten kryzys spowodowany jest środkami czysto politycznymi”.
Potem była niesławna konferencja prasowa, na której ministrowie obrony Mariusz Błaszczak i spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński prezentowali zdjęcie mężczyzny uprawiającego seks z krową, które miało zostać znalezione w telefonie jednego z migrantów. Przyglądał się temu generał Straży Granicznej. O tym, że to zwyczajnie nie przystoi, pisać nie ma sensu, zresztą zostało to już napisane tysiąc razy. Na tej samej konferencji jednak Stanisław Żaryn, dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego w KPRM, przyznał, że po zweryfikowaniu tożsamości kilkuset migrantów „dwie trzecie badanych osób zostało skierowanych do głębokiej procedury weryfikacyjnej z uwagi na to, że zebrane wstępne informacje wskazują na zagrożenie bezpieczeństwa RP w związku z obecnością tych osób na naszym terytorium” – mówił urzędnik.
A później? 10 listopada na swoim koncie na Facebooku premier Morawiecki zamieścił taki wpis: „Z oddali wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej mogą wyglądać na kryzys migracyjny, z jakim mieliśmy do czynienia kilka lat temu. Ale trzeba wyraźnie zaznaczyć, że aktualnie jest to kryzys polityczny, wywołany przez konkretne państwa i osoby w celu destabilizacji sytuacji w całej Unii Europejskiej”.
Nie ta liga
Czyżby w ciągu kilku tygodni sytuacja tak się zmieniła? Najpierw kryzys migracyjny i chcący nam zrobić krzywdę islamscy terroryści, a potem po prostu niezrównoważony emocjonalnie tyran Łukaszenka, który chce zaatakować całą Unię przy pomocy kobiet i dzieci? Coś tu zgrzyta.
Ciesząc się, że państwo polskie radzi sobie z obroną swoich granic, trudno nie zauważyć istotnej słabości komunikacyjnej, jaka przy tej okazji ujawniła się po raz kolejny.
Przypomnijmy: w styczniu 2018 r. współpracownik prezydenta prof. Andrzej Zybertowicz publicznie przedstawił pomysł MaBeNy, czyli państwowej Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego, która miałaby synchronizować przekaz państwa. – Jeśli MaBeNę rozumieć jako powołanie do życia nowej instytucji, która w czasie rzeczywistym koordynuje różne komunikacyjne działania państwa polskiego, to rzeczywiście rozwiązanie takie nie istnieje. Ale poczyniono liczne kroki budujące ważny dla Polski przekaz – mówił polityk kilka tygodni temu w wywiadzie dla DGP i wskazywał, że „w szeroko rozumianym kierownictwie państwa rośnie świadomość tego, że bezpieczeństwo narracyjne jest nie mniej ważne niż to rozumiane w twardy sposób, a więc militarne i gospodarcze”. I choć w ostatnich latach chodziło raczej o walkę o prawdę historyczną, to także kryzys graniczny jest starciem na narracje. I wydaje się, że strona polska popełnia w nim rażące błędy. – Nie możemy się porównywać do Rosji czy innych państw autorytarnych, to jest zupełnie inna liga. Tam taki przekaz faktycznie można ujednolicić. W demokracjach jest to znacznie trudniejsze, co widać było choćby u Amerykanów podczas wojny w Iraku – mówi osoba, która zajmuje się przekazem medialnym w jednej z państwowych instytucji związanych z bezpieczeństwem.
Nie zmienia to faktu, że jeszcze na długo przed Zybertowiczem w Wojsku Polskim były plany utworzenia komórki zajmującej się komunikacją strategiczną. Podobna inicjatywa kiełkowała również w resorcie obrony. Dwaj wysocy rangą oficerowie, którzy się tym niezależnie od siebie zajmowali, są już dawno poza służbą. Ich pomysły nie zostały zrealizowane, a Ministerstwo Obrony Narodowej w kwestii kreowania wizerunku dba już jedynie o to, by minister Mariusz Błaszczak dobrze wypadał w mediach, a jego szanse polityczny awans rosły. Niestety, w żaden sposób nie wpływa to na kreowanie i zarządzanie narracją w starciu z reżimem białoruskim.
Ile jest bramek
Oprócz braku elementarnej spójności przekazu na różnych etapach rzuca się w oczy, że nikt go nie koordynuje. Nawet utworzona niedawno strona internetowa gov.pl/granica odsyła do tweetów poszczególnych instytucji państwowych. Po prostu zbiera te przekazy w jednym miejscu, co pokazuje, że system działa od dołu i żadna z tych instytucji nie planuje dokładnie, co państwo ma zakomunikować, by potem posłać to innym instytucjom.
I choć, jak mówi mój rozmówca z obozu rządzącego, w tym przypadku „naprawdę wszyscy grali do jednej bramki”, to często w czasie sytuacji kryzysowych w Polsce bywa tak, że ministrowie walczą o to, kogo będzie więcej w mediach. Tak było choćby podczas ubiegłorocznej walki z COVID-19, kiedy partyjni koledzy szybko sprowadzili na ziemię ministra Michała Dworczyka. Udzielono mu jasnej lekcji, by w jednych mediach było go mniej, a innych więcej.
Pojawiają się też proste błędy operacyjne. I tak np. rzeczniczkę Straży Granicznej cała sytuacja ewidentnie zaczęła przerastać, bo w pewnym momencie stała się co najmniej opryskliwa, a newsami zaczęło być to, jak się zachowała na konferencji dla mediów. To nie jest dobra robota. Z drugiej strony w kluczowych ministerstwach – MON czy MSWiA – rzeczników nie ma w ogóle. To oznacza, że wcielają się w nich ministrowie albo wiceministrowie. Ale w ten sposób sami pozbawiają się narzędzia do nadawania odpowiedniej rangi wydarzeniom: jeśli ministra widzi się na konferencji co trzy dni, to nawet gdyby nagle miał coś ważnego do powiedzenia, nikt nie potraktuje go poważnie. Oczywiście politykom zależy na bywaniu w mediach. W razie wpadki znacznie łatwiej wymienić jednak rzecznika niż wiceministra.
Oczywistym błędem jest wreszcie również niewpuszczenie dziennikarzy do strefy przygranicznej. I choć po przygranicznych biegach przełajowych uprawianych przez jednego z posłów opozycji można zrozumieć takie podejście, to jednak jest to strzał w stopę. Argumentów za wpuszczeniem mediów przytaczano wiele (jesteśmy demokratycznym państwem, reporterzy są przecież obecni na wojnach itd.). Wydaje się, że najważniejszy jest taki, że mimo podziałów w polskich mediach i silnych afiliacji politycznych niektórych redakcji taki przekaz byłby jednak o wiele bliższy faktów niż to, co serwują media rosyjskie i białoruskie. I choć przypadek Usnarza, gdzie migranci cynicznie wykorzystywali obecność dziennikarzy, a gdy ich nie było, zachowywali się zupełnie inaczej, należy mieć w pamięci, to jednak można wypracować takie zasady współpracy, by media na granicy się jednak pojawiły.
By oddać sprawiedliwość, warto zauważyć, że w ostatnich tygodniach zrobiliśmy duży postęp, jeśli chodzi o „umiędzynarodowianie” konfliktu – faktycznie teraz „naszą narracją” mówią Unia, USA, sojusznicy z NATO. Treści na profilu twitterowym MON są ciekawe (choć nawet związany z obozem rządzącym Eryk Mistewicz narzekał na brak zdjęć i nagrań dobrej jakości).
Za długi weekend
Niestety, przykładów potrzeby komunikacji strategicznej jest więcej. Nawet z ostatnich dni. Po skandalicznym antysemickim incydencie z 11 listopada w Kaliszu prezydent Andrzej Duda odniósł się do sprawy zdecydowanie. „Stanowczo potępiam wszelkie akty antysemityzmu. Barbarzyństwo, którego dopuściła się grupa chuliganów w Kaliszu, stoi w sprzeczności z wartościami, na których oparta jest Rzeczpospolita. A wobec sytuacji na granicy i akcji propagandowych przeciwko Polsce jest wręcz aktem zdrady”. Komunikat słuszny. Szkoda, że pojawił się trzy dni po wydarzeniu. Rzecznik MSZ zrobił to szybciej, bo już… 13 listopada. Tak jak zima znów zaskoczy drogowców, tak długi weekend podwyższonego ryzyka zaskoczył ludzi odpowiedzialnych za komunikację ważnych instytucji państwowych.
Choć nazwa MaBeNa może nie należy do najszczęśliwszych, to państwu polskiemu potrzebny jest ośrodek koordynujący komunikację strategiczną. 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Komunikuję to wprost, by nie było niedomówień.