Z Mattem Ridleyem rozmawia Sebastian Stodolak
Ile wiemy o źródłach innowacji?
Matt Ridley, popularyzator nauki, autor m.in. książek „Rational Optimist” oraz „Skąd się biorą innowacje”
ikona lupy />
Matt Ridley, popularyzator nauki, autor m.in. książek „Rational Optimist” oraz „Skąd się biorą innowacje” / Materiały prasowe / Fot. Matt Ridley/Facebook/Materiały prasowe

Niewiele. Nie istnieje żadna dobra teoria ekonomiczna, która wyjaśniałaby, skąd się biorą innowacje.

To dość zaskakujące.

W pewnym sensie nasza wiedza jest amatorska. Nie wiemy, w której branży innowacje się pojawią. Nie wiemy, dlaczego w pewnych okresach innowacyjność przyspiesza, a w innych zwalnia. A przecież zrozumienie tych kwestii jest kluczowe. Innowacje to najważniejsze zjawisko minionych 200 lat. Zapomnijmy o wojnach, religiach i polityce. Nowe technologie, które podniosły nasz standard życia – oto wielka historia ostatnich stuleci.

W Europie panuje przekonanie, że inwestycja w szkolnictwo wyższe i badania prowadzi do odkryć, które następnie wykorzystują przedsiębiorcy. Zaobserwował pan jednak, że innowacje nie rodzą się w środowisku akademickim tak często, jak sądzimy.

Liniowy model, w którym innowacja płynie od „filozofii” do aplikacji, od nauki do technologii, jest zazwyczaj błędny. Zdaliśmy sobie z tego sprawę już pół wieku temu. Wielu badaczy, poczynając od Vannevara Busha i innych wynalazców powojennej Ameryki, mówiło: „Słuchajcie, to nie do końca tak działa. W rzeczywistości najpierw dokonujesz innowacji, a potem potrzebujesz nauki, żeby wyjaśnić, co właściwie odkryłeś i na czym to polega”. Na przykład termodynamika pojawiła się po wynalezieniu silnika parowego, a duża część chemii zrodziła się z branży produkcji barwników.

Ale np. edycję genów wymyślono na uniwersytecie.

To piękny przykład. Edycja genów, a zwłaszcza nowa technologia CRISPR, została wynaleziona z myślą o zastosowaniu u ludzi i innych zwierząt. Jej źródła prowadzą do jednego z uniwersytetów w Hiszpanii, na którym odkryto dziwny wzór w genomach mikroorganizmów. Naukowcy zasugerowali, że może to być system odpornościowy bakterii. Pomysł ten najpierw podchwycili producenci jogurtów, którzy zmagali się z wirusami niszczącymi bakterie. Później uniwersytety – głównie MIT i Berkeley, a także uczelnie w Europie – przejęły ten pomysł i przekuły w narzędzie do edycji genów.

Technologia ta budzi duże obawy. W swojej książce pokazuje pan, że strach przed innowacjami nie jest niczym nowym. Czy 300 lat temu baliśmy się bardziej, czy mniej?

Na każdą innowację reagujemy pytaniem: „Czy to może nam wyrządzić krzywdę?” Dużo rzadziej pytamy o potencjalne korzyści. Mój ulubiony przykład to kawa, innowacja, która w XV w. dotarła do świata arabskiego, a potem do Europy. Powszechną reakcją władz było stwierdzenie: „To niebezpieczne! Ten napój pobudza ludzi. To nie może być dobre.” Niemal wszędzie próbowano zakazać kawy. Zabroniono jej picia w Kairze, w Konstantynopolu, w Marsylii, w Londynie. Król Anglii Karol II zakazał kawy, bo nie podobało mu się, że kawiarnie sprzyjają rozmowom. W rozmowach ludzie mogą bowiem mówić o królu niezbyt miłe rzeczy. Zakazy okazały się nieskuteczne, choć były poparte „badaniami naukowymi”.

„Polityka oparta na dowodach”.

Owszem. Pod koniec XVIII w. król Szwecji zarządził eksperyment: Sprawdźmy, jak niebezpieczna jest kawa. Weźmy dwóch więźniów skazanych na śmierć. Zamiast ich od razu zabić, jednemu będziemy codziennie podawać kawę, a drugiemu herbatę. W dużych ilościach. Wie pan kto umarł pierwszy?

Kto?

Doktor, który nadzorował eksperyment. Król umarł jako drugi, skazaniec pijący herbatę jako trzeci. Kawosz przeżył wszystkich.

Dzisiaj wielkie obawy budzi sztuczna inteligencja. Ludzie są o wiele bardziej zainteresowani dyskusją o potencjalnych zagrożeniach niż szansach.

Podobne dyskusje dotyczyły zapłodnienia in vitro. Mówiono, że to niebezpieczna technologia. W rzeczywistości to wspaniała metoda dla par borykających się z niepłodnością. Strach wywołała także żywność GMO. Niestety, czasami te obawy zabijają rozwój. Unia Europejska właściwie zablokowała u siebie rozwój GMO. Obawiam się, że z AI może być – przynajmniej częściowo – podobnie.

Filozof i inwestor Nassim Taleb jest zwolennikiem innowacji, ale wobec GMO zachowuje ostrożność. Jego zdaniem istnieje ryzyko zabójczego błędu genetycznego, który szybko przeniesie się na cały ekosystem. Co pan o tym sądzi?

Że się myli. Pomidor czy pszenica to rośliny udomowione. Mogą rosnąć tylko tam, gdzie je posadzimy. Wprowadzenie genu odporności na owady nie czyni ich bardziej zdolnymi do konkurowania z innymi roślinami.

W Europie w zarządzaniu ryzykiem opieramy się na zasadzie ostrożności. Krytycy twierdzą, że stosujemy ją niekiedy zbyt rygorystycznie. Kiedy dana innowacja powinna nam zapalić lampkę alarmową?

Musimy ważyć potencjalne wady i zalety innowacji. Czasami tych pierwszych jest więcej niż tych drugich. Przykładem jest manipulowanie genomami wirusów nietoperzy w Wuhan. Zdobycie większej wiedzy o źródłach chorób zakaźnych w wyniku takich eksperymentów było mało prawdopodobne, a ryzyka z nimi związane – wysokie. Żadna prywatna firma by w to nie zainwestowała. Dlatego takie eksperymenty prowadziły rządy. To sytuacja, w której należało zastosować zasadę ostrożności i zapytać: „Słuchajcie, czy macie pewność, że próbując przewidzieć następną pandemię, jej nie spowodujecie?”.

Teorie o wycieku wirusa z laboratorium uchodzą za spiskowe.

Dowody na to, że mogło się tak stać, są dzisiaj o wiele mocniejsze niż kilka lat temu. Jest nieprawdopodobne, by pandemia przypadkiem wybuchła w jedynym na świecie mieście, w którym eksperymentowano z koronawirusami. Jeśli doszło do wycieku z laboratorium, to jest to najgorszy wypadek w historii – ok. tysiąca razy gorszy niż katastrofa w Bhopalu w Indiach w latach 80., kiedy w wyniku wycieku toksycznych substancji zginęło 25 tys. ludzi. W przypadku pandemii koronawirusa mówimy o milionach ofiar. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia zwracała uwagę na ryzyko wycieków z laboratoriów jako możliwej przyczynie następnej pandemii, ale… przestała, bo to irytuje Chińczyków.

Czyli ostrożnie z rządowymi eksperymentami?

Tak. W przypadku prywatnych eksperymentów zalecałbym się trzymać – obok zasady ostrożności – zasady innowacyjności. Obecnie w Europie stosuje się następującą receptę: „Pomyślmy o wszystkich rzeczach, które mogą pójść źle, i zignorujmy rzeczy, które mogą pójść dobrze”. Tymczasem powinna ona brzmieć: „Poprosimy mądrych ludzi, żeby pomyśleli, jak społeczeństwa mogłyby skorzystać na danej technologii, a innych ludzi o to, by pomyśleli, jak ta technologia mogłaby nam zaszkodzić. A potem porównajmy wyniki”.

Ważenie „za” i „przeciw” wydaje się dziś wyjątkowo trudne. Psycholog społeczny Jonathan Haidt argumentuje, że wiadomo już, które technologie przynoszą więcej szkody niż pożytku i w jakich dziedzinach. Jego zdaniem smartfony i media społecznościowe przyczyniają się do kryzysu psychicznego wśród młodych. Z kolei ekonomista John Cochrane podważa takie diagnozy, twierdząc, że trudno oszacować korzyści netto nawet z innowacji, które są z nami od wieków – np. silnika parowego czy spalinowego. A co dopiero tych, które istnieją zaledwie dwie dekady.

Innowacje komunikacyjne – druk, radio, telewizja, potem internet i media społecznościowe – początkowo zawsze były „niekomfortowe”. Prowadziły do wielkich zmian w społeczeństwie, z których część okazywała się dobra, a część zła. Z czasem uczyliśmy się minimalizować negatywne skutki. Mussolini i Hitler wykorzystali radio do propagandy, ale od lat 50. XX w. medium to straciło swoją siłę w tym zakresie. Mój ulubiony przykład to wirusy komputerowe. 25 lat temu pojawiały się apokaliptyczne prognozy o tym, że zniszczą one internet. Wirusy wciąż są problemem, ale nie są problemem „egzystencjalnym”. Podobnie będzie z mediami społecznościowymi. Znajdziemy sposób, by czerpać z nich głównie korzyści.

W książce „The Evolution of Everything” (Ewolucja wszystkiego) opisuje pan ewolucjonizm jako uniwersalny mechanizm napędzający biologię, kulturę i gospodarkę. Czy to znaczy, że rząd nie powinien planować innowacji, bo jest skazany na porażkę?

Rządy i intelektualiści są fatalni w prognozowaniu innowacji. Nie przewidzieli telefonu komórkowego, internetu, wyszukiwarki i dużych modeli językowych. Nawet biznesmeni nie umieją przewidywać przyszłości. W 2007 r. ówczesny szef Microsoftu Steve Ballmer powiedział, że nie ma szans, by iPhone zdobył znaczący udział w rynku. A przecież był ekspertem i znajdował się w samym centrum branży. Jeśli poprosisz mądrych ludzi z rządu, żeby powiedzieli, w jakie innowacje inwestować, to oni też pomylą się 99 razy na 100. Niestety, pokusa, by przewidywać i planować jest bardzo silna.

Pana zdaniem innowacje mają miejsce, gdy „idee uprawiają seks”, czyli się krzyżują. Po pandemii rozpowszechnił się model pracy zdalnej. Czy to dla seksu idei nie jest zabójcze?

Rola wymiany idei poprzez handel i komunikację jest podobna do roli rozmnażania płciowego w ewolucji. Moim ulubionym przykładem seksu idei jest wynalezienie kamery chirurgicznej. Pomysł pojawił się po rozmowie, którą przeprowadzili przez płot w ogrodzie gastroenterolog i projektant pocisków balistycznych. Bez handlu i komunikacji innowacje w gospodarce pozostają zamknięte w różnych krajach, nie mogą się połączyć. Czy to połączenie może nastąpić zdalnie? Może. Czy relacje twarzą w twarz są skuteczniejsze? Prawdopodobnie tak. Ale czy warto wsiadać do samolotu, żeby osobiście odbyć rozmowę z kimś oddalonym od nas o 5 tys. km? Czasem warto, a czasem lepiej wskoczyć na Zooma. Oczywiście w przypadku pracy zdalnej brakuje wspólnego picia w barze, co pewnie pomaga w wymianie myśli.

Od pandemii jeszcze intensywniej korzystamy z internetu. Zamykamy się w bańkach, które pewnie też seksowi idei nie służą.

Bańki to poważny problem. Wycofujemy się do naszych stref komfortu i rozmawiamy głównie z ludźmi, z którymi się zgadzamy. Media społecznościowe wzmacniają ten trend. Z drugiej strony, czy w epoce analogowej, kiedy to telewizja mówiła nam, co myśleć, było lepiej?

Nie sądzę. Jednak wiele osób twierdzi, że wraz z rozwojem platform społecznościowych jakość mediów spada. Proponują wprowadzenie regulacji. Słusznie?

W przeszłości media były jakościowe, ale kosztem różnorodności. W latach 80. byłem reporterem. Szokowało mnie wtedy to, że mały kartel dziennikarzy zgadzał się ze sobą i ustalał wspólne wersje wydarzeń. Myślę, że X i inne platformy pozwalają nam dotrzeć do mniejszościowych poglądów, które czasami okazują się ważne, czasem heretyckie i trudne, a czasem skandaliczne i błędne. Różnorodność jest dobra.

Ewolucja ukształtowała nas do życia w świecie o powolnym tempie zmian. Strach przed nowym był kiedyś korzystny, służył przetrwaniu. Dziś innowacje przyspieszają. Jak sobie z tym radzić?

Ma pan rację – ostrożność i strach przed zmianą to coś, co wykształciliśmy jeszcze na afrykańskiej sawannie, na której zmiany zwykle oznaczały zagrożenie. Nawet 200 lat temu można było przeżyć całe życie, nie widząc żadnej ważnej innowacji. Chłop w XVIII-wiecznej Polsce mógł umrzeć, nie poznawszy żadnego nowego narzędzia. Dziś nasze telefony starzeją się w pięć lat.

I jak się do tego dostosować?

Nasza natura podpowiada nam ostrożność – obawiamy się, że zmiany przyniosą więcej szkody niż pożytku. A gdy wychodzą nam jednak na dobre, przyjmujemy to bez refleksji, jak coś oczywistego. Mówimy: „No cóż, żyjemy w świecie, w którym tak to działa. Ale teraz martwię się o kolejny krok”. Innowacje ostatnich 200 lat to efekt tego, że stworzyliśmy systemy zachęt, które nagradzały ryzyko mimo naszej wrodzonej ostrożności. Nie zmieniliśmy ludzkiej natury, ale skierowaliśmy ją na ścieżkę postępu.

Postępu napędzanego przez jednostki czy zbiorowość? Kultura gloryfikuje geniusza innowatora, ale pańskie książki sugerują, że ów geniusz to tylko wierzchołek góry lodowej.

Jestem zwolennikiem teorii, że innowacje to efekt wysiłku zespołowego. Mój ulubiony przykład to porażka Samuela Langleya w próbie budowy samolotu w 1903 r. i sukces braci Wright osiem tygodni później. Langley nie rozmawiał z innymi ludźmi. Myślał, że jest sprytny, bo miał grant rządowy. Pracował w tajemnicy. Bracia Wright nie uważali, że są sprytni. Nie dostali żadnych pieniędzy. Nie mieli stopni naukowych. Ale korespondowali z ludźmi na całym świecie, próbując się jak najwięcej dowiedzieć o szybowcach, latawcach, tunelach wiatrowych, ptakach. Podchodzili do innowacji we właściwy sposób – z pokorą, opierając się na współpracy.

Skoro mowa o współpracy, to porozmawiajmy o skutkach brexitu, którego był pan zwolennikiem. Czy wyjście z Unii Europejskiej nie paraliżuje tej współpracy?

Częściowe odcięcie się od europejskiej sieci to negatywny skutek brexitu. Mogło go zrekompensować większe otwarcie się na globalną sieć. Jednak nie zwiększyliśmy wystarczająco naszej zdolności współpracy z Ameryką i Azją. Prognozy o gospodarczym Armagedonie po brexicie się nie sprawdziły, ale nie nastąpił też cud. Powinniśmy byli przeprowadzić szeroką deregulację. Zamiast tego utrzymaliśmy cła na towary, których i tak nie produkujemy – np. na pomarańcze czy ryż – tylko po to, by chronić włoskich czy hiszpańskich rolników. To nam niepotrzebne. Wyspiarskie położenie kształtuje nasz sposób myślenia: lewostronny ruch, dziedzictwo imperium, więź z Ameryką. Powinniśmy byli pójść w stronę większej swobody gospodarczej. Fakt, że nie otworzyliśmy się bardziej na współpracę, jest niezrealizowaną obietnicą brexitu. Jego idea częściowo opierała się na założeniu, nie chcemy żyć w kontynentalnej fortecy z wysoką barierą celną. Zawsze czuliśmy się bardziej globalni niż inne kraje Europy.

Czy Wielka Brytania może odzyskać swoją innowacyjną przewagę?

Tak. Mamy znakomite uniwersytety i długą tradycję przedsiębiorczości. Ale kraj cierpi z powodu złej polityki. Aparat państwowy jest przerośnięty, ceny energii – kluczowego warunku innowacji – wysokie, a system regulacyjny – rozdęty. Dlatego wpadamy w stagnację. W ciągu ostatnich 15 lat prawie nie mieliśmy wzrostu PKB per capita. To dramat.

Energia jako warunek innowacji. To ciekawe.

Uważam, że rewolucja przemysłowa była w istocie zjawiskiem termodynamicznym – odkryciem, że można wykonywać pracę za pomocą ciepła. Uruchomiło to lawinę nowych technologii, które podniosły standard życia na świecie.

Czy wciąż jest pan racjonalnym optymistą?

Tak, choć z pewnym zastrzeżeniem. Widzimy coraz większą lukę między tym, co moglibyśmy osiągnąć w ciągu następnych 50 lat, a tym, co prawdopodobnie osiągniemy. Winna jest temu zła polityka: energetyczna, biurokratyczna, fiskalna. Uważam, że globalne PKB per capita wzrośnie w tym stuleciu trzykrotnie, choć mogłoby dziesięciokrotnie. To wciąż optymistyczny scenariusz, ale też powód do gniewu. Powinniśmy robić więcej. Niestety nadszedł moment, w którym zaczynamy zbaczać z właściwej drogi. Mamy system, w którym swobodnie wprowadzamy innowacje w elektronice i oprogramowaniu, ale w dziedzinach związanych z materią – inżynierii, materiałach, energii – przestaliśmy to robić. Boimy się, że nowy samolot nie będzie wystarczająco bezpieczny, a nowy samochód za mało ekologiczny. Postęp w komputerach i komunikacji był niesamowity, w transporcie – niemal żaden. Nie doczekaliśmy się podróży kosmicznych ani plecaków odrzutowych.

Nie obawia się pan, że w dobie wojen i autokracji państwa zamkną się w sobie i na rynku idei nastąpi zastój?

Obawiam się. Co jeśli Chiny staną się jeszcze bardziej autokratyczne, Rosja pozostanie politycznie skostniała, Europa pogrążona w stagnacji, Ameryka protekcjonistyczna, a Indie skorumpowane? Który region będzie motorem globalnych innowacji? Kto popchnie świat do przodu? Pandemia pokazała mroczną stronę ludzkiej natury: pragnienie autorytarnej kontroli. To te same mechanizmy, które pojawiały się w Chinach pod koniec dynastii Song, we Włoszech po renesansie czy w Arabii po złotym wieku.

Nie powinniśmy brać postępu za pewnik?

Nie, ale pamiętajmy, że nasza cywilizacja różni się od poprzednich w kilku aspektach. Po pierwsze, potrafimy przekształcać ciepło w pracę, mamy obfite źródła energii, która pozwala podnosić standard życia wszystkim, nie tylko elitom. Po drugie, nasz system jest globalny, a nie lokalny. Trudno więc go całkowicie zatrzymać. Nawet jeśli w jednym kraju zapanuje autorytaryzm, przedsiębiorcy znajdą inne miejsce, by działać. ©Ⓟ