Jakie mogą być koszty hiperinflacji, przekonali się jesienią 1923 r. Niemcy, a w 1939 r. cały świat

Po dekadach nieobecności, za sprawą skokowego wzrostu cen energii, znów pojawiła się w Europie inflacja. Wiele wskazuje na to, że będzie ona nabierała tempa. Na krótką metę dla rządów to dobra wiadomość. Inflacja redukuje długi, zwiększa wpływy budżetowe, zazwyczaj nakręca koniunkturę gospodarczą. Jej drobna wada polega na tym, że jeśli wymknie się spod kontroli, najpierw zabiera zwykłym ludziom dorobek całego życia, a następnie czyni z nich skorych do buntu desperatów. Politycy, którzy w normalnych czasach uchodzą za wichrzycieli lub szaleńców, łapią wtedy wiatr w żagle, tak jak stało się w Niemczech w czasach, gdy 1 kg mięsa zdrożał w pół roku do ponad 1 bln marek.
Francuski apetyt
Pod koniec 1922 r. Niemcy zaczęły się pogrążać w gospodarczym kryzysie. To powodowało, że spłata wojennych reparacji przychodziła im z trudem. „Rósł chroniczny deficyt budżetowy państwa. Pokrywając niedobór, emitowano banknoty, których liczba gwałtownie się zwiększała. Rząd J. Wirtha nie czynił niczego, by inflację powstrzymać” – pisze w książce „Kryzys 1923 roku w Niemczech” Tadeusz Kotłowski. „Im większy bowiem występował spadek pieniądza, tym łatwiej rząd pozbywał się swych olbrzymich długów wewnętrznych i dowodził, że Niemcy nie są w stanie spłacić odszkodowań” – dodaje. Jednak zabiegi kanclerza Josepha Wirtha, by Londyn i Paryż zgodziły się na zawieszenie spłat reparacji, nic nie dawały. Zwycięskie mocarstwa konsekwentnie żądały wypełnienia zobowiązań wynikających z traktatu wersalskiego.
Wraz z biedą w Niemczech rósł opór przeciw „polityce wypełniania”. Bezradny rząd Wirtha upadł 14 listopada 1922 r. Nowy, centroprawicowy gabinet Wilhelma Cuno wznowił próby uzyskania moratorium na spłatę reparacji, a także chciał pozyskać kredyt stabilizacyjny od Stanów Zjednoczonych. Premiera Francji, Raymonda Poincaré’go, zaniepokoiła wówczas możliwość, że wsparta przez Waszyngton Republika Weimarska wstrzyma kolejne transze gotówki, których III Republika bardzo potrzebowała. Poincaré brał pod uwagę fakt, że Niemcy mogą nie mieć wystarczających zasobów złota i dolarów, by kontynuować spłaty. Dysponowały jednak nadal twardą walutą, jaką był wówczas węgiel, którego najbogatsze w Europie złoża znajdowały się w Zagłębiu Ruhry. W połowie grudnia 1922 r. premier Poincaré pojechał do Londynu, aby wysondować wśród brytyjskich przywódców, jak zareagowaliby na przejęcie przez francuskie wojsko kontroli nad tamtejszymi kopalniami oraz zakładami przemysłowymi. Pomysł Francuza nie wzbudził entuzjazmu w rządzie Zjednoczonego Królestwa, lecz Poincaré szukał jedynie pretekstu dla uzasadnienia agresywnych poczynań Francji. Zaraz po sylwestrze zwołał w Paryżu konferencję sojuszników z czasów I wojny światowej. Pomysły wkroczenia do Zagłębia Ruhry z entuzjazmem poparli delegaci Włoch i Belgii, wietrząc korzyści dla swoich państw. 9 stycznia 1923 r. Międzysojusznicza Komisja Odszkodowań przesłała kanclerzowi ostrą notę, wyliczając w niej zaległości w będących częścią reparacji dostawach węgla i drewna. „Opóźnienia te były stosunkowo niewielkie, zaledwie kilkutygodniowe. Formalnie jednak, mimo sprzeciwu przedstawiciela Anglii, komisja musiała uznać zaistniałe fakty” – pisze Kotłowski. Następnie wydała oświadczenie głoszące, iż rząd Republiki Weimarskiej „umyślnie nie wykonuje swych zobowiązań”. W pełnej mobilizacji czekało pięć dywizji francuskich, dwie belgijskie oraz cały kontyngent włoskich urzędników. Rozkaz Poincaré’go nadszedł 10 stycznia i dowodzący operacją gen. Jean-Marie Degoutte poprowadził sojusznicze wojska na Zagłębie Ruhry.
Bolesna okupacja
„Główne centrum gospodarcze Republiki Weimarskiej znalazło się pod okupacją jej zachodnich sąsiadów i miało być bezwzględnie eksploatowane. Niemcy tracili prawie dwie trzecie wydobycia węgla kamiennego oraz przeszło połowę produkcji żelaza i stali. Obszar zamieszkiwany przez ok. 10 proc. ludności został oddzielony od reszty kraju granicą celną i kordonem wojskowym” – opisuje Kotłowski.
Zaskoczony kanclerz Cuno rozsyłał do przywódców mocarstw kolejne protesty. Towarzyszyła im zapowiedź wstrzymania przez Niemcy wypłat reparacji. Te bezsilne gesty niczego nie zmieniały, a na stawienie zbrojnego oporu Berlin się nie zdecydował. Niewielka armia Republiki Weimarskiej, zredukowana na mocy traktatu wersalskiego, nie miała szans w starciu z francuską. Zamiast tego kanclerz wezwał urzędników, aby „w żadnym wypadku nie wykonywali poleceń sił okupacyjnych, lecz trzymali się wyłącznie wskazówek własnego rządu”. Robotników i kolejarzy zachęcał zaś do wstrzymania się od pracy. „Rząd wziął na siebie finansowanie kampanii biernego oporu, udzielając pieniężnej pomocy tak strajkującym robotnikom, jak i ponoszącym straty przemysłowcom” – pisze Tadeusz Kotłowski.
Generał Degoutte wprowadził 29 stycznia 1923 r. w Zagłębiu Ruhry „stan oblężenia”. Do kolejnych zakładów zaczęły wkraczać oddziały wojska. Strzelano do robotników, którzy nie wykonywali poleceń. W krótkim czasie zginęło ponad 130 osób. Najwięcej (kilkunastu) robotników straciło życie podczas przejmowania przez Francuzów zakładów Kruppa w Essen. Z tego powodu opór bierny wkrótce zmienił się w czynny. Weterani wojenni i członkowie paramilitarnych freikorpsów formowali konspiracyjne oddziały organizujące zasadzki na francuskie patrole i zamachy na okupacyjnych urzędników. Ujętych członków podziemia rozstrzeliwano, a potencjalnych buntowników wysiedlano ze strefy okupowanej. „Ponad 188 tys. mieszkańców wyrzucono z domów, zamknięto 209 szkół (dla ok. 128 tys. uczniów), wydano 165 zakazów publikacji gazet i czasopism” – wylicza Kotłowski. Przerwy w wydobyciu węgla i produkcji przemysłowej sprawiały, że okupacja Zagłębia Ruhry przynosiła Francji jedynie mnożące się problemy. Choć i tak były one nieporównywalnie mniejsze od tych, które dotykały Niemców.
Generator inflacji
Francuzi ustanowili granicę celną między okupowanym Zagłębiem Ruhry a resztą Republiki Weimarskiej, przecinając naturalne więzi ekonomiczne i fundując ogromny wstrząs niemieckiej gospodarce. Głównym dostarczycielem gotówki dla rządu kanclerza Cuno stały się prasy drukarskie państwowej mennicy. Jedynie tak potrafił on znaleźć niezbędne pieniądze. Na początek najbardziej widocznym efektem tego stanu rzeczy było sukcesywne słabnięcie waluty. W styczniu 1923 r. za 1 dol. płacono 20 tys. marek, a w maju już 40 tys. W czerwcu nadszedł krach i marka już nie obniżała swego kursu, lecz spadała w przepaść bez dna. Za 1 dol. w sierpniu 1923 r. trzeba było zapłacić już 4,6 mln marek, a ceny rosły w kosmicznym tempie.
Kilogramowy bochenek chleba na początku 1920 r. kosztował średnio 30 fenigów. W lipcu 1923 r. było to już 30 mld marek, a na początku listopada 520 mld marek. Wszystko inne drożało równie szybko i codzienne wydatki na zakupy należało liczyć w bilionach. Jak opisują William Gutmann i Patricia Meehan w książce „The Great Inflation, Germany 1919–1923”, marka traciła na wartości z godziny na godzinę. Robotnicy zmusili wówczas pracodawców do wypłaty dniówek w południe, na początku przerwy obiadowej. Szybko przekazywali je czekającym pod bramami fabryk żonom. Te zaś od razu biegły na zakupy, póki banknoty, które niosły w workach lub teczkach, były jeszcze coś warte.
Wielkim problemem stało się zapewnienie przez Reichsbank (bank centralny) odpowiedniej ilości pieniądza. Zdecentralizowano jego druk i każdy regionalny oddział Reichsbanku musiał mieć własną drukarnię. Jednak w połowie lata nawet produkcja banknotów zaczęła przerastać państwo. „10 sierpnia, gdy wybuchł strajk drukarzy, który jeszcze bardziej zakłócił dostawy banknotów, zaczęto odczuwać pełen ciężar niedoboru papierowych pieniędzy. W wielu społecznościach całkowicie zniknęły zapasy żywności, a fabryki mogły wypłacać zarobki tylko na rachunek” – opisuje w książce „Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflacji” Adam Fergusson. „Lokalne władze (…) nadal robiły wszystko co mogły, by pokryć niedobór papierowych pieniędzy poprzez drukowanie własnych banknotów, ale teraz przekonywały się, że wielcy przemysłowcy nie chcą ich honorować. Szybko nasiliły się tarcia w lokalnej polityce, co zachęciło robotników do zgłaszania żądań płacowych” – dodaje.
Z końcem lata w Republice Weimarskiej narastała fala strajków i ulicznych demonstracji. „Kryzys polityczny osiągnął punkt krytyczny. Gdy wybuchł strajk drukarzy, wielkie tłumy wyposażone w kosze i taczki otoczyły główną siedzibę Banku Rzeszy (Reichsbanku – red.), wściekle domagając się banknotów. Rosły obawy, że w całym kraju wybuchną nowe zamieszki, jeżeli nie wystarczy ich na wypłaty. Przez dwa tygodnie Berlin wyglądał niczym oblężone miasto” – pisze Fergusson. „Nic dziwnego, że panuje wielkie niezadowolenie. Wystarczająco irytujące dla obcokrajowca jest to, że musi zapłacić milion marek za grę w golfa, ale ma on tę pociechę, iż w jego przypadku to równowartość około szylinga” – pisał z Berlina brytyjski ambasador, lord Edgar Vincent D’Abernon. „Nieszczęsna gospodyni, od której żąda się podobnych sum za podstawowe artykuły domowe, takiej pociechy nie ma. A do tego musi przez kilka godzin stać w kolejce, aby zdobyć takie rzeczy jak masło” – podkreślał.
Na jesieni w całych Niemczech zapachniało więc rewolucją.
Nadchodzą komuniści
„Najbardziej poszkodowani byli robotnicy oraz ludzie stanu średniego, szczególnie ci o niskim poziomie dochodów. Ciułacze i rentierzy, którzy przez całe życie uważali posiadanie pieniędzy za podstawę obecnej i przyszłej egzystencji, musieli bezsilnie patrzeć, jak unicestwione zostają ich oczekiwania. Oszczędności stopniały doszczętnie, pensje nie zabezpieczały już utrzymania, pamiątki i kosztowności rodzinne zostały sprzedane, gdyż nie starczało na życie” – wylicza Tadeusz Kotłowski. „Zaufanie do istniejącego porządku całkowicie znikło” – podkreśla. W niewiele ponad pół roku przeciętny Niemiec z powodu hiperinflacji stracił więcej niż przez cztery lata wojny światowej. To powszechne wśród obywateli poczucie krzywdy usiłowały zdyskontować na własną korzyć te siły polityczne, które dotąd znajdowały się na marginesie. Wielką szansę dla siebie dostrzegli w pierwszej kolejności komuniści. Rozbita na początku 1919 r. Komunistyczna Partia Niemiec (KPD) zaczęła znów łapać wiatr w żagle. Gdziekolwiek wybuchał strajk, jej działacze usiłowali wejść w skład komitetu, żeby przejąć nad nim kontrolę i eskalować konflikt. Malały tradycyjne wpływy SPD w środowisku robotniczym, bo socjaldemokraci wpierali rząd Cuna, uważając go za mniejsze zło.
13 sierpnia 1923 r. doszło w parlamencie do przesilenia i nowym kanclerzem został cieszący się opinią bardzo zdolnego, a zarazem twardego polityka Gustav Stresemann, szef Niemieckiej Partii Ludowej. Wspierany przez SPD centroprawicowy rząd usiłował zapanować nad sytuacją, wprowadzając stan wyjątkowy. Do walki z bojówkami KPD rzucono żołnierzy Reichswehry. Mimo to w październiku komuniści wręcz otwarcie przygotowywali się do wzniecenie rewolucji. Na miejsce jej początku wybrano Hamburg, gdzie co chwila wybuchały strajki stoczniowców. „Niemal jednocześnie miały zostać zaatakowane posterunki policji, koszary Reichswehry oraz arsenały i magazyny wojskowe w północnej i zachodniej części miasta. Po zrealizowaniu tych pierwszych celów powstania zdobyta broń miała być rozdzielona pomiędzy robotników” – opisuje Tadeusz Kotłowski. Uderzenie rozpoczęto zaraz po północy 23 października. Udało się zdobyć 17 z 26 zaatakowanych posterunków policji. Zdobyto broń i budowano barykady, lecz okazało się, że przytłaczająca większość mieszkańców odnosiła się do rewolucjonistów z wrogością. Entuzjastycznie przywitała zaś skierowane do stłumienia komunistycznej rebelii oddziały piechoty morskiej. Po jednym dniu walk odbito centrum miasta. Równie sprawnie żołnierze poradzili sobie z pacyfikacją rebelii w Saksonii i Turyngii. Rewolucja dobiegła końca, nim się na dobre zaczęła, kosztując życie niewiele ponad stu osób. Jednak nie tylko komunistom marzyło się w zdewastowanych przez hiperinflację Niemczech wzięcie władzy siłą.
Bezdomny Austriak
„Potykając się po omacku, znalazłem drogę do sypialni, rzuciłem się na pryczę i nakryłem rozpaloną głowę poduszką i kocem” – wspominał Adolf Hitler dzień 10 listopada 1918 r., gdy abdykował cesarz Wilhelm II, a Rzesza poprosiła o zawieszenie broni. Tamtego popołudnia dwukrotnie odznaczony Żelaznym Krzyżem za męstwo na polu walki kapral Hitler długo płakał. Kiedy doszedł do siebie, zebrał innych rannych żołnierzy przebywających w szpitalu w Pasewalku i wygłosił do nich płomienną mowę o tym, że Niemcy przegrały wojnę za sprawą zdrady komunistów i Żydów. Wkrótce walka z tymi dwoma wrogami stała się życiowym celem niespełnionego malarza, który osiadł w Monachium, znajdując lokum w schronisku dla bezdomnych przy Lothstrasse 29.
Do świata polityki trafił za pośrednictwem konspiracyjnego Towarzystwa Thule i jego przywódcy Antona Drexlera – założyciela Niemieckiej Partii Robotniczej (DAP). Hitler zjawił się na jednym z zebrań DAP i wygłosił tak porywającą mowę, że Drexler natychmiast zaproponował mu członkostwo w partii. Łączyła ona w swym programie socjalizm gospodarczy, rasizm (w tym antysemityzm) oraz… okultyzm i magię. Jak magnes przyciągała różnych życiowych rozbitków, których wkrótce urzekła osobowość Hitlera. W tym gronie znaleźli się m.in. Rudolf Hess, Heinrich Himmler, Alfred Rosenberg. „W latach 1921–1922 Hitler przebywał często w towarzystwie osób wierzących w przeznaczenie na podstawie układu gwiazd na niebie. Wiele mówiono w tym środowisku o nadchodzącym, a raczej zbliżającym się pojawieniu nowego Karola Wielkiego i utworzeniu nowej Rzeszy” – relacjonował niemiecki korespondent nowojorskiego dziennika „The Sun” Karl von Wiegand, który w listopadzie 1922 r. przeprowadził długi wywiad z Hitlerem. Jak wówczas napisał, jego rozmówca to „niemiecki Mussolini” z charyzmą i „elektryzującą zdolnością mówienia”. Dziennikarz „The Sun” wykazał się bardzo dobrym wyczuciem, choć miał wówczas do czynienia z kimś popularnym głównie w monachijskich piwiarniach. W momencie udzielania wywiadu Adolf Hitler zupełnie nie kwalifikował się na politycznego przywódcę. Był nim jedynie dla wąskiego grona bliskich współpracowników, dzięki którym przejął DPA, wyeliminował jej dawnych liderów na czele z Antonem Drexlerem, a następnie przekształcił w Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotniczą (NSDAP).
Marginalna bawarska partia rosła w siłę z każdym miesiącem hiperinflacji. Nie umknęło to uwadze zarządzającego regionem po wprowadzeniu stanu wyjątkowego generalnego komisarza Gustava von Kahra oraz jego zauszników – szefa bawarskiej policji Hansa von Seißera i dowódcy stacjonującej w Monachium 7. dywizji Reichswehry gen. Otto von Lossowa. Wspólnie planowali oni oderwanie Bawarii od Republiki Weimarskiej, a energiczny przywódca NSDAP miał im zapewnić poparcie mas. Kanclerz Stresemann dostrzegł to zagrożenie. Kahr otrzymał więc polecenie zdelegalizowania NSDAP, a von Lossowa odwołano ze stanowiska. Generalny komisarz Bawarii odmówił posłuszeństwa. W radiowym przemówieniu 22 października oświadczył: „Chcemy, żeby znajdujący się pod marksistowskim wpływem rząd berliński nie narzucał rządowi bawarskiemu niczego, co mogłoby zneutralizować Bawarię, ostoję niemieckich i narodowych podstaw”. Wypowiedzenie przez von Kahra posłuszeństwa centralnym władzom było dla Hitlera niczym niespodziewany prezent. Dostrzegł swą szansę na przejęcie rządów, przy czym nie interesowała go Bawaria, lecz całe Niemcy.
Bohater rewolucji
„Głównym celem Hitlera było proklamowanie ogólnoniemieckiej «rewolucji narodowej» i ustanowienie własnej dyktatury opartej na NSDAP i militarnych oddziałach nazistowskich. Hitler pragnął posłużyć się Lossowem i Kahrem jako pomostem do władzy” – twierdzi Tadeusz Kotłowski. Generalny komisarz do końca nie dostrzegał, jak wielki błąd popełnił. Gdy 8 listopada 1923 r. przybył na wielki wiec w piwiarni Bürgerbräukeller, sądził, że tłum 3 tys. słuchaczy poprze jego plany polityczne. Gdy jednak zaczął przemawiać, do sali wkroczył nagle Hitler w otoczeniu umundurowanej bojówki SA. Wyjął rewolwer i wystrzałem w sufit zakończył wystąpienie generalnego komisarza. Po tak spektakularnym wejściu ogłosił początek „rewolucji narodowej” i zaprosił Kahra wraz z von Seißerem i von Lossowem do bocznej sali. Tam oznajmił: „mam w pistolecie cztery kule, trzy dla współtowarzyszy, jeśli mnie zdradzą, ostatnią dla mnie”, dając rozmówcom do wyboru albo wspólne ogłoszenie utworzenia rządu Rzeszy, albo kulkę w łeb. Jako że budynek otoczyło 600 uzbrojonych członków SA, decyzja okazała się nadspodziewanie łatwa. Chwilę potem Hitler oznajmił tłumowi: „Jutrzejszy dzień ujrzy albo narodowy rząd Rzeszy u władzy, albo nas martwych”. Szansę na sukces miało zwiększyć zaproszenie do udziału w rewolucji szefa Sztabu Generalnego z czasów I wojny światowej gen. Ericha Ludendorffa.
Największym błędem Hitlera było to, że tamtej nocy puścił wolno swoich „sojuszników”, biorąc od nich jako gwarancję lojalności jedynie „żołnierskie słowo honoru”. Gdy tylko generalny komisarz Bawarii znalazł się w swoim gabinecie, podpisał dekret delegalizujący NSDAP oraz rozkazy dla policji i wojska, by go natychmiast wykonać. Jednocześnie posłał do Berlina depeszę z prośbą o pomoc. 10 lat później, podczas nocy długich noży, został zamordowany na osobisty rozkaz Hitlera. Jednak wówczas wolta Gustava von Kahra przekreśliła plany przywódcy NSDAP. Policjanci i żołnierze nie stanęli po stronie rewolucji. Błyskawicznie stłumili ją 9 listopada. Zginęło zaledwie 15 rebeliantów, a Hitler wylądował w więzieniu.
Jego szansa na zdobycie władzy zdawała się bezpowrotnie utracona. Monachijski pucz zdopingował kanclerza Stresemanna i nowego szefa Reichsbanku Hjalmara Schachta do radykalnej reformy walutowej. Nowym banknotom obcięto 12 zer, zrównoważono budżet i podniesiono podatki. Groźba rewolucji w Niemczech przekonała rządy Wielkiej Brytanii i USA do wywarcia presji na Francję, by ta złagodziła swe poczynania w okupowanym Zagłębiu Ruhry. Ustały represje i przymusowe ściąganie kontrybucji, obniżono też bariery celne. Ostatecznie sytuację uspokoił plan zaprezentowany przez amerykańskiego finansistę Charlesa Dawesa. Zakładał on wydłużenie czasu spłaty reparacji wojennych do 60 lat oraz udzielenie rządowi Niemiec szerokiej pomocy finansowej. Koniec krachu znów spychał radykalnych polityków na margines.
Rozgłos, jaki Hitler zdobył w czasach hiperinflacji, okazał się bezcennym kapitałem. Zwłaszcza, gdy nadszedł kolejny wielki kryzys, a uwięziony buntownik miał dość czasu, żeby zająć się pisaniem przepełnionego szaleństwem, całościowego programu politycznego zatytułowanego „Mein Kampf”.
W niewiele ponad pół roku przeciętny Niemiec z powodu hiperinflacji stracił więcej niż przez cztery lata wojny światowej. Poczucie krzywdy usiłowały zdyskontować siły polityczne, które dotąd znajdowały się na marginesie