Są takie miejsca na mapie, które aż się proszą o rolę detonatora. W I wojnie światowej było to Sarajewo, w II wojnie Gdańsk. W ewentualnej trzeciej wiele wskazuje na Tajwan.

Tajwan (dawniej znany też jako Formoza) to wyspa zamieszkana niegdyś przez ludność pochodzenia aborygeńskiego, odkryta w XVI w. przez Portugalczyków, skolonizowana w XVII stuleciu przez Holendrów, a potem zbrojnie podporządkowana i zasiedlona przez Chińczyków. Od schyłku XIX w. do końca II wojny światowej należała do Japonii (co, poza represjami wobec ludności chińskiej, zaowocowało też intensywną rozbudową infrastruktury i nowoczesnej edukacji oraz uprzemysłowieniem). Powrót do Chin spowodował znaczny napływ ludności z kontynentu i powstanie istotnego do dziś podziału na dwie kategorie Tajwańczyków: mieszkających tam od pokoleń benshengren i nowo przybyłych waishengren.
Liczba tych drugich zdecydowanie wzrosła, gdy w 1949 r., po przegranej z komunistami wojnie domowej, na wyspie (oraz na paru mniejszych w jej sąsiedztwie) schronili się zwolennicy Kuomintangu na czele z generałem Czang Kaj-szekiem. Podtrzymali tam sztandar Republiki Chińskiej, uważając się (nie bez podstaw) za jedynych legalnych kontynuatorów państwowości chińskiej, a rząd w Pekinie za uzurpatorów. Miało to zresztą swój wymiar dyplomatyczny: do 1971 r. to Tajwańczycy obsadzali należne Chinom miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Przez długie lata zimnej wojny Chińska Republika Ludowa była zbyt słaba, by pokusić się o zmianę tej sytuacji czy to metodami politycznymi, czy poprzez wojskową inwazję. Nigdy jednak nie wyzbyła się aspiracji inkorporacji wyspy i zostania jedynym państwem chińskim.
Tymczasem Tajwańczycy, korzystając z odziedziczonych po minionej epoce atutów, mimo autorytarnych rządów Czanga postawili na względnie liberalny model gospodarczy i szybko stali się jednym z najbardziej dynamicznych azjatyckich tygrysów. Dalsza rozbudowa coraz nowocześniejszych gałęzi przemysłu – nastawionego głównie na eksport, a także udana kooperacja m.in. ze Stanami Zjednoczonymi i Japonią zaowocowała jednym z najwyższych w Azji poziomów życia, a także stale rosnącą rolą w światowej gospodarce.
U progu lat 70. XX w. Waszyngton zaczął jednak normalizować swe stosunki z Chinami Ludowymi, co spowodowało wypchnięcie Republiki Chińskiej z systemu ONZ, a potem stopniową utratę przez Tajpej uznania dyplomatycznego ze strony większości krajów świata i polityczną izolację. Wymusiło to zmiany w polityce wewnętrznej: aby poszerzyć bazę społeczną, rządy liberalizowały system, ograniczały cenzurę, dopuściły działanie partii opozycyjnych (pod warunkiem przestrzegania przez nie zasady niepodległości kraju). Utrzymano przy tym efektywny model ekonomiczny i społeczny (bardzo wysoko oceniana jest edukacja na wszystkich poziomach oraz nauka).
Ogromnym sukcesem Tajwanu było przystąpienie w 2002 r. do Światowej Organizacji Handlu, choć było to możliwe tylko pod „neutralną politycznie” nazwą Oddzielny Obszar Celny Tajwanu, Penghu, Kinmen i Matsu. Nie udały się natomiast próby powrotu do ONZ.
Zmiana po chińsku
W Pekinie przez długi czas obowiązywała doktryna Deng Xiaopinga zakładająca stopniowe jednoczenie Chin z dopuszczeniem odmiennych systemów społeczno-politycznych i ekonomicznych w poszczególnych ich częściach. Zadziałała w stosunku do Hongkongu i Makao, a jeszcze do niedawna wielu ekspertów i polityków było gotowych się zakładać, że w końcu zadziała również wobec Tajwanu. I rzeczywiście, wydawało się, że względna odwilż polityczna oraz wzajemne inwestycje prowadzą do konwergencji. Ale jej proces nie zdążył przekroczyć punktu krytycznego, gdy w obu chińskich stolicach zaszły istotne zmiany polityczne.
Najpierw w Pekinie doszła do władzy ekipa Hu Jintao (sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin w latach 2002–2012) i rychło zaczęła utwardzać politykę zagraniczną i bezpieczeństwa Państwa Środka. Ufna w swą rosnącą potęgę ekonomiczną (notabene wzrost w dużej mierze zawdzięczała przyjęciu w 2001 r. do WTO) i wynikające z niej coraz większe globalne wpływy polityczne straciła cierpliwość i zamiast czekać na dobrowolne ze strony Tajwańczyków zjednoczenie, postawiła na jego wymuszenie. Na początku na miękko, przez narzędzia ekonomiczne i dyplomatyczne (z dyskretnymi manipulacjami personalnymi realizowanymi poprzez służby specjalne). Już w 2005 r. stworzyły sobie jednak podstawy prawne do ewentualnej interwencji wojskowej, w postaci stosownej ustawy.
Z nastaniem ery Xi Jinpinga w listopadzie 2012 r. aspekt militarny zaczął zaznaczać się w polityce Pekinu coraz bardziej, współgrając z trendem nacjonalistycznym i imperialnym. Dla świata oznacza to problem z przyspieszonymi programami zbrojeniowymi – m.in. budową oceanicznej floty wojennej, w tym lotniskowców, ale też okrętów zdolnych do operowania w warunkach polarnych; przede wszystkim zaś z rozbudową chińskiego potencjału nuklearnego o charakterze zdecydowanie ofensywnym. Tylko w tym roku wywiady paru państw świata i specjalistyczne think tanki doniosły, opierając się w dużej mierze na precyzyjnych zdjęciach satelitarnych, o powstaniu w chińskim interiorze paruset nowych silosów ze strategicznymi rakietami balistycznymi zdolnymi do przenoszenia ładunków nuklearnych.
Tymczasem w Tajpej doszła do władzy Demokratyczna Partia Postępowa – bardzo liberalna ekonomicznie i obyczajowo (wprowadziła m.in. małżeństwa jednopłciowe), a od konkurencyjnego Kuomintangu różniąca się przede wszystkim programem w polityce zagranicznej. Zamiast wcześniejszej doktryny „jednych Chin” postuluje bowiem formalną niepodległość Tajwanu jako Republiki Chińskiej, przy jednoczesnym zrzeczeniu się przez nią pretensji do władztwa nad częścią kontynentalną. Choć polityka „dwóch państw chińskich” odzwierciedla realia, powoduje wściekłe reakcje Pekinu. Włącznie z groźbami użycia przemocy. Pogróżki i prowokacje wojskowe nasiliły się, gdy w 2016 r. DPP wygrała wybory parlamentarne, zaś jej liderka Tsai Ing-wen została pierwszą w historii Tajwanu kobietą prezydentem. W 2021 r. roku odnotowano już kilkadziesiąt wtargnięć chińskich samolotów wojskowych w przestrzeń powietrzną wyspy, a scenariusze licznych manewrów Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej ewidentnie symulują desant na Tajwan. Trudno zakładać, że to tylko czcze demonstracje; raczej ćwiczenie realnych wariantów.
Tajwański oręż
Republika Chińska w tej sytuacji nie zasypia gruszek w popiele. Zbroi się intensywnie zgodnie z zapowiedziami pani prezydent o uczynieniu bezpieczeństwa wojskowego jednym z głównych priorytetów jej kadencji. Budżet resortu obrony wzrósł zresztą ostatnio znacząco i osiągnie poziom około 480 mld dol. w roku 2022. Tydzień temu rząd w Tajpej ogłosił już nowy plan wydania dodatkowych 9 mld dol. w ciągu najbliższych pięciu lat na program modernizacji uzbrojenia (głównie pociski manewrujące dalekiego zasięgu, w tym nowy pocisk o zasięgu 1,2 tys. km, będący rozwinięciem znanego już i cenionego przez fachowców modelu Sheng-Hsiung).
Głównodowodzący tajwańskiej armii gen. Wang Shin-lung zapowiedział przy okazji, że nowa broń zostanie wyprodukowana w kraju – to element polityki wzmacniania – i tak rozbudowanego i zaawansowanego technologicznie – rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Stany Zjednoczone pozostają jednak nieodmiennie ważnym dostawcą części i technologii, a także gotowego uzbrojenia. W 2020 r. rząd USA zatwierdził sprzedaż na Tajwan m.in. setki systemów Harpoon Coastal Defense firmy Boeing, pocisków krótkiego zasięgu, czujników i sprzętu artylerii lufowej, a także zaawansowanych dronów bojowych i rozpoznawczych o łącznej wartości przynajmniej 5 mld dol. W sierpniu Pentagon poinformował natomiast o zatwierdzeniu sprzedaży Tajwańczykom 40 systemów haubic samobieżnych M109A6 kaliber 155 mm i wartości około 750 mln dol. Pakiet obejmuje też precyzyjne zestawy naprowadzania amunicji, części zamienne, szkolenia, stacje naziemne oraz modernizację haubic poprzedniej generacji.
Niedawno odbyły się też coroczne ćwiczenia wojskowe Han Kuang, polegające głównie na odpieraniu symulowanej inwazji na plaże. Ostatnio oddano do użytku nową klasę okrętów wojennych typu stealth, które ze względu na typ uzbrojenia nazywa się „zabójcami lotniskowców”. W trakcie opracowania są własne okręty podwodne.
Każda kolejna taka informacja wywołuje gniewne pomruki w chińskim Biurze Politycznym i rządzie (w tym oskarżenia o „ingerowanie w wewnętrzne sprawy Chin poprzez wysyłanie zachęcających sygnałów tajwańskim siłom niepodległościowym” – sic!). Tajwan zaś podkreśla, że jego zamiarem jest zademonstrowanie determinacji do samodzielnej obrony. – Wiemy, że tylko wtedy, gdy zapewnimy sobie bezpieczeństwo, społeczność międzynarodowa będzie o nas dobrze myśleć – mówił przy okazji jednej z transakcji rzecznik gabinetu w Tajpej Lo Ping-cheng. – Inni pomogą nam tylko wtedy, gdy pomożemy sobie sami – dodał dopytywany o szanse na militarną odsiecz Amerykanów.
Tajwańscy politycy, wojskowi i eksperci nie są jednak naiwni – wiedzą, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa jest przede wszystkim ich gospodarka. W I kw. 2021 r. urosła o prawie 9 proc. r/r, w II o 7,43 proc. Wydatnie pomaga jej w tym niezwykle sprawna reakcja na kryzys pandemiczny, a także – mimo perturbacji po stronie partnerów zewnętrznych – podtrzymanie wysokiej dynamiki eksportu. Tylko w lipcu tajwańskie zamówienia eksportowe wzrosły w ujęciu rok do roku o ponad 21 proc. (do 55,3 mld dol.). Najprawdopodobniej podobne będą wyniki za sierpień – będzie to 18. z rzędu miesiąc wzrostu eksportu. Co więcej: jest to eksport w znacznej mierze oparty na zaawansowanych technologiach i po stronie odbiorców trudny do zastąpienia przez innych dostawców. Tajwańskie firmy – np. Taiwan Semiconductor Manufacturing, największy na świecie producent czipów – są kluczową częścią globalnego łańcucha dostaw dla gigantów technologicznych, w tym dla Apple. Od kooperacji z podmiotami zlokalizowanymi w Republice Chińskiej uzależniona jest też w znacznym stopniu światowa branża motoryzacyjna, w tym producenci z Japonii, Europy i USA.
Nie brak głosów, że odczuwane ostatnio na rynku perturbacje, które przekładają się na wielomiesięczne oczekiwanie klientów na całym świecie na nowe auta, to efekt celowego ograniczania podaży półprzewodników. Jakby Tajwan ostrzegał: „Zobaczcie, jakie problemy możecie mieć, gdyby produkcja u nas została poważniej zakłócona”. Na przykład przez agresję militarną, ale nie tylko. Jak bowiem ćwierkają czasami dobrze poinformowane wróble, w pisanych w Pekinie scenariuszach doprowadzenia do kapitulacji Tajpej poczesną rolę odgrywają akty dywersji w tajwańskich laboratoriach badawczo-rozwojowych, fabrykach i portach. Realizowane oczywiście pod cudzą flagą i traktowane jako mniej ostentacyjny (czytaj: mniej bolesny w skutkach dla agresora) atak niż otwarta agresja militarna.
Czy mamy do czynienia z dyskretnym szantażowaniem reszty świata przez Tajpej, czy jedynie z działaniem czynników obiektywnych, trudno przesądzić. Spora część owej reszty wyciąga jednak wnioski z sytuacji. Rzecz jasna, na razie nikt nie zamierza faktycznie umierać za Tajwan. Widać determinację, by scenariusz z otwartą wojną uczynić mniej prawdopodobnym, a na wypadek gdyby jednak się ziścił, by jak największa część strat przypadła na ChRL.
Żadnych złudzeń
W tym kontekście należy rozpatrywać niedawne powstanie AUKUS, za jednym zamachem znacząco zwiększające zdolności militarne Australii, jak i ukazujące wolę Waszyngtonu i Londynu, by rozbudowywać i wzmacniać instytucjonalną architekturę bezpieczeństwa w rejonie Indo-Pacyfiku. W wielu oficjalnych i nieoficjalnych wypowiedziach ekspertów z zainteresowanych państw zwraca uwagę charakterystyczny element. Do niedawna zdarzało się im rozważać scenariusz, w którym Chiny rzeczywiście atakują Tajwan, USA wraz z sojusznikami stają w jego obronie, ale albo podejmują relatywnie ograniczoną akcję zbrojną, albo wycofują się w obliczu chińskich uderzeń odwetowych. W efekcie Pekin ugrałby swoje, a inni aktorzy pozostaliby z nadzieją, że to wyczerpie agresywne zamiary ChRL. Obecnie nikt poważny nie liczy się już z takim wariantem, a przynajmniej nie uznaje go publicznie za racjonalny. Wpłynęły na to i świadomość potencjalnych strat dla światowej gospodarki, wywołanych ewentualnym zakłóceniem kooperacji z tajwańskimi producentami, i spadek zaufania do zdolności samoograniczenia się przez Chiny.
Dlatego np. Australia rozumie dzisiaj, że broniąc Tajwanu, broni przy okazji siebie – a zdrowy rozsądek podpowiada, że ewentualny „bój o wszystko” lepiej stoczyć z dala od domu, niż stosując politykę nowego appeasementu, pozwolić agresorowi zbliżyć się do swych drzwi.
Nowe atomowe okręty podwodne to przecież nie wszystko: w ramach AUKUS Canberra chce też rozwijać inne zdolności militarne i wywiadowcze, m.in. poprzez rozmieszczenie pocisków manewrujących Tomahawk na niszczycielach oraz nowych pocisków na odrzutowcach F/A-18 Hornet i F-35A Lightning II, które mogą uderzać w cele lądowe i morskie w zasięgu niemal 1 tys. km. Dla sił lądowych planowane są precyzyjne pociski kierowane zdolne do niszczenia celów z odległości ponad 400 km. We współpracy z USA mają też powstać nowe pociski hipersoniczne. Ponadto w czerwcu Departament Stanu USA zatwierdził sprzedaż do Australii 29 śmigłowców szturmowych AH-64E Apache wraz z pociskami AGM-114R Hellfire, sprzętem pomocniczym, częściami zamiennymi i wsparciem technicznym (umowa o wartości 3,5 mld dol.), zaś w kwietniu 12 dronów MQ-9B i związanego z nimi sprzętu za około 1,6 mld dol. plus tyle samo za nowe czołgi i ciężkie, opancerzone wozy bojowe. A to tylko co bardziej spektakularne zakupy.
Nawet Unia Europejska, mimo swego znanego zamiłowania do interesów z Chińczykami z kontynentu, wyraźnie zmienia swe podejście do tych z wyspy. Miło jest sprzedawać miliony samochodów w Pekinie, Szanghaju, Harbinie i Dalian, ale żeby było to w ogóle możliwe, najpierw trzeba móc je wyprodukować, a to bez tajwańskich czipów okazuje się trudne. Efekt: tydzień temu zaprezentowano w Brukseli unijną strategię dla Indo-Pacyfiku, a w niej – poza planami zwiększenia swej obecności wojskowej, politycznej, ekonomicznej i naukowo-technicznej w tym newralgicznym zakątku świata – znalazła się zapowiedź umowy handlowej z Tajwanem. W odpowiedzi ministerstwo spraw zagranicznych w Tajpej oświadczyło, że „jako partner o podobnych poglądach, z podstawowymi wartościami, takimi jak demokracja, wolność, prawa człowieka i rządy prawa, Tajwan będzie nadal zacieśniać współpracę w zakresie reorganizacji łańcucha dostaw półprzewodników i innych powiązanych branż strategicznych, gospodarki cyfrowej, zielonej energii i poepidemicznego ożywienia gospodarczego”. I można zakładać, że ta wspólna świadomość łączących Tajwan oraz cały Zachód interesów technologicznych i gospodarczych (i podstawowych wartości) okaże się w ostatecznym rozrachunku bardziej istotna niż francuska duma urażona przy okazji zerwania przez Canberrę kontraktu na okręty podwodne. I ważniejsza niż unijna duma, dotknięta do żywego faktem, że Amerykanie znów uciekają do przodu wraz z koalicją zdolnych i chętnych, w tym z Brytyjczykami i Australijczykami (jak 20 lat temu podczas ataku na Afganistan) i nie oglądają się na gnuśny Stary Kontynent. Tak naprawdę Niemcy, Francuzi i inne europejskie nacje zainteresowane dalszym czynnym udziałem w polityce globalnej nie mają bowiem innego wyjścia niż sprężyć się i spróbować nadążyć za anglosaskimi liderami.
USA i Australia wspólnie grają na jeszcze innym fortepianie. Nazywa się QUAD i jest platformą strategicznej współpracy z Japonią i Indiami. Canberra jeszcze całkiem niedawno była do angażowania się w nią niechętna. Nagły przypływ determinacji dobitnie świadczy o zmianie w ocenie sytuacji. Tokio, które w dorocznym przeglądzie bezpieczeństwa strategicznego uznało bezpieczeństwo Tajwanu za równie ważne jak własnych wysp, też wydaje miliony dolarów na rakiety dalekiego zasięgu odpalane z samolotów, opracowuje nową wersję montowanego na ciężarówce pocisku przeciwokrętowego (typ 12) o przewidywanym zasięgu 1 tys. km. I kupuje od USA m.in. 105 myśliwców Lockheed F-35 za około 23 mld dol.
Przywódcy całej czwórki spotkali się właśnie w Stanach Zjednoczonych na szczycie zorganizowanym „przy okazji” sesji ONZ. Doprosili też Borisa Johnsona. Poza problemami pandemiczno-klimatycznymi skupili się na bezpieczeństwie regionalnym, a w jego ramach – na doskonaleniu współpracy w dziedzinie m.in. nowoczesnych technologii wojskowych i wywiadowczych. Co symptomatyczne, zgodzili się też podjąć kroki w celu zbudowania bezpiecznych łańcuchów dostaw półprzewodników i podkreślili, że korzystanie z zaawansowanych technologii powinno opierać się na zasadzie poszanowania praw człowieka.
Wygląda więc na to, że najsprawniejsi gracze na serio zabrali się do powstrzymywania agresywnych zapędów Chińskiej Republiki Ludowej. Czy to wystarczy, by odstraszyć Pekin od ewentualnej agresji przeciwko Tajwanowi – trudno dziś wyrokować. Na pewno jednak czyni ją mniej prawdopodobną w krótkiej i średniej perspektywie. Może też skłaniać pekińskich polityków i generałów do poszukania zastępczo innych łupów, łatwiej dostępnych i słabiej bronionych. Wiedzą o tym choćby Filipiny, także od lat znajdujące się pod chińską presją, które już gorliwie zgłaszają poparcie dla nowych anglosaskich inicjatyw w sferze bezpieczeństwa. Symptomatyczna jest też skłonność Wietnamu, formalnie rządzonego przecież przez komunistów, a z USA mającego oczywiste i bolesne zaszłości historyczne, do wpisywania się w kooperację wojskową z dawnymi wrogami. Paradoksalnie, wygranym tej skomplikowanej układanki może być Tajwan. Rzadko kiedy okoliczności były tak sprzyjające jak teraz, by postawić na forum publicznym postulat formalnej niepodległości wyspy i ubiegać się na tej podstawie o pełnoprawne uznanie dyplomatyczne przez społeczność międzynarodową.
Tajwańczycy nie są jednak naiwni. Wiedzą, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa jest przede wszystkim ich gospodarka. A ta w I kw. 2021 r. urosła o prawie 9 proc., w drugim o 7,43 proc. r/r
*Autor jest doktorem politologii, ekspertem Fundacji Po.Int, zastępcą dyrektora Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach