PiS nie mógł sobie wymarzyć lepszego człowieka na stanowisku szefa MSZ Izraela. Lapid jest efekciarski, lecz nieskuteczny. Krzykliwy, ale nie głośny. Jego riposty są proste i przewidywalne, a skłonność do popadania w przesadę niepoważna.

Trzeba być naprawdę mistrzem żenady, aby nie wykorzystać potencjału, jakim była obecność w Tel Awiwie ambasadora Marka Magierowskiego. Dyplomata po przyjeździe na placówkę w czerwcu 2018 r. zaczął uczyć się hebrajskiego, i opanował go na tyle dobrze, by mówić w tym języku w mediach. Magierowski swobodnie poruszał się też po zakamarkach izraelskiej polityki. Znał konteksty. Nie popełniał gaf. Doskonale rozegrał sytuację, gdy w maju 2019 r. przed placówką zaatakował go mężczyzna, który – jak twierdził adwokat napastnika – próbował w polskiej ambasadzie dowiedzieć się czegoś na temat zwrotu mienia żydowskiego. Gdy na początku 2018 r. wybuchł spór o nowelizację ustawy o IPN, Magierowski jeszcze jako wiceszef MSZ próbował w USA ratować resztki kontaktów z wpływowymi przedstawicielami organizacji żydowskich. Wówczas wielu traktowało to jako masochizm. Bo niewielu miało złudzenia, że istnieją racjonalne argumenty, za pomocą których można by tamtej regulacji bronić.
W izraelskiej polityce znalazł się jednak człowiek, któremu udało się zrujnować ten potencjał. Szef MSZ Izraela Ja’air Lapid w walce z nowelizacją polskiego kodeksu postępowania administracyjnego sięgnął po środek, którego państwa używają w wyjątkowych sytuacjach. Sugerując, by ambasador Magierowski „nie wracał z urlopu” do Tel Awiwu udowodnił, że ponadprogramowo jest w stanie okazać pogardę nawet największemu entuzjaście Państwa Izrael. I to w sytuacji, która była absolutnie nieadekwatna.
Ja’air Lapid już w okresie sporu o nowelizację ustawy o IPN dał się poznać jako zwolennik rozwiązań, które nie uwzględniają kompromisu. Gdy jego polityczny rywal Binjamin Netanjahu zdecydował się wejść w negocjacje z Polską, ówczesny lider ugrupowania opozycyjnej partii Jest Przyszłość (Jesz Atid) przekonywał, że nie ma czego negocjować. Później, gdy Netanjahu podpisał wspólnie z Mateuszem Morawieckim kończącą spór deklarację historyczną, opowiedział się przeciwko niej i wzywał do jej wypowiedzenia. Od początku wojny o ustawę z uporem maniaka powtarzał, że istniały „polskie obozy śmierci”, czym walnie przyczynił się do zmniejszenia podziałów między rządzącą w Polsce prawicą a opozycją w kwestii polityki historycznej. Lapida krytykował nawet pisosceptyczny publicysta niemieckiego „Die Welt” Gerhard Gnauck, który pytał retorycznie, co wspólnego z Auschwitz mieli Polacy? Gdy Lapid mówił o „polskich obozach zagłady”, Jan Grabiec z PO przekonywał: „zawsze, kiedy stoimy po stronie prawdy, stoimy razem”, solidaryzując się tym samym z PiS. Piotr Misiło z Nowoczesnej komentował z kolei – nawiązując do wpisów Lapida na Twitterze – że „politycy izraelscy stracili świetną okazję, żeby pomilczeć”, a Anna Maria Żukowska z Lewicy oczekiwała „pilnej reakcji Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP, ambasadora RP w Izraelu i pilnego wezwania ambasadora Izraela w RP”. – Jeżeli ten pan Lapid pisze wprost o „polskich obozach zagłady”, to jest to nieporozumienie albo zła wola – dorzucał Adam Struzik z PSL. Dziś można stwierdzić, że jeśli istnieje ktoś, kto skutecznie zasypuje podział w wojnie polsko-polskiej, to tym kimś jest właśnie Ja’air Lapid.
Polityk, który z wykształcenia jest aktorem, a z zawodu byłym dziennikarzem – doskonale odnajduje się w odgrywaniu przerysowanych ról. Gdy jednak chodzi o skuteczność, sprawy się komplikują. Jak pisaliśmy w DGP, Lapid tuż przed podpisaniem nowelizacji k.p.a. przez prezydenta Andrzeja Dudę lobbował w Waszyngtonie za podpisaniem wspólnej deklaracji USA–Izrael, która radykalnie potępiałaby tę regulację. To się nie udało. Departament Stanu wydał oświadczenie, które nie wychodziło poza to, co do tej pory mówił szef placówki amerykańskiej w Warszawie Bix Aliu. Eldad Beck, dziennikarz „Jisra’el ha-Jom”, pisał, że „próby Lapida wmanewrowania amerykańskiej administracji w potępienie Polski nie powiodły się”. Jak dodawał w tekście dla swojej gazety, Lapidowi udało się za to „przez rasistowskie komentarze, przekształcić jednego z najbliższych przyjaciół Izraela w UE (Polskę – red.) w potencjalnego wroga”. Według Becka rezultatem polityki „populistycznego antypolonizmu” będzie wzmocnienie antysemickiej ekstremy w Polsce. Z kolei publicysta magazynu „Tablet” Liel Leibovitz politykę Lapida wobec Polski nazywa „prostacką transakcją”, a jego samego „ignorantem”.
PiS nie mógł sobie wymarzyć lepszego człowieka na stanowisku szefa MSZ Izraela. Lapid jest efekciarski, lecz nieskuteczny. Krzykliwy, ale nie głośny. Jego riposty są proste i przewidywalne, a skłonność do popadania w przesadę niepoważna. Gdy był w opozycji, wykonał dobrą robotę, wpisując po stokroć na Twitterze frazę „polskie obozy zagłady”. Debata, którą wywołał, przyczyniła się do lepszego wyjaśnienia logiki fałszu w tym pojęciu. Teraz, kwestionując k.p.a. z pozycji emocji, a nie analizy samego prawa, udowodnił, że świetnie czuje się w roli ignoranta.
Nikt tak bardzo nie przyczynił się do zrozumienia polskich argumentów jak Ja’air Lapid. W tym wypadku pojęcie dyplomatołka zagrało zdecydowanie na korzyść Polski.