Jakub Kozak: Nie ma dnia, żeby policja czy funkcjonariusze KAS nie ujawniali przypadków handlu podrabianymi towarami. Dlatego też poza ściganiem bezpośrednich sprzedawców postanowiliśmy pozwać zarządcę targowiska.
Dlatego, że mówimy o sytuacji, gdy zarządca doskonale wie o procederze obrotu podróbkami na jego terenie, toleruje go i w żaden sposób nie reaguje na sygnały o nieprawidłowościach. Nie podejmuje żadnych realnych środków, by temu procederowi zapobiegać. Zarówno na terenie tego konkretnego targowiska w Warszawie, jak i na terenie wielu innych targowisk nie ma dnia, żeby policja czy funkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej nie ujawniali przypadków handlu podrabianymi towarami. Dlatego też poza ściganiem bezpośrednich sprzedawców postanowiliśmy zadziałać u źródła problemu i pozwać zarządcę targowiska.
Daje ją art. 11 dyrektywy 2004/48/WE w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej, który mówi również o możliwości wnioskowania o stosowne zakazy wobec pośrednika, w tym wypadku zarządcy targowiska, z którego usług korzysta bezpośredni sprzedawca. Ten przepis był tylko częściowo implementowany do polskiego prawa i dopiero po głośnym wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie C-494/15 polski ustawodawca zmienił art. 296 ust. 3 ustawy – Prawo własności przemysłowej, wprowadzając do niego również możliwość wysuwania roszczeń wobec pośrednika. W naszym pozwie powołaliśmy się na ten przepis i sąd II instancji uznał, że daje on samodzielną podstawę do pociągnięcia do odpowiedzialności również pośrednika.
Oczywiście, że nie. Jednocześnie trudno zaakceptować całkowitą bierność, a w zasadzie ciche przyzwolenie zarządców na to, co się dzieje na ich targowiskach. Pewnym minimum powinno być, z czym zgodził się Sąd Apelacyjny w Warszawie, wpisywanie do umów ze sprzedawcami klauzul zakazujących handlu podróbkami i postanowień dających podstawy do wypowiedzenia umowy w sytuacji, gdy taki proceder zostanie ujawniony i potwierdzony prawomocnym wyrokiem czy też ostateczną decyzją administracyjną. Wnosiliśmy również o to, żeby zobowiązać zarządcę do m.in. cyklicznych kontroli na targowisku, ale to już nie spotkało się z akceptacją sądu, który uznał ten środek za nieproporcjonalny.
Tak, ale wywieszony gdzieś na płocie regulamin prawdopodobnie przez nikogo nie jest czytany. Zawarcie takiego postanowienia wprost wywiera dużo większą presję, choćby psychologiczną, niż abstrakcyjny regulamin. Inną kwestią jest egzekwowanie tego regulaminu, według nas zerowe. Chodzi jednak o pewne realne działania ze strony zarządcy, który, co powtórzę, zdaje sobie sprawę z tego, że na zarządzanym przez niego terenie kwitnie handel podróbkami.
Uprawnieni z tytułu praw do znaku towarowego mogą oczekiwać choćby minimum staranności, podjęcia jakichś kroków, które będą chronić ich przed naruszeniami. Jeśli zarządca targowiska nie robi nic, tak jak w naszej sprawie, to musi się liczyć z odpowiedzialnością. Nie jest naszą intencją, tu posłużę się sformułowaniem z wyroku I instancji, w którym oddalono nasz pozew, nakazanie organizowania lotnych brygad, które będą sprawdzać każde stanowisko, każdego sprzedawcę. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to nie jest możliwe, ale uważamy, że całkowita bierność zarządcy powoduje, że musi się on liczyć z odpowiedzialnością.
Tak, sąd I instancji uznał za konieczne do przypisania odpowiedzialności zarządcy targowiska notyfikowanie mu jednostkowego przypadku, potwierdzonego wyrokiem sądowym, naruszenia praw do znaku towarowego. My jednak w apelacji podnosiliśmy, że sama świadomość powszechności naruszeń i brak reakcji zarządcy powodują jego odpowiedzialność. Sąd apelacyjny uznał tę argumentację.
Wspomniana procedura „notice and take down” w przypadku fizycznych targowisk oznaczałaby, że uprawnieni sami musieliby każdorazowo wyszukiwać i eliminować z obrotu podrobione towary, a zarządca praktycznie za nic by nie odpowiadał, co byłoby wbrew zarówno polskim, jak i unijnym przepisom. Zakazy, o których mówi unijna dyrektywa, oczywiście nie mogą być nadmiernie uciążliwe dla pośrednika, czyli w naszej sprawie zarządcy targowiska, ale też muszą być skuteczne i odstraszające od dalszego łamania prawa. Tymczasem czekanie latami na wyrok dotyczący konkretnego sprzedawcy w sytuacji, gdy są to często cudzoziemcy przebywający tymczasowo w Polsce, jest pozbawione sensu.
Jak najbardziej. Nawet bym powiedział, że to budzi mniejsze wątpliwości niż w przypadku takich fizycznych pośredników, jakimi są zarządcy targowisk. Wskazuje na to jednoznacznie orzecznictwo zarówno TSUE, jak i sądów krajowych.
Nie dysponujemy jeszcze uzasadnieniem wyroku, więc mogę się oprzeć jedynie na ustnych motywach. Wynika z nich, że zarządca, zdaniem sądu, musiał mieć świadomość powszechności naruszeń choćby na podstawie wykazanych przez nas wielu postępowań karnych i przekazywanych przez nas informacji o nich. Sąd uwzględnił też, że w naszych zawiadomieniach kierowanych do zarządcy prosiliśmy o podjęcie realnych działań i zwalczanie tego procederu. Wziął także pod uwagę przedstawione przez nas liczne wydruki z forów internetowych, na których użytkownicy wymieniają się informacjami, gdzie konkretnie można kupić jakie podróbki. To wszystko przekonało sąd, że zarządca musiał wiedzieć o łamaniu prawa na swoim targowisku.
Bo też nie o wysokość odszkodowania nam w tej sprawie chodziło. Raczej o sprawdzenie, czy jego zasądzenie jest w ogóle możliwe, gdyż budzi to wątpliwości zarówno na gruncie polskich, jak i unijnych przepisów. Traktujemy ten wyrok jako pewne przetarcie szlaku. ©℗