Czy autor pojęcia „kreatywna destrukcja” byłby zadowolony ze sposobu, w jaki zachodnie rządy walczą ze skutkami pandemii?

Austriacki (potem amerykański) ekonomista Joseph Schumpeter pisał w połowie XX w., że najważniejszą cechą kapitalizmu jest gen destrukcji. Ta cząsteczka odpowiada zarówno za to, co w nim najlepsze, jak i najgorsze. Wyobraźmy sobie firmę, która znajduje się u szczytu potęgi: zdobywa rynki, likwiduje konkurencję, lecz powodzenie sprawia, że staje się ospała i zaczyna mieć problemy. W sukcesie kryje się zaczątek porażki. I odwrotnie. Upadek firmy czy branży wydaje się w pierwszej chwili tragedią, ale jednocześnie oczyszcza rynek z najsłabszych i najsłabiej rokujących. Tak działa Schumpeterowska kreatywna destrukcja.
Czy Schumpeter przyklasnąłby antykryzysowej polityce zachodnich rządów? Czy pochwaliłby podłączanie przedsiębiorców do budżetowych kroplówek? Pytanie takie postawili francuscy ekonomiści Mathieu Cros, Anne Epaulard (Université Paris Dauphine) i Philippe Martin (Sciences Po). Spójrzmy bowiem, co się właściwie wydarzyło. W krajach zachodnich spora część gospodarki od roku stoi lub w najlepszym razie działa na zwolnionych obrotach – widać to w spadkach PKB. Ale jednocześnie udało się uniknąć fali bankructw, które w warunkach puszczonego na żywioł kryzysu byłyby nieuchronne. I tak np. we Francji ich poziom był w 2020 r. nawet niższy niż rok wcześniej. W Niemczech czy Wielkiej Brytanii spadku liczby bankructw nie ma, ale nie ma też trendu wzrostowego. Nie jest żadną tajemnicą, że dzieje się tak z powodu państwowych programów pomocowych – głównie polegających na dostarczaniu biznesowi płynności finansowej w zamian za utrzymywanie miejsc pracy.
W tym momencie część ekonomistów podnosi argument Schumpeterowski. Powiadają, że konsekwencją pomocy będzie nastanie „gospodarki zombie”. Stworzymy całe sektory przedsiębiorstw zbyt słabych, by samodzielnie sobie radzić, a jednocześnie chronionych rządową pomocą przed upadkiem. Z takiej gospodarki – przekonują schumpeteryści – bardzo trudno wykrzesać innowacje. Przez co spada efektywność, bo mniej produktywne przedsiębiorstwa nie znikają. Firmy zombie nie pozwalają jednak wejść na rynek nowym biznesom, konkurując ze zdrowszymi graczami o dostęp do kredytu. Czasem tę rywalizację wygrywając, bo przecież ich niska produktywność nie jest żadną przeszkodą w otrzymaniu rządowego wsparcia.
Tak wygląda zestaw schumpeterowskich obaw związanych z polityką antykryzysową. Z tymi tezami nie zgadzają się jednak francuscy ekonomiści. Dlaczego? Pokazują po pierwsze, że kryzys jedynie nie pozwolił na wzrost poziomu bankructw. Co nie znaczy, że do nich nie dochodzi. A jeśli spojrzeć na to, jakie firmy upadają, widać, że są wśród nich te mniej zwinne i produktywne. Zatem oczyszczający efekt zachodzi. Po drugie, koronakryzys nie jest typową zapaścią gospodarczą, która uderza we wszystkich branżach w miarę równomiernie. Tym razem mamy do czynienia z turbulencjami, które jednych dotykają mocniej, a innych dużo słabiej. W naturalny sposób rządowa pomoc zakłócająca – zdaniem schumpeterowców – procesy kreatywnej destrukcji dotyka jedynie części gospodarki.
Z tych właśnie powodów francuscy ekonomiści doradzają spokój. Piszą, że nawet Schumpeter by nie załamywał rąk. Więc my też nie powinniśmy.