Najpierw bajka, potem złośliwości, następnie rozpacz – taki jest plan niniejszego felietonu.

Jadwiga Emilewicz napisała w periodyku „Wszystko co Najważniejsze” ciekawy tekst publicystyczny (co samo w sobie jest zjawiskiem, bo zazwyczaj ciekawe teksty piszą tylko politycy byli). W skrócie: „Nie dołączam do grona płaczących nad sporem (…) jeśli nie przeradza się w wojnę, powinniśmy móc go prowadzić”; (…) „Spróbujmy wyobrazić sobie halę sportową zamiast okopów. Rywalizacja zamiast wojny jest możliwa, jeśli spór spróbujemy prowadzić na dobrze uzasadnione argumenty”. Pani poseł podaje konkretne pomysły. Wśród nich docenianie zespołów eksperckich, używanie ich prac w procesie legislacyjnym, ukierunkowanie szkół w stronę „nauki krytycznego myślenia” i zbudowanie „nowego konsensusu” w sprawach dla Polski fundamentalnych, zwłaszcza dotyczących polityki zagranicznej.
Tak w ogóle nie sposób być rozsądnym człowiekiem i jednocześnie odrzucać przekaz pani Emilewicz. Tak w szczególe to była wicepremier rządu Zjednoczonej Prawicy opowiedziała nam bajkę. Prawica jest w modelowy sposób zjednoczona w walce z drugą stroną, tą hydrą oplatającą Polskę. W ramach budowy konsensusu uczyniła sędziami upartyjnionego TK Pawłowicz i Piotrowicza, nie godzi się na ponadpartyjną kandydatkę na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, a ministrem edukacji – tej edukacji, która ma uczyć krytycznego myślenia – zrobiła Czarnka. ZP rozwaliła nawet radiową Trójkę. Wypada przypomnieć, że (wówczas) wicepremier gwarantowała Kubie Strzyczkowskiemu czas i możliwości, aby odbudował program, jednak jej gwarancje, oględnie mówiąc, już po czterech miesiącach pożarł duch dziejów.
A teraz czas na rozpacz. Otóż co ma właściwie zrobić polityk idący za słusznymi ideami „nowego konsensusu”? Albo być w okolicach PiS i niszczyć, niszczyć, niszczyć. Albo być w okolicach PO, która co trzeci dzień ogłasza początek dyktatury, ale nawet wokół siebie nie potrafi zbudować konsensusu opozycji. Albo szukać szczęścia w ugrupowaniach takich jak PSL, które próbują iść inną drogą – i cienko przędą. Na szczęście w polityce zdarzają się nieoczekiwane erupcje i zmiany. Ale liczyć na szczęście… Nawet pandemia nie wywołała załamania PO/PiS… Jakie jeszcze większe szczęście może nas spotkać?