Od początku XXI w. deklarowane poglądy lewicowe wśród polskich młodych dorosłych były w odwrocie, z drobnymi przerwami, a historyczne dno zanotowały w 2015 r., czyli w momencie dojścia PiS do władzy, gdy deklarowało je zaledwie 10 proc. badanych. Prawicowe lub centrowe co trzeci. Od tamtego czasu sporo się jednak zmieniło.

Od mniej więcej 2018 r. lewicowe sympatie najmłodszej grupy polskich wyborców zaczęły piąć się w górę. W grudniu 2020 r. zanotowały wręcz skok z ponad 15 do 30 proc. – jak podał CBOS, a wynik badania szybko zagościł w obficie komentujących go mediach.
W zaledwie pięć lat popularność deklaratywnych idei lewicowych wśród młodych wzrosła więc trzykrotnie. Co więcej, przegoniła także sympatie dla idei prawicowych (ok. 27 proc.) i centrowych. Lewicowość stała się więc najpopularniejszą identyfikacją polityczną młodych Polek i Polaków. W III RP nigdy nie było jeszcze takiej sytuacji. W 1990 r. sympatie lewicowe też były bliskie 30 proc., lecz wtedy wśród młodych dominował centryzm.
Na pierwszy rzut oka to doskonała wiadomość dla polityków Lewicy. Najbliższe lata powinny być dla nich pasmem sukcesów, prawda? Niekoniecznie, i to z kilku względów. Na jeden z nich zwrócił uwagę Jakub Dymek („Lewica rządzi wśród młodych. Albo i nie”, DGP z 18 lutego), wskazując, że to przede wszystkim efekt polaryzacji, a nie większej świadomości lewicowej społeczeństwa. W ostatnich dwóch latach wzrosły też nieco sympatie prawicowe, za to dominujący przez lata centryzm jest obecnie na historycznie niskim poziomie. Spór ideowo-polityczny osiągnął po prostu tak wysoką temperaturę, że większość młodych odczuwa potrzebę opowiedzenia się po którejś ze stron. Rząd jest kojarzony z prawicą, a po wyroku TK de facto zakazującym aborcji w Polsce nastroje antyrządowe stają się coraz bardziej popularne, więc młodzi „zapisują się” (tylko mentalnie) do lewicy.
Deklaratywne określanie się jako „lewicowiec” w Polsce to najczęściej zwykła etykietka. Mówi ona o człowieku jedynie tyle, że nie lubi prawicy. Bez wątpienia wpłynęła na to głośna narracja, według której wszystko, co na lewo od PiS, jest lewicą (względnie „lewactwem”). Przez prawicowych publicystów cała opozycja bywa wrzucana do jednego, rzekomo lewicowego worka, więc jeśli wierzyć tej perspektywie, lewicowcami byliby nawet Sławomir Nitras (były członek Unii Polityki Realnej) czy Michał Kamiński, który swego czasu odwiedził w więzieniu prawicowego dyktatora Augusto Pinocheta, a teraz paraduje w studiach telewizyjnych w masce z czerwoną błyskawicą. Oczywiście można zmienić poglądy (Kamiński po latach przyznał, że żałuje), ale nic nie wskazuje, byśmy w tych konkretnych przypadkach mieli do czynienia z prawdziwym „przejściem na lewicę”.
Czy więc ci młodzi, świeżo upieczeni „lewacy” z badania CBOS podzielają tradycyjne postulaty Lewicy jako partii czy lewicy jako ruchu społecznego? Otóż nie, a właściwie uznają je za głupie i szkodliwe. Na portalu Ciekaweliczby.pl opublikowano wiele badań przeprowadzonych w panelu Ariadna i prezentujących poglądy elektoratów polskich partii w kluczowych kwestiach gospodarczych. Jedną z nich było podniesienie pensji minimalnej. Otóż według 51 proc. wyborców partii Lewica jej wyraźny wzrost może sprawić, że przedsiębiorcy zwolnią część pracowników (co jest klasycznym argumentem doktryny wolnorynkowej i nie znajduje pokrycia w rzeczywistości – a przynajmniej nie w Polsce w ostatnim czasie). Nawet w elektoracie Koalicji Obywatelskiej zwolenników tej odpowiedzi było nieco mniej (49 proc.), a wśród wyborców PiS 33 proc. Tradycyjny lewicowy argument za podniesieniem płacy minimalnej – że przedsiębiorcy będą musieli po prostu ograniczyć zyski – nie znajduje posłuchu wśród wyborców Lewicy. Zgodziło się z nim zaledwie 8 proc. z nich, co było najniższym wynikiem wśród elektoratów tych trzech partii. Najwyższy odsetek zgadzających się z tym – podkreślmy, rdzennie lewicowym – twierdzeniem zanotowano wśród wyborców… PiS (17 proc.).
Kto nie pracuje, niech nie je
Oczkiem w głowie ideowych lewicowców jest dbałość o system ubezpieczeń społecznych. Niestety akurat wyborcy Lewicy w Polsce najwyraźniej nie podzielają przekonania o jego wartości, gdyż w innym badaniu w panelu Ariadna aż 71 proc. z nich stwierdziło, że nie ufa polskiemu systemowi emerytalnemu. Co prawda to nieco mniej niż wśród wyborców KO (76 proc.), jednak znacznie więcej niż wśród wyborców PiS (47 proc.). Mógłby ktoś zauważyć, że lewicowcom po prostu nie podoba się model polskiego systemu emerytalno-rentowego. W tym samym badaniu zapytano więc, jaki model byłby najlepszy. 73 proc. wyborców Lewicy (najwięcej spośród trzech analizowanych elektoratów) uznało, że taki, w którym wysokość emerytury zależy od odłożonych składek. Czyli ten, który obecnie jest w Polsce. Dlaczego więc mu nie ufają? Być może dlatego, że część emerytów dostaje świadczenie minimalne, choć nie odłożyło w ZUS wystarczająco dużo pieniędzy. A polscy „lewicowcy” nie przepadają za przekazywaniem pieniędzy „za nic”.
Po rozszerzeniu programu 500+ na pierwsze dziecko zapytano elektoraty trzech partii także o poglądy na temat tego największego polskiego programu socjalnego. Jedno z pytań (właściwie wszystkie miały w sobie łopatologicznie wyłożoną tezę) brzmiało: „Jak oceniasz fakt, że program 500 plus na każde dziecko obejmie także rodziny, w których rodzice celowo nie chcą pracować, bo wolą utrzymywać się z zasiłków?”. Aż 77 proc. wyborców Wiosny Biedronia uznało to za niesprawiedliwe. Był to najwyższy wynik. Wśród wyborców PiS stwierdziło tak jedynie 48 proc.
Podobne wyniki pojawiły się w badaniu CBOS „Ocena programu 500 plus po blisko roku od jego wprowadzenia” z 2017 r. „Postrzeganie polityki państwa wobec rodziny zależy w głównej mierze od poglądów politycznych. Działania na rzecz rodziny podejmowane przez państwo doceniają przede wszystkim osoby deklarujące poglądy prawicowe, z wyraźnie większą rezerwą przyjmują je badani identyfikujący się z lewicą” – brzmiała jedna z konkluzji.
W badaniu European Social Survey z 2016 r. zapytano o podejście do bezwarunkowego dochodu podstawowego. W Polsce zdecydowanie najwyższe poparcie dla tego szeroko dyskutowanego na ideowej lewicy rozwiązania wyrazili wyborcy Partii Razem, jednak tuż za nimi znaleźli się wyborcy PiS, następnie konserwatywnych PSL i Kukiz’15. Wyborcy Zjednoczonej Lewicy, czyli nieistniejącego już bytu utworzonego przez Ruch Palikota, SLD i kilka mniejszych lewicowych ugrupowań, znaleźli się dopiero na piątym miejscu – ex aequo z elektoratem PO.
Powyższe postulaty nadal znajdują się w programach polskich ugrupowań lewicowych. Pytanie, czy w sytuacji ich głośniejszej artykulacji nie zrodzi się konflikt między Lewicą a jej potencjalną społeczną bazą.
Od Nowoczesnej do Kukiza
Osoby deklarujące się jako lewicowe niespecjalnie garną się (a przynajmniej tak było do niedawna) do głosowania na teoretycznie bliskie ich poglądom ugrupowania. W 2017 r. CBOS wydał raport „Elektorat lewicy od roku 2005”. Zapytano tam m.in., na kogo osoby, które oddały głos na lewicę, chciałyby zagłosować w kolejnych wyborach. W 2017 r. aż 38 proc. z nich wybrało Platformę Obywatelską. Zdecydowanie najwyższy odsetek „lewicowców” zadeklarował poparcie partii teraz już może liberalnej, ale wtedy właściwie jeszcze centroprawicowej. A przecież PO, która straciła władzę zaledwie dwa lata wcześniej, przez osiem lat nie wprowadzała nie tylko lewicowych postulatów socjalnych, lecz nawet światopoglądowych. Na postkomunistyczne SLD zamierzało głosować 19 proc., natomiast na jedyną klasycznie lewicową partię w tym zestawieniu, czyli Razem, jedynie 4 proc. Dwukrotnie mniej niż na liberalną Nowoczesną i alt-prawicową Kukiz’15.
Wzrost popularności identyfikacji lewicowej zdecydowanie nie musi więc oznaczać popularności idei lewicowych. To po prostu sprzeciw wobec dominującej narracji prokościelnej, przesadnie patriotycznej i martyrologicznej, a także coraz częściej eurosceptycznej.
Polskie społeczeństwo szybko się laicyzuje. Według badań Pew Research Center nawet najszybciej na świecie. Różnica między odsetkiem deklarujących dużą wagę religii w ich życiu wśród osób powyżej 40. roku życia i w grupie 18–39 lat wynosi aż 23 pkt proc. Za nami są inne silnie religijne kraje – Grecja (22 pkt proc.), Chile (21 pkt proc.), Rumunia (20 pkt proc.), a także Portugalia (20 pkt proc.), o której mówi się, że będzie „kolejną Hiszpanią” (względnie Irlandią – w tych dwóch państwach doszło niedawno do silnego odwrotu od Kościoła).
Polskie społeczeństwo nie staje się więc lewicowe. Ono się laicyzuje i liberalizuje, a to jest różnica. W Polsce „lewicowość” oznacza jedynie nieprawicowość. Właśnie dlatego na nastrojach młodszej części wyborców jak na razie korzysta głównie Szymon Hołownia, który z lewicą nie ma nic wspólnego. Co prawda przygarnął do siebie m.in. lewicową posłankę Hannę Gill-Piątek, tylko że ona sama niedawno przyznała, że Polska 2050 jako ugrupowanie „idzie powolutku w prawo”. Tymczasem Lewica, ugrupowanie, które ma w programie większość tradycyjnych postulatów lewicowych – ze znacznym podniesieniem płacy minimalnej na czele – bezsilnie miota się w sondażach między 6 a 8 proc. I to pomimo setek tysięcy osób protestujących przeciw drastycznemu zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Jeśli teraz Lewicy „nie rośnie”, to kiedy miałoby zacząć? Być może nigdy, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Być może szczytem „lewicowości” polskiego społeczeństwa jest sprzeciw wobec władzy Kościoła i ogólny euroentuzjazm, połączone z przekonaniem, że najlepszy podatek to taki niski i liniowy.