Skąd wiadomo, że weszły w życie przepisy ułatwiające wydawcom prasowym dochodzenie od platform internetowych wynagrodzenia za wykorzystywane przez nie treści? Z tego że, wpisy wydawców na Facebooku i wpisy użytkowników z linkami do publikacji mediów są ograniczane lub całkowicie blokowane.

Tak było kiedyś w Australii, w której prawodawcy jako pierwsi na świecie ujęli się za krajowymi mediami. Podobnie stało się później w Kanadzie, gdzie prawo zobowiązujące big techy do płacenia za treści mediów zaczęło obowiązywać w grudniu ub.r.

Teraz przyszła kolej na Polskę. W piątek weszła w życie nowelizacja prawa autorskiego, która wprowadza prawo wydawcy prasowego do wyłącznej eksploatacji online jego publikacji przez platformy internetowe. A to znaczy, że media mają w końcu podstawę prawną, by domagać się od Facebooka, Google’a i podobnych platform zapłaty za materiały, które powstały w redakcjach, a generują ruch – i przychody reklamowe – w serwisach big techów.

To rozwiązanie jest wdrożeniem art. 15 unijnej dyrektywy o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywy DSM). Żeby negocjowanie wynagrodzenia przy tak wielkiej nierównowadze sił, jaka zachodzi między krajowymi wydawcami a big techami, było w ogóle realistyczne, do prawa autorskiego wprowadzono też mechanizm mediacji z udziałem Urzędu Komunikacji Elektronicznej.

O te przepisy toczyły się boje w Sejmie i Senacie. Wydawcy wygrali rzutem na taśmę, dzięki poprawkom senackim. Od piątku mogą się już upominać o należne im opłaty – i mają realną szansę ich uzyskania.

Co na to Facebook? Ściął wpisy z linkami do publikacji prasowych do kadłubkowych tytułów – bez zdjęć i fragmentów tekstu, które pokazywały się przy linkach jeszcze tydzień temu. Jak twierdzi internetowy potentat, „Polska wdrożyła własną interpretację art. 15”, co nie jest zgodne „z zakresem lub warunkami” przepisu DSM, więc „nie ma jasności co do stosowania nowych przepisów”.

Tylko że w tej sprawie wszystko jest jasne. To biznes. Okaleczanie treści wydawców ma ich ustawić w odpowiedniej – z punktu widzenia cyfrowego giganta – pozycji wyjściowej do nadchodzących negocjacji. Facebook pokazał, kto tu rządzi i co spotka niepokornych. Przez lata żerowania na treściach wydawców big tech zbudował sobie pozycję, która pozwala mu sterować debatą publiczną. Jego algorytmy decydują o tym, co miliony ludzi zobaczą w internecie, a czego nie. Oczywiście jakościowe treści nadal są dostępne w sieci – ale doszukają się ich tylko wytrwali i zdeterminowani użytkownicy. Reszta pozostanie przy codziennej dawce sympatycznych skądinąd kotków i – niekoniecznie prawdziwych – doniesień o celebrytach.

A że przez część Polski dopiero co przeszła powódź i w takiej chwili rzetelne informacje mediów są potrzebne jeszcze bardziej niż zwykle? To się nie mieści w kalkulacjach Facebooka.©℗