W poglądach na kwestie jawności życia publicznego pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska konsekwentnie podąża drogą wytyczoną przez poprzedników.

Jej wniosek o stwierdzenie niezgodności z konstytucją kilku przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej, ujawniony w środę przez Patryka Wachowca z Forum Obywatelskiego Rozwoju, powtarza niektóre tezy pisma skierowanego do trybunału jeszcze w 2013 r., a więc w czasie kadencji Stanisława Dąbrowskiego. Tamten wniosek został ostatecznie wycofany przez Małgorzatę Gersdorf – w odpowiedzi na liczne apele po przejęciu TK przez Zjednoczoną Prawicę ówczesna prezes uznała, że wniosek nie będzie rozpatrzony w niezależny sposób. Nigdy jednak nie stwierdziła, że był bezzasadny i groźny dla obywateli oraz państwa.
Nie był to niestety odosobniony przypadek. Sąd Najwyższy jest jedną z najmniej przejrzystych instytucji publicznych w Polsce, choć nie jest też niestety na tym tle wyjątkowy. Śmiem sądzić, że to właśnie powszechne wśród władz publicznych niechętne podejście do jawności, a nie troska o zgodność przepisów z konstytucją, skłoniło Małgorzatą Manowską do wywrócenia ustawy o dostępie do informacji do góry nogami. Uprzedzając ewentualne zarzuty, przypominam, że protestowałem też przeciwko atakowi na jawność w 2013 r. Nie ukrywam jednak, że z uwagi na aktualne okoliczności zdecydowanie bardziej obawiam się decyzji obecnego trybunału.
Prezes Manowska chce, by TK zbadał, czy ustawa o dostępie do informacji publicznej nie określa zbyt szeroko kręgu podmiotów, od których możemy oczekiwać przynajmniej względnej jawności. Informacje na temat działalności Polskiej Fundacji Narodowej, agencji państwowych czy spółek Skarbu Państwa nie będą już emocjonować opinii publicznej. Po prostu niewiele o ich działaniu będzie wiadomo. Podobnie będzie w przypadku urzędników, którzy wykorzystują swoją pozycję do prywatnych celów, lub osób, które na podstawie umowy zlecenia wykonują ekspertyzy dla urzędów. Pierwsza prezes uznała, że obecne przepisy ustawy zbyt głęboko ingerują w ich prywatność.
Zdaniem Małgorzaty Manowskiej powinno się również uzależnić udostępnienie informacji od tego, jak dobrze wytłumaczymy się przed urzędnikiem, dlaczego interesujemy się daną sprawą. A w tych przypadkach, w których dostęp do informacji będzie z premedytacją uniemożliwiany, nie będziemy mogli liczyć na to, że urzędnik, który się tego dopuścił, poniesie odpowiedzialność karną. Przepis dotychczas to umożliwiający ma nieść ze sobą ryzyko wyrządzenia temu urzędnikowi krzywdy.
Wniosek prezes Manowskiej wpisuje się w ciąg aktywności funkcjonariuszy publicznych, które zmierzają do zawężania tego, co w państwie jawne dla obywateli. Pojawił się w momencie, gdy parlament pracuje nad innymi propozycjami ograniczenia prawa do informacji. Zmiany w kodeksie postępowania karnego odetną dziennikarzy i obywateli od dostępu do akt zakończonych postępowań prokuratorskich, a tajemnica dyplomatyczna zablokuje możliwość uzyskania wiedzy o działaniach państwa w sferze polityki zagranicznej. Ten ostatni przykład jest kolejnym potwierdzeniem, że kultura tajemnicy najczęściej niweluje polityczne podziały. Mimo że jest to projekt rządowy, gorącym zwolennikiem wprowadzenia embarga na informacje o sprawach zagranicznych jest pozostający na co dzień w opozycji Radosław Sikorski.
Nawet jeśli pierwsza prezes Sądu Najwyższego – wbrew faktom – uważa, że mamy za dużo jawności, to mogła się zdecydować na zwołanie panelu ekspertów, którzy pomogliby określić ewentualne kierunki reformy ustawy o dostępie do informacji publicznej. Kierunki, które uwzględniałyby to, że w centrum tych przepisów powinien być obywatel, a nie urzędnik. Zamiast tego zdecydowała się ukarać obywateli i dziennikarzy, wystawiając ich za drzwi, na urzędowe korytarze. W dłuższej perspektywie negatywne konsekwencje ponosić będzie jednak państwo i jego instytucje. Jeżeli decyzja trybunału będzie zgodna ze złożonym przed kilkoma dniami wnioskiem, to obywatele i dziennikarze zostaną pozbawieni dostępu do wiedzy na temat wielu kluczowych dla opinii publicznej spraw. Ich ujawnienie leży w interesie państwa i jego instytucji. Prawo do informacji jest bowiem immanentnym elementem kontroli społecznej, a ta jest najlepszą metodą na bardziej uczciwe i efektywnie działające instytucje publiczne. Często wspominam przy takich okazjach o słowach pewnego amerykańskiego aktywisty zajmującego się prawem do informacji. Mówił mi kiedyś mocno zirytowany i przejęty, że autentycznie nie rozumie, dlaczego politycy i urzędnicy mają silną tendencję do zamiatania spraw pod dywan. Problemy od tego nie znikają i ci, którzy tak robią, doskonale o tym wiedzą. Kieruje nimi w najlepszym razie pragnienie świętego spokoju i niechęć do tłumaczenia się ze swoich decyzji. Co więcej, gdy presja rośnie i pojawiają się liczne komentarze (a dywan zaczyna się nienaturalnie wybrzuszać), chcą nas wystawić za drzwi, upewniając się przy tym, że dokładnie je zamknęli.