Na pierwszy rzut oka książka przypomina bajki Ezopa albo Ignacego Krasickiego. Drugie spojrzenie rodzi skojarzenia z klasyką powieści naukowo-fantastycznej, i to w tym najlepszym wydaniu – Stanisława Lema czy Philipa K. Dicka. A więc z literaturą będącą w zasadzie traktatami filozoficznymi czy historiozoficznymi. Takie są „O mrówkach i dinozaurach” Liu Cixina. To opowieść o nieuchronnym końcu ludzkiej cywilizacji, który przyniesie konflikt Chin z Zachodem.

Jeśli ktoś nie jest za pan brat ze współczesnym chińskim pisarzem, to doskonały moment, by znajomość nawiązać. Dobiegający sześćdziesiątki Liu Cixin napisał „O mrówkach i dinozaurach” po raz pierwszy prawie dwie dekady temu, jednak wtedy było to opowiadanie. Był już wówczas autorem o ugruntowanej pozycji klasyka „chińskiego cyberpunka”, które to miano przylgnęło do niego po sukcesie „China 2185”. Najbardziej płodny okres pracy pisarza to początek XXI w. To wówczas opublikował takie książki, jak „Piorun kulisty” czy trylogię „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”. Od kilku lat poznańskie wydawnictwo Rebis konsekwentnie wprowadza je na nasz rynek.
W tym czasie Liu Cixin stał się jednym z najgłośniejszych nazwisk współczesnej literatury – nie tylko chińskiej. W 2019 r. jego „Wędrująca Ziemia” została sfilmowana, stając się hitem chińskich kin. Trwają ponoć pracę nad netflixową adaptacją jego prozy. Tu jednak na przeszkodzie stają – jak wieść niesie – względy polityczne. Bo Liu Cixin bynajmniej nie uważa zachodniego modelu życia i demokracji za lepszy od chińskiego.
Wróćmy do książki. „O mrówkach i dinozaurach”, którą dziś otrzymujemy, to stary pomysł pisarza rozbudowany do pełnoprawnej… no właśnie, do czego? Niby to powieść, ale jednak bardziej traktat polityczny lub filozoficzny. Rzecz zaczyna się dawno temu, gdy na odpoczywającego dinozaura zaczęły włazić mrówki. To był początek. Potem oba gatunki bardzo się rozwinęły, tworząc wyrafinowane cywilizacje. Z drapaczami chmur, mikrochirurgią, strajkami w zakładach pracy, ideologiami, religiami oraz podróżami lotniczymi. Z jednej strony łączyła je głęboka symbioza. Z drugiej jednak rozwój przynosił ze sobą nieustannie potencjał do konfliktu i wojen. Coraz większych i coraz bardziej totalnych. Aż wreszcie konflikt okazał się niszczący. I po dinozaurach pozostało wspomnienie.
Czy to samo czeka ludzkość – a przynajmniej niektóre nasze cywilizacje? Liu Cixin tak sugestywnie i dowcipnie to wszystko opisuje i tak dobrze odtwarza koleje rozwoju rozmaitych modeli społecznych, że nawet mocno stąpający po ziemi czytelnik nie pozostanie obojętny. A jeśli już ktoś absolutnie nie lubi literatury science fiction (albo jak kto woli historii alternatywnych), to niech potraktuje tę opowieść jako satyrę. Albo ostrzeżenie. Albo po prostu jako przypomnienie o mechanizmach samozniszczenia zaszytych w ludzkich posunięciach, które po przemnożeniu przez wielość osobników tworzących cywilizacyjne stada tworzą koktajl o wybuchowym potencjale.