Żądamy szacunku, ale stawiamy innym zaporowe warunki. Chcemy demokracji, ale tęsknimy za rządami twardej ręki. Czy Polacy jako wspólnota jeszcze wiedzą, do czego dążą?
To właśnie 11 listopada można najmocniej doświadczyć tego, jak podzielone jest społeczeństwo. Tego dnia od kilkunastu lat przez Warszawę przechodzi Marsz Niepodległości: nad biało-czerwone flagi (oraz dym z rac) przebijają się deklaracje o przywiązaniu do wartości i słowa o rozczarowaniu transformacją (w ostatnich latach również mocne polityczne hasła). Na swojej drodze jego uczestnicy spotykają tych, którzy trzymają unijne i tęczowe flagi, ludzi mocno rozgoryczonych rządami Zjednoczonej Prawicy.
A mimo to Polacy deklarują, że chcą być razem. Z sondażu „Polacy o obchodach Święta Niepodległości” (metoda CATI, od 8 do 12 kwietnia 2019 r. zrealizowano 1203 ankiety), przygotowanego przez Laboratorium Badań Medioznawczych Uniwersytetu Warszawskiego (LBM UW), wynika, że blisko 60 proc. badanych uważa, że Święto Niepodległości łączy wszystkich Polaków; 80 proc. odbiera je jako radosne, a ok. 70 proc. uznaje za największe narodowe święto. Niezależnie od poglądów politycznych, miejsca zamieszkania, wieku czy wykształcenia jesteśmy zgodni, że to dzień ważny dla wszystkich.
Na poziomie dużej ogólności zatem się ze sobą zgadzamy. Ale jednocześnie trzy czwarte respondentów oceniło, że tego właśnie dnia szczególnie widać podziały polityczne. Sondaż LBM UW wykazał także, że zdaniem ok. 45 proc. badanych rocznica odzyskania niepodległości jest pretekstem do zamieszek i awantur, a także jest upolitycznionym świętem.
– Badani oddzielają ideę państwowości i ważnych wartości narodowych od polityki jako takiej, co jest w gruncie rzeczy dosyć smutnym wnioskiem. Bo ten kontekst polityczny stoi w opozycji do pojęć takich jak wspólnota, radość, świętowanie. Codzienność medialna i polityczna przyzwyczaiła nas do tego, że polityka to konflikt i walka o interesy. Szkoda, że to rozumienie obowiązuje nawet w kontekście najważniejszego narodowego święta i dominuje w wielu aspektach jego interpretacji – wskazuje medioznawca dr Karolina Brylska, zastępca kierownika LBM, współprojektująca badanie.

Potrzeba spoiwa

Oceny święta niepodległości mogą stanowić swego rodzaju barometr zgody narodowej. Ale czy w ogóle powinno nam na niej zależeć? Przecież partyjny i polityczny spór jest solą demokracji.
Jednak podział w Polsce jest głębszy – polaryzacja partyjna jest wtórna wobec podziałów społeczno-demograficznych i bazuje na ugruntowanych w tkance społecznej różnicach: postrzegania rzeczywistości przez pryzmat miejsca, w którym się żyje, stopnia zamożności, odczuwanych skutków globalizacji czy transformacji ustrojowej.
Dobrze ilustrują to wyniki sondażu, który w 2016 r. przeprowadził CBOS. Choć na pytanie, jak często Polacy odczuwają dumę z polskości, ogół badanych odpowiedział pozytywnie, to głębsze przeanalizowanie sondy wskazuje, że jako społeczeństwo nie jesteśmy jednolici. Respondentami, którzy najczęściej czuli dumę z polskości, byli emeryci (84 proc.), osoby religijnie (81 proc.), mające dochód do 1,4 tys. zł (81 proc.), z wykształceniem podstawowym bądź gimnazjalnym (81 proc.). Wśród osób najrzadziej odczuwających dumę z polskości była grupa niepraktykujących (46 proc.), w wieku od 18 do 24 lat (35 proc.), z wyższym wykształceniem (32 proc.).
Rozbieżności ujawniają się też w sferze symbolicznej. Widać je choćby przy okazji świętowania rocznic takich jak wybory 4 czerwca 1989 r. czy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jedni uważają je za kamienie węgielne współczesnej państwowości, drudzy za przepisywanie historii i życiorysów.
Ostatnie manifestacje, do których doszło po orzeczeniu TK w sprawie ustawy aborcyjnej, w pełni ukazały różnice w postrzeganiu narodowej symboliki, które narastały od lat.
Narastające różnice w postrzeganiu wspólnych wartości dobrze ilustruje zmieniający się stosunek do Kościoła katolickiego. W niedawnym sondażu, przeprowadzonym na zamówienie DGP i RMF FM, ok. 65 proc. ankietowanych źle oceniło rolę Kościoła w życiu publicznym. Jak wielka to zmiana, pokazuje porównanie z badaniem CBOS na temat wpływu nauki Jana Pawła II na opinie Polaków. Jeszcze w 2007 r. zaledwie 37 proc. badanych nie zgadzało się (raczej lub zdecydowanie) ze zdaniem, iż byłoby lepiej dla Polski, gdyby więcej ludzi głęboko wierzących obejmowało urzędy państwowe.
Podziały dotyczące pojmowania polskości i kształtu fundamentów państwa mogą skutecznie paraliżować działania wspólnoty. – Polaryzacja polityczna może mieć dwie formy. Może przejawić się w krańcowo odmiennym stosunku do istotnych kwestii społecznych czy politycznych, np. do lekcji religii w szkole, roli państwa w gospodarce czy prawa do aborcji. Druga postać polaryzacji to odmienność emocji, pozytywne i negatywne nastawienie do władzy i opozycji. Obie te formy polaryzacji mogą być w różnym stopniu powiązane ze sobą. W Polsce mamy dziś do czynienia z obiema postaciami – mówi prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS. – Polaryzacja afektywna wydaje się bardziej niebezpieczna dla podejmowania wspólnych działań przez osoby z przeciwnych obozów politycznych. Trudno wtedy znaleźć taki obszar, którego konflikt nie dotyczy. Każda, nawet tak ogólnonarodowa sprawa, jak setna rocznica odzyskania niepodległości, nie będzie zatem przedmiotem ani wspólnej dyskusji, ani wspólnego świętowania. Polaryzacja afektywna w zasadzie blokuje współpracę, bo w obrębie każdego obozu politycznego czy towarzyskiej bańki, ten kto podejmuje w jakiejś konkretnej kwestii próby współpracy z innym obozem – staje się co najmniej podejrzanym o zdradę, wrogiem, któremu przestaje się ufać. W konsekwencji nasila się konformizm wobec liderów – formalnych lub liderów opinii we własnej grupie, nie ma oryginalnych nowych pomysłów, otwarte myślenie staje się niebezpieczne – tłumaczy.
A znalezienie nowego spoiwa dla polskiej państwowości jest konieczne. Jeśli nie będziemy dążyć do przezwyciężenia tego, co nas różni, to nie będziemy w stanie radzić sobie z ogólnospołecznymi problemami, które w trakcie pandemii urosły do niespotykanej wcześniej skali – czego przykładem jest obserwowana zapaść w służbie zdrowia połączona z gospodarczą recesją. Potrzeba nam wspólnoty wartości wykraczających poza piłkarskie wyczyny Roberta Lewandowskiego czy tenisowy sukces Igi Świątek. Uzasadnienia, dla którego zgodzimy się ponieść koszty odbudowania gospodarki i relacji społecznych.

Nie ufamy mediom

A jeśli nie uda się stworzyć takiego uzasadnienia i pozostanie nam spór? By był konstruktywny, to musi spełniać wiele warunków. W pierwszej kolejności powinna panować zgoda co do procedur, które go konstytuują. A o to trudno, gdy m.in. brak zgody co do umocowania prawnego TK czy funkcjonowania wszystkich izb Sądu Najwyższego. I choć powszechnie obie strony mówią o przywiązaniu do demokratycznych wartości, to wielu Polaków ma wątpliwości nawet co do tego. Tegoroczne badanie CBOS obrazuje tę rozbieżność – prawie jedna czwarta badanych stwierdziła, że niekiedy rządy twardej ręki mogą być bardziej pożądane, a dla ludzi takich jak oni nie ma w gruncie rzeczy znaczenia, czy władza jest demokratyczna, czy nie.
W tym roku uniknęliśmy poważnego wirażu – opozycja nie podważyła wyboru Andrzeja Dudy na prezydenta. – Wydaje się, że Polacy przywiązują dużą wagę do istnienia państwa jako takiego. Czasem dają temu wyraz – np. w reakcji na wojnę na Ukrainie i aneksję Krymu przez Rosję. Tu politycy największych sił i obywatele byli zgodni. Podobnie było na pierwszym etapie pandemii, gdy w zasadzie nikt nie podważał powagi sytuacji – wskazuje prof. Antoni Dudek, historyk i politolog na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Równie ważny jest dialog, który toczy się w mediach. Te jednak – choć do niego nawołują – same nie budują zgody. Zgodnie z badaniem CBOS z ubiegłego roku na temat wiarygodności mediów wyborcy PiS nie oglądają TVN (robi to tylko ok. 9 proc.), a elektorat PO nie interesuje się tym, co mają do powiedzenia media publiczne (słucha i ogląda je ledwie 3 proc.). Te same badania pokazują, że ci, którzy oglądają daną stację, też często jej nie ufają.
Badanie LBM UW potwierdza, że ponad połowa respondentów nie wskazała żadnej ze stacji telewizyjnych jako najbardziej bezstronnej w relacjonowaniu obchodów Święta Niepodległości. – W tym kontekście dostrzegam paradoks: w niektórych wypowiedziach respondentów pobrzmiewa echo narracji głównych serwisów informacyjnych, pojawiają się głośne medialne określenia, epitety. Oceniamy zatem stacje telewizyjne jako niedochowujące bezstronności, a jednocześnie niejako przesiąkamy przekazami, które te stacje generują – zauważa dr Karolina Brylska.
Laboratorium Badań Medioznawczych zbadało także to, jak stacje telewizyjne konstruują swój przekaz o 11 listopada. – Te obchody są dla badanych przez nas serwisów informacyjnych jak skrzynka z narzędziami: każda stacja wyciąga z niej to, czego najbardziej potrzebuje. W większości badanych treści nad informacją dominowała perswazja, udowadniano tezy zgodne z linią programową danej stacji – mówi Brylska.

Jaka Polska?

Szukając pozytywów, można wskazać, że 11 listopada niemalże wszyscy myślimy o Polsce. – Od dawna nie świętujemy wspólnie, ale każdy, poza politycznym marginesem, uznaje ten dzień za faktyczne święto niepodległości – mówi prof. Antoni Dudek.
Podobnie w przypadku mediów. Choć można narzekać, że kolejne fetowane rocznice są wykorzystywane przez media adekwatnie do strony barykady, po której stoją, to pocieszający jest sam fakt, że zajmują się tym samym tematem. Nie tylko w wymiarze politycznym. – Jako pozytywne odstępstwo od normy telewizyjnej codzienności należy odnotować fakt, że główne wątki narracyjne w analizowanych materiałach były budowane przede wszystkim wokół historii, kwestii społecznych i tożsamości narodowej. W tym sensie media spełniają przy okazji Święta Niepodległości funkcję edukacyjną, której w codziennych relacjach z bieżących wydarzeń zazwyczaj brakuje – kontynuuje dr Brylska.
Eksperci wskazują też, że trawiące nas rozterki to nic nowego. Żyjemy z nimi od pokoleń, a te dzisiejsze to kontynuacja dawnych sporów na temat mesjanizmu czy tradycji insurekcyjnej.
– Przy Trakcie Królewskim stoją pomniki Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa, Korfantego i Daszyńskiego. A przecież relacje między nimi układały się często dużo gorzej niż między obecnymi liderami politycznymi. Dlatego jestem przekonany, że choć dziś trudno w to uwierzyć, to za wiele lat pomniki Kaczyńskiego i Tuska również mogłyby kiedyś stanąć obok siebie – stwierdza prof. Dudek.
Oddzielamy ideę państwowości i ważnych wartości narodowych od polityki jako takiej, co jest w gruncie rzeczy dosyć smutnym wnioskiem. Bo ten kontekst polityczny stoi w opozycji do pojęć takich jak wspólnota, radość, świętowanie