Krajowa Izba Odwoławcza działa nadzwyczaj sprawnie, ale mnożą się pytania o jej niezależność.

Wypracowany przez Polskę autorski system rozpoznawania sporów przetargowych trudno porównać do jakiegokolwiek innego w Unii Europejskiej. Obchodząca właśnie 15. rocznicę swej działalności Krajowa Izba Odwoławcza to organ quasi-sądowy, który pełni rolę pierwszej instancji w orzekaniu w sprawach dotyczących zamówień publicznych. Jego niekwestionowanym atutem jest szybkość działania - Polska jest pod tym względem liderem w UE. Czas oczekiwania na wydanie wyroku wynosi w tej chwili średnio 13 dni.
Choć KIO działa nadzwyczaj sprawnie, to jednocześnie coraz więcej wątpliwości budzi jej pozycja. Od prawie półtora roku pozostaje bez prezesa (nabór na to stanowisko, po pierwszym nieudanym konkursie, niebawem powinien się zakończyć), członkowie izby są powoływani przez ministra, a nie jak wcześniej przez premiera, pojawił się też niepokojący precedens w postaci odwołania jednego z nich.
- Niestety, choć waga spraw rozpoznawanych przez KIO jest coraz większa, to status samej izby jest coraz niższy. Tymczasem, gdy tworzyliśmy KIO, zakładaliśmy, że nadany jej status będzie przejściowy i z czasem będzie ewoluował w stronę sądu. Dlatego uważam, że czas powrócić do dyskusji nad umiejscowieniem izby w systemie zamówień publicznych - mówił Tomasz Czajkowski, były wieloletni prezes UZP, a dzisiaj redaktor naczelny miesięcznika „Zamówienia Publiczne Doradca”, który zorganizował debatę „Piętnaście lat Krajowej Izby Odwoławczej - i co dalej?”.
Choć problem może się wydawać akademicki, to ma wymiar jak najbardziej praktyczny. KIO kieruje chociażby pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Dotychczas były one rozstrzygane, ale nie ma pewności, czy przy kolejnym tego typu wniosku skład orzekający nie zechce sprawdzić statusu izby i tego, czy gwarantuje on niezależność, choćby ze względu na sposób powoływania członków. Powołuje ich szef resortu rozwoju, co samo w sobie może być postrzegane w kategoriach konfliktu interesów, skoro ten sam minister jednocześnie jest odpowiedzialny za rozdział funduszy europejskich.

Minister powołuje i odwołuje

To tylko początek wątpliwości dotyczących niezależności członków KIO.
- Dla mnie mniejszym problemem jest to, że powołuje ich minister, większym to, że on również może ich odwołać. O ile bowiem Europejski Trybunał Praw Człowieka dopuszcza powoływanie sędziów przez urzędników administracji, o tyle nie mogą być oni arbitralnie odwoływani. Tymczasem nasze przepisy przewidują taką możliwość - przekonywał dr Maciej Lubiszewski z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Znów nie jest to przykład czysto akademicki, ponieważ w tym roku minister rozwoju odwołał jednego z członków KIO. Przepis, który mu na to pozwala, jest na tyle pojemny, że można pod niego podciągnąć naprawdę wiele. Co gorsza - odwołany członek pozostaje w zasadzie bezbronny, jedyne co może zrobić, to wnieść sprawę do sądu pracy. Ale nawet gdyby wygrał, to nie zostanie przywrócony do orzekania. Poza satysfakcją może co najwyżej wywalczyć odszkodowanie.
Od lat powtarza się również postulat dotyczący zarobków członków KIO. Podstawowa ich pensja wynosi w tej chwili ok. 6,6 tys. zł netto. Ostatnią poważniejszą podwyżkę dostali w 2017 r.
- Jest rzeczą kompletnie niemoralną, żeby ktoś, kto orzeka w sprawie o 10 mld zł, zarabiał tak mało. Ta sytuacja musi rodzić podejrzenia, czy nie znajdzie się ktoś, kto nie zechce zarobić więcej. Wierzę głęboko, że nic takiego się nie wydarzy, ale szacunkowi do KIO ta sytuacja bez wątpienia nie służy - podkreślał dr hab. Włodzimierz Dzierżanowski, wykładowca w Uczelni Łazarskiego i radca prawny z Grupy Doradczej Sienna.

Trzeba zachować szybkość

Mijają właśnie dwa lata od czasu obowiązywania nowych przepisów o zamówieniach publicznych, po którym to czasie zaplanowano przegląd tych regulacji. Zdaniem uczestników debaty to dobry moment, by zastanowić się również nad przyszłością KIO. Jednym z możliwych kierunków jest włączenie jej w struktury sądownictwa. Niewątpliwym plusem byłby tu wzrost prestiżu i niezależności.
- Nie jestem jednak do końca przekonany, czy to dobra droga. Obawiam się, że włączenie KIO w struktury wymiaru sprawiedliwości utrudniłoby sprawne rozstrzyganie sporów ze względów proceduralnych. Dzisiaj ta procedura jest elastyczna, dzięki czemu udaje się tak szybko rozpoznawać sprawy - zaznaczył Jan Kuzawiński, wiceprezes pełniący obowiązki prezesa KIO.
- Są jednak mechanizmy, które moglibyśmy adaptować do działalności KIO, wzorując się choćby na izbach morskich. Pozwoliłoby to zachować szybkość jej orzekania, jednocześnie zwiększając niezależność - przekonywała Małgorzata Stręciwilk, była prezes UZP i członek KIO, dziś radca prawny.
Wszyscy uczestnicy dyskusji zgodzili się, że absolutnie niezbędne jest wyłączenie izby ze struktury UZP. Choć formalnie KIO nie podlega urzędowi, to jednocześnie nie ma odrębnego budżetu, przez co siłą rzeczy jest z nim powiązana. Zarazem rozpoznaje zarzuty co do wyników kontroli prezesa UZP, co znów może być postrzegane jako konflikt interesów. ©℗
KIO ma coraz więcej pracy / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe