Sejm odrzucił w piątek poprawki, które miały pomóc wydawcom w negocjacjach z big techami. Zmuszenie tych ostatnich do płacenia za pracę dziennikarzy będzie bardzo trudne.
Wydawcy i dziennikarze wiązali duże nadzieje z wdrożeniem dyrektywy 2019/790 o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (dalej: dyrektywa DSM). Unijna regulacja wprowadza bowiem prawo wydawcy prasowego do wyłącznej eksploatacji online jego publikacji przez platformy internetowe – np. Google. A to daje podstawę domagania się opłaty za treści redakcyjne wykorzystywane przez cyfrowych gigantów. Część pieniędzy przypadnie dziennikarzom.
Sęk w tym, ile ta opłata wyniesie. W rozmowach krajowych wydawców z globalnym koncernem ten drugi ma przewagę. Dlatego branża medialna postulowała, by wprowadzić mechanizmy, które wzmocnią stronę słabszą – np. obowiązkowy arbitraż w razie braku porozumienia.
„Doświadczenia innych krajów wyraźnie pokazują, iż w przypadku przyjęcia możliwości interwencji państwowego organu przy fiasku negocjacji, rozmowy kończą się porozumieniami, a rekompensaty należne wydawcom i dziennikarzom są wypłacane” – argumentowała Izba Wydawców Prasy (jej członkiem jest Infor PL, wydawca DGP) w liście z 20 czerwca do marszałka Sejmu. Dodała, że „wielu polskim wydawcom, którzy ponoszą koszty przygotowania treści prasowych, grozi upadek z przyczyn ekonomicznych”.
W marcu pisała w tej sprawie do premiera, podkreślając, że projektowane rozwiązania „faworyzują firmy technologiczne, utrwalając ich dominację na rynku cyfrowym – kosztem rodzimej kultury i mediów”.
Mogą negocjować
W projekcie nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. z 2022 r. poz. 2509 ze zm.) mechanizmu arbitrażowego nie przewidziano.
Podczas drugiego czytania w Sejmie poprawki na korzyść wydawców zaproponował klub parlamentarny Lewica. Dotyczyły one: określenia pól eksploatacji publikacji prasowej; dostępu do informacji o wykorzystaniu publikacji przez platformy i – co najważniejsze – usprawnienia negocjacji (patrz: ramka).
Jednak większość sejmowa je w piątek odrzuciła, podobnie jak dzień wcześniej komisja kultury i środków przekazu.
– Jestem zdumiony, że kolejny rząd polski bardziej dba o interesy globalnych platform cyfrowych niż polskich wydawców i dziennikarzy – komentuje Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy.
Jacek Wojtaś, prawnik IWP, zaznacza, że w tej postaci regulacja, która miała wspomóc wydawców i dziennikarzy, nic im nie da.
– Jest mało prawdopodobne, aby dało się szybko wyegzekwować od platform opłaty licencyjne na zadowalającym poziomie. Negocjacje mogą trwać i trwać. Potem zostanie droga sądowa, a to może zająć kilka lat – wyjaśnia.
Odpowiedzialny za projekt wiceminister kultury Andrzej Wyrobiec podczas drugiego czytania w Sejmie mówił, że nie widzi potrzeby tworzenia „specjalnych rozwiązań dla wydawców prasy”.
– Wydawcy są przedsiębiorcami i jako przedsiębiorcy mają możliwość negocjowania, i mogą w tych negocjacjach uzyskać zatwierdzenie stawek wynagrodzeń – stwierdził.
Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych, podkreśla, że nowelizacja nie uwzględnia doświadczeń innych krajów Unii Europejskiej dotyczących egzekwowania praw wydawców wobec nieporównanie silniejszego Google’a i innych big techów.
– Nie chcieliśmy prawa, które uderzy w big techy. Chcieliśmy stworzyć mechanizm, który byłby instytucją odwoławczą na wypadek impasu w negocjacjach. Bez tego jak Europa długa i szeroka jest z tym problem. Ale zostawiono nas z pustymi rękami – mówi.
Resztki z pańskiego stołu
Komentując sprawę w mediach społecznościowych, Paweł Nowacki, niezależny konsultant rynku mediów i e-commerce, stwierdził, że premier Tusk „będzie grabarzem niezależnych mediów”.
– Tak to się skończy, jeśli rząd nie stanie po stronie krajowych wydawców zamiast po stronie big techów – mówi Paweł Nowacki. – Obecny system prawny i rynkowy pauperyzuje wydawców. Około 70 proc. wpływów reklamowych trafia do graczy globalnych, przede wszystkim do Google’a, który nie ponosząc kosztów tworzenia treści, zbiera tylko korzyści. I to się nie zmieni, bo przepisy nowelizacji nie pozwolą osiągnąć wydawcom satysfakcjonującego poziomu opłat licencyjnych – stwierdza.
W miarę wdrażania dyrektywy DSM w państwach UE (Polska jest ostatnia) Google wprowadza program Extended News Previews (ENP), w ramach którego płaci wydawcom za wykorzystywane treści. Umowy licencyjne ENP obejmują wyświetlanie tzw. podglądów wiadomości w wyszukiwarce, wykraczających poza linkowanie i krótkie podsumowania. ENP działa w 19 krajach europejskich.
– Jesteśmy gotowi do licencjonowania treści wydawców w Polsce po wdrożeniu unijnej dyrektywy o prawie autorskim na takich samych zasadach jak w pozostałych krajach UE – deklaruje Marta Jóźwiak, dyrektorka komunikacji Google’a w Europie Środkowo-Wschodniej.
Ile Google płaci wydawcom tam, gdzie nie ma mechanizmu arbitrażowego (to większość krajów UE)?
– Nie możemy podawać publicznie takich danych, to umowy finansowe z wydawcami – odpowiada Marta Jóźwiak.
Pewne wnioski można jednak wyciągnąć z tymczasowego porozumienia, jakie w ubiegłym roku zawarła z big techem niemiecka organizacja zbiorowego zarządzania Corint Media, reprezentująca wydawców prasowych – w tym Axel Springer – telewizje i radia. Ujawniła ona, że Google zapłaci 8,2 mln euro za treści wykorzystane do końca 2023 r., a następnie 3,2 mln euro rocznie.
Natomiast w Kanadzie, pod presją nowych przepisów zawierających odpowiednie rozwiązania (Online News Act), Google zgodził się płacić wydawcom rocznie 100 mln dol. kanadyjskich (blisko 300 mln zł). Pieniądze będą dzielone stosownie do wielkości zatrudnienia: średnio ok. 17 tys. dol. kanadyjskich na dziennikarza.
– To będzie dla mediów poważny zastrzyk gotówki. Ale tam rząd stanął za wydawcami. Bez tego można liczyć tylko na resztki z pańskiego stołu – komentuje Paweł Nowacki.
Większa układanka
Dlaczego w Polsce rząd i sejmowa większość zamiast po stronie wydawców stanęły po stronie big techów?
– Nie wiem. Widać, że Koalicja Obywatelska, która opowiedziała się przeciwko poprawkom Lewicy, robi wszystko, żeby tę ustawę jak najszybciej uchwalić. Uzasadniają to groźbą kar za spóźnioną implementację dyrektywy. Kary rzeczywiście Polsce grożą, ale to nie jest powód, aby wprowadzać puste prawo – podkreśla Jacek Wojtaś. – Jest jeszcze szansa na poprawienie tej ustawy w Senacie, ale patrząc na tempo procedowania w Sejmie, przypuszczam, że w Senacie będzie presja, aby to przeszło jak najszybciej, bez poprawek – dodaje.
Maciej Kossowski wskazuje, że pozostawienie wydawców bez narzędzi umożliwiających im wydobycie od globalnych platform należnej zapłaty będzie miało długoterminowe negatywne konsekwencje dla polskiego rynku mediów.
– Można przewidzieć, że aby ratować swoje finanse, wydawcy będą zamykać za paywallami coraz więcej treści, co ograniczy dostęp do jakościowych informacji. To szczególnie niebezpieczne w dobie fake newsów – stwierdza.
Zaznacza, że ustawa to element większej układanki, bo big techy kontrolują każdy etap rynku reklamy internetowej. ©℗