To znaczy, że wciąż niektóre serwisy wideo na żądanie w ogóle nie są zainteresowane, przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej, tym, żeby zapłacić za eksploatację utworów w internecie. To są czasem duże korporacje zagraniczne, które przeciągają negocjacje i nie dzielą się rzetelnie informacjami o swoich dochodach z eksploatacji twórczości. Ponadto jest cała rzesza podmiotów małych i średnich, które też powinny płacić i którymi się również zajmujemy. Chcielibyśmy doprowadzić do takiej sytuacji, jaką mamy na rynku reemisji czy na rynku nadań, gdzie w zasadzie płacą wszyscy, a jak są jakieś drobne wyjątki, to idziemy do sądu i wyjaśniamy sytuację.
Umowy z wieloma dużymi podmiotami mieliśmy zawarte wcześniej, bo jednak muzykę do wykorzystania w internecie licencjonuje się trochę inaczej niż np. utwory audiowizualne. W jej przypadku organizacja dysponuje prawami zakazowymi, zbiera ten repertuar. Natomiast w przypadku praw współtwórców utworów audiowizualnych, np. reżyserów, gdy nie było przepisów o dodatkowym wynagrodzeniu w ustawie, to nie było w ogóle podstawy dla organizacji do ściągania pieniędzy. Prawa zakazowe na rynku audiowizualnym zbiera producent filmowy i to on nimi dysponuje. W przypadku ZAiKS-u bez naszej licencji Spotify i podobne platformy nie miałyby prawa do korzystania z muzyki. Mogliśmy rozmawiać o wysokości stawki, ale nie o samej zasadzie wnoszenia opłat. Taka rozmowa była też z dużymi serwisami streamingowymi udostępniającymi filmy i seriale. Jest to europejski standard. Dla nas nowelizacja stanowi wzmocnienie i ostateczny argument dla niektórych krajowych podmiotów, że jednak trzeba płacić za wykorzystywane utwory. Nie musimy już udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądem albo że jesteśmy wielbłądem. Od razu rozmawiamy o stawce.
Opłaty licencyjne wnoszą prawie wszystkie serwisy wideo na żądanie
Finalizujemy umowę z ostatnim dużym serwisem kontrolowanym z zagranicy – HBO Max – i w tym segmencie będzie komplet. Jesteśmy też w toku renegocjowania umów z kilkoma poważnymi serwisami krajowymi, które korzystały z naszych licencji w przeszłości. Chcemy uzyskać lepsze warunki dla uprawnionych. Pomijam oczywiście CDA, z którym jesteśmy w sporze sądowym.
Z drugiej strony warto wspomnieć, że nowelizacja trochę nam też utrudniła bieżące negocjacje, bo oprócz praw dla filmowców wprowadza bardzo szeroką ochronę artystów wykonawców, która nie ma precedensu nigdzie w Europie. Oczekiwania niektórych organizacji zrzeszających artystów wykonawców są niewspółmiernie wysokie w porównaniu do wartości praw pokrewnych i to staje się przyczyną wydłużania się całego procesu. Powiedzmy, że jakiś podmiot korzystający z praw decyduje się zapłacić jednej organizacji zbiorowego zarządzania – funkcjonuje tu jakiś europejski standard dotyczący stawek. Ten podmiot wie, że jakoś musi się dogadać też z drugą organizacją. Nagle przychodzi trzecia i… podaje stawkę nie do zaakceptowania dla tego użytkownika. W sumie nie wiadomo, dlaczego akurat taką. A dodatkowo nigdzie indziej te prawa nie są w ten sposób chronione, więc w sumie nie ma żadnego punktu odniesienia.
Tylko że te podmioty chcą jednego okienka na polu reemitowania, a nie internetowym. Jedno okienko w pewnym zakresie – np. publiczne odtwarzanie muzyki – jest możliwe i pożądane, a w pewnym niemożliwe i tak naprawdę funkcjonuje jako publicystyczny wytrych. Powinno być dostępne na obszarach, gdzie płatnikiem jest mały podmiot – właściciel sklepu, restauracji, baru, punktu usługowego – który chce mieć muzykę legalnie i zapłacić wygodnie, rozliczyć jedną fakturę, jak za energię. I zająć się swoją pracą. Inna jest sytuacja dużych telekomów czy kablarzy. Oni są w wygodnej pozycji, bo mogą negocjować warunki. Niedawno zapytaliśmy tych użytkowników, czy chcieliby może zawierać umowy w ramach swoich izb na jednakowych warunkach dla wszystkich, np. przy ustalaniu elementów wchodzących do podstawy obliczania stawek. Takie jedno okienko z ZAiKS-em, tyle że w druga stronę. Nie byli zainteresowani, bo przecież oni ze sobą konkurują i też nie zawsze są wobec siebie fair.
Żaden dostawca AI nie płaci za wykorzystywane utwory
Nie idzie, ale chyba nikomu nie idzie. Jedni uważają, że wykorzystywanie chronionych treści do trenowania AI jest objęte wyjątkiem dla eksploracji tekstów i danych (tzw. TDM, art. 4 dyrektywy w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym – red.). Inni – że nie. Jest już sprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości UE (z pytaniami dotyczącymi wykorzystywania publikacji prasowych przez modele AI zwrócił się do TSUE węgierski sąd – red.). Zobaczymy, jak to się skończy. Na razie modele AI są karmione utworami bez jakichkolwiek licencji i wynagrodzenia autorskiego dla kogokolwiek.
Gdy mieliśmy do czynienia z piractwem internetowym, to było pozbawianie twórców części pieniędzy na etapie dystrybucji. Można więc powiedzieć, że huba wysysała z drzewa trochę soku, ono było słabsze, ale trwało. Natomiast AI najpierw uczy się na cudzej twórczości, a później produkuje coś wobec niej konkurencyjnego. Więc tnie przy samym korzeniu.
Sztuczna inteligencja jest o tyle bardziej niebezpieczna dla autorów, że część ich źródeł dochodu może zniknąć, a wręcz mogą zniknąć niektóre zawody. Bo np. część tłumaczeń utworów audiowizualnych robi już AI. Na razie raczej te prostsze, ale co się stanie w perspektywie pięciu, dziesięciu lat z tłumaczami audiowizualnymi? Znikną?
Nie jestem przeciwnikiem postępu. Nikt go nie zatrzyma, chyba że po prostu cywilizacja się załamie. Tylko że ten postęp dokonuje się kosztem twórców, w grze nie fair. Dla firm technologicznych opłata licencyjna za repertuar do trenowania AI to byłby niewielki ułamek przychodów. Nie zabiłoby to ani tych firm, ani postępu. To jest tylko kwestia oddania kawałka przychodu za wkład, bez którego ten przychód w ogóle by nie zaistniał. Nikt nie chce niczego blokować.
Wśród samych twórców mamy pełne spektrum podejścia do AI. Jedni mówią: nienawidzę sztucznej inteligencji, zabrała mi, ukradła, nie stosuję, nie będę używał. Są też tacy, którzy ją wykorzystują przy tworzeniu jako kolejne narzędzie. Informatycy w ZAiKS-ie korzystają z AI do pisania fragmentów kodu, używamy jej do wzbogacania w dane setlist z koncertów. Nic nie jest czarno-białe.
Mamy już zarejestrowanych ponad 500 utworów powstałych z użyciem AI. Twórca podaje np., że udział AI stanowi 40 proc. Wtedy za te 40 proc. mu nie płacimy, bo traktujemy to jak domenę publiczną.
Nie jesteśmy w stanie, opieramy się na oświadczeniu uprawnionego i jego uczciwości.
Dostaliśmy pytania od paru firm, co to znaczy. Wyjaśniliśmy. Ktoś nas poinformował, że nie korzysta z naszego repertuaru. Na razie nie mamy żadnej licencji. O ile wiem, żadna OZZ w Europie takiej licencji nie udzieliła. Drugiej stronie opłaca się grać na czas. Taktyka „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi”.
Mniejsi dostawcy. Duzi wiedzą, że w ich przypadku problem nie pojawia się w momencie naszej informacji, że wykonujemy opt-out. Pojawia się, gdy pójdziemy z pozwem do sądu. Wtedy będą reagować.
Prędzej czy później pewnie tak. Chcemy najpierw zobaczyć, jak zakończy się węgierska sprawa przed TSUE. Obserwujemy też, co robią nasi koledzy z organizacji GEMA w Niemczech (GEMA za wykorzystywanie dzieł bez licencji pozwała firmy Open AI i Suno AI – red.). Organizacja zbiorowego zarządzania jest po to, żeby zarabiać pieniądze dla uprawnionych, ma przy tym dbać o niski poziom kosztów. Mamy w miarę stały poziom – ok. 16 proc. – kosztów rocznie i pracujemy nad pięcioletnią strategią, która ma m.in. doprowadzić do ich zmniejszenia do 15–14 proc. Zasoby, które mogę przeznaczyć na walkę prawną, są więc ograniczone i angażuję je na tym etapie w prostsze zadania. ZAiKS prowadzi ponad 2 tys. spraw sądowych rocznie, tylko że w większości nie kończą się one w blasku fleszy w Sądzie Najwyższym.
Poza tym uważam, że często można się dogadać, nie chodząc do sądu. Na przykład mam nadzieję, że wkrótce z większością dużych sieci kin zawrzemy porozumienie o nowych zasadach rozliczeń.
Jak ZAiKS zbiera opłaty licencyjne od kin po przełomowym wyroku SN
Pośrednio nas dotknął, chociaż wprost nas nie dotyczy, bo wypłacamy wynagrodzenia uprawnionym z USA. Otrzymaliśmy zresztą od naszych partnerów z zagranicy potwierdzenie, że prawidłowo się z nimi rozliczamy. Poprosiliśmy o to, żeby udowodnić operatorom kin, że praktyka ZAiKS jest inna od tej zarzucanej SFP. Ale kancelaria reprezentująca Cinema City i tak złożyła przeciwko nam pozew, twierdząc coś przeciwnego. Przygotowujemy więc odpowiedź na ten pozew.
Będą porządkowały system. Utrzymamy dotychczasową stawkę opłat, ale oferujemy opusty, których teraz nie mają.
I my też. Można prowadzić ten biznes albo w taki sposób, że będziemy się przez lata wykłócać po sądach, albo z każdej strony trochę ustąpić i dojść do porozumienia. Proces sądowy nie przynosi korzyści uprawnionym, bo może coś dostaną za parę lat. Nie jest też korzystny dla użytkownika, który funkcjonuje wtedy w stanie niepewności prawnej. Musi tworzyć rezerwy na pokrycie przyszłych roszczeń. Natomiast gdy dochodzimy do porozumienia z użytkownikiem, np. dając jakiś opust, to mamy może trochę mniej, ale za to od razu. Kiedy podsumuję to, co wpływa, co musiałbym zapłacić za prowadzenie sporu sądowego oraz ile bym stracił, nie mając tych pieniędzy od razu – to niewykluczone, że wychodzimy na zero.
Myślę, że dla użytkownika praw takie podejście też jest korzystne, chociaż nie wszyscy to rozumieją. Podobną ofertę zniżek w poprzednim roku skierowaliśmy do Stowarzyszenia Kin Studyjnych. To małe kina, ze specyficznym kulturotwórczym repertuarem, ważne dla małych społeczności, więc mogłyby na tym skorzystać. Ale stowarzyszenie tej oferty nie przyjęło. Teraz chce podobno wrócić do rozmów. Może się spodziewało, że sprawa Cinema City nas też dotyczy. Nie wiem. Tylko że my płacimy za amerykańską muzykę jej twórcom za pośrednictwem organizacji, które ich zrzeszają. Spór sądowy to zawsze powinno być po prostu jedno z narzędzi prowadzenia biznesu, a nie cel sam w sobie. Tylko nie trzeba być zachłannym i należy starać się zrozumieć drugą stronę. W pandemii kina przychodziły, mówiąc, że nie mają pieniędzy. Wtedy prolongowaliśmy opłaty. Ostatnie niektórzy spłacili dopiero w tym roku. Zależało nam na tym, żeby te podmioty działały. Sens istnienia twórczości leży w jej udostępnianiu. Jeśli nie ma użytkownika, to nie ma eksploatacji.
Chętnie bym się porozumiał, chociaż trudno ten tekst nazywać raportem. Zatwierdzone przez sąd tabele za korzystanie z praw autorskich przez reemitentów funkcjonują od dawna. Nie w tym jest źródło problemu. Co mamy zrobić, jeśli niektórzy koledzy mają nadmierne oczekiwania, bo się im wymyśliła jakaś stawka wirtualna, niepotwierdzona w żadnej umowie z kimkolwiek? I ciągle są do niej przytuleni, nawet jeśli przez ten upór nie dostają żadnych wynagrodzeń? Wie pani, gdzie jest rozwiązanie tego problemu? Ministerstwo Kultury mogłoby uciąć spory między organizacjami. Tylko że do niedawna nie pełniło roli mediatora i realnego nadzorcy w systemie zbiorowego zarządzania. Mimo narzędzi, które od 2018 r. są w ustawie.
W opracowaniu zleconym przez izby branżowe zabrakło informacji, że 96 proc. tej kwoty dotyczy wynagrodzeń autorskich, które zgodnie z ustawą i z zawartymi umowami możemy rozliczyć dopiero w następnym roku – czyli w tym przypadku w 2024 r. Zależnie od pola eksploatacji i warunków umowy z użytkownikiem mamy cztery cykle repartycji (rozliczania i wypłaty wynagrodzeń autorskich – red.): miesięczne (np. koncerty), kwartalne, półroczne (np. serwisy streamingowe) i roczne (radio i telewizja). Terminowy i prawidłowy podział przychodów jest naszym priorytetem, ale jeśli mimo wszystko jakieś wynagrodzenia nie mogą być rozliczone ze względu na brak pełnej dokumentacji od uprawnionych, to po ustalonym w ustawie okresie trafiają do wszystkich twórców w dodatkowej repartycji. Notabene to tylko jeden z przykładów, kiedy autorzy opracowania nie spotkali się, delikatnie mówiąc, z prawdą. ©℗