Ze względu na wejście w życie nowych przepisów RODO zmieniliśmy sposób
logowania do produktu i sklepu internetowego, w taki sposób aby chronić dane
osobowe zgodnie z najwyższymi standardami.
Prosimy o zmianę dotychczasowego loginu na taki, który będzie adresem
e-mail.
Szymaniak pokazuje, że kluczowym mechanizmem wywołującym kolaps była polityczna zgoda na upadek, a w najlepszym razie marginalizację ulokowanych na prowincji (zazwyczaj w czasach Gierka) zakładów produkcyjnych.
/
Shutterstock
Reklama
Reklama
Gdyby książki miały moc leczenia, to Marek Szymaniak byłby jednym z najlepszych polskich medyków. Ten reporter i dziennikarz od dawna i dość konsekwentnie idzie swoją pisarską drogą. Kilka lat temu wydał „Urobionych”, czyli reportaże o polskiej pracy. Jako autor wielu publikacji na podobny temat przybijam Szymaniakowi za nie symboliczną piątkę za dobrą (nomen omen) robotę.
/>
Marek Szymaniak, „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” wyd. Czarne, Wołowiec 2021
/
Materiały prasowe
Tamte teksty o polskiej pracy przywieść musiały Szymaniaka do książki następnej. Nie jest bowiem żadną tajemnicą ani tym bardziej przypadkiem, że praca ma swój wymiar geograficzny. Odbywa się w konkretnym „tu”. A tak się składa, że bardzo często słabe „tu” polskiej pracy to właśnie prowincja. „Mniejsze miasta” (jak dyplomatycznie nazywa je Szymaniak). Ale dosadniej: zadupie, dziura, wiocha.
Szymaniak (i za to też należy mu się szacunek) zastrzega już we wstępie, że prowincjonalna Polska nie wzięła się znikąd. Jej stan to efekt bardzo konkretnej politycznej filozofii przyjętej po roku 1989. Opierała się ona na mieszance przekonania, że gdy duzi i silni zwyciężą, to pociągną za sobą słabszych. A także słodkiego wolnorynkowego „niech się dzieje wola nieba”. W ten sposób uzyskaliśmy kraj, w którym metropolie bynajmniej nie ciągnęły prowincji w górę, tylko ją wysysały, drenowały i obgryzały z co lepszych kąsków. Polsce B pozostała zapaść.
Szymaniak pokazuje, że kluczowym mechanizmem wywołującym kolaps była polityczna zgoda na upadek, a w najlepszym razie marginalizację ulokowanych na prowincji (zazwyczaj w czasach Gierka) zakładów produkcyjnych. Bez zakładu nie było dobrej pracy, jej miejsce zajęła więc praca zła. Albo, co gorsza, brak nawet takiej. Kolejnym ogniwem tego łańcucha zapaści była utrata perspektyw, godności i nieuchronne pękanie społeczeństwa. Dobrze, że Szymaniak nazywa rzeczy po imieniu. Jeśli diagnoza ma poprowadzić do udanego leczenia, to musi być zwyczajnie prawdziwa.