Chodzi o porównywarkę Google Shopping. Widnieją w niej oferty firm, które wykupią taką usługę. Samo w sobie nie jest to niczym niewłaściwym – na tej samej zasadzie działają bowiem także inne porównywarki cenowe. Różnica jest taka, że oferty z Google Shopping były pozycjonowane na pierwszych miejscach najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki Google. W ten sposób osobie, która wpisała w Google jakiś produkt, nie tylko na pierwszych pozycjach, lecz także na pierwszych stronach wyszukiwania wyświetlały się oferty z Google Shopping. Właśnie to Komisja Europejska uznała za nadużywanie pozycji dominującej na rynku. Jak informowała w 2017 r. w komunikacie po nałożeniu kary 2,4 mld euro, najwyżej notowane oferty spoza Google Shopping pojawiały się dopiero na czwartej stronie wyszukiwania. Według szacunków 95 proc. kliknięć trafia do dziesięciu najwyżej notowanych wyników na pierwszej stronie wyników wyszukiwania. Faworyzowanie własnej porównywarki cenowej zdaniem KE sprawiło, że użytkownicy Google w praktyce nie mieli dostępu do ofert konkurencyjnych firm.
Podczas rozprawy, która odbyła się w 2020 r., przedstawiciele Google próbowali przekonywać Sąd UE, że w rzeczywistości ich porównywarka cenowa pomaga konsumentom dokonywać szybkich wyborów i łatwo znajdować w internecie produkty, jakich szukają. Dużo energii poświęcili na wykazywanie, że w rzeczywistości ruch na innych stronach, których nie uwzględniono w ich porównywarce, nie był wcale niższy.
Argumenty te nie przekonały Sądu UE. Jego zdaniem celem Google nie było przedstawienie użytkownikom najlepszych wyników wyszukiwania, tylko promowanie własnej porównywarki cenowej. To zaś jest sprzeczne z zasadami konkurencji i stanowi nadużycie pozycji dominującej na rynku.
„Faworyzując własną usługę porównywania cen na swoich stronach z wynikami ogólnymi poprzez korzystniejszą prezentację i pozycjonowanie przy jednoczesnym degradowaniu wyników z konkurencyjnych porównywarek za pomocą algorytmów rankingowych, Google odstąpił od zasad konkurencji” – uzasadnił werdykt Sąd UE. Utrzymał wysokość kary, uznając ją za adekwatną, choć podczas rozprawy jeden z członków składu orzekającego, sędzia Colm Mac Eochaidh z Irlandii, sugerował, że powinna być ona podwyższona, gdyż nie powstrzyma Google przed podobnymi praktykami w przyszłości.
Google, choć kwestionował karę, twierdzi, że zaraz po jej nałożeniu zmienił zasady wyszukiwania.
„Ten wyrok dotyczy ściśle określonych okoliczności i choć będziemy go jeszcze szczegółowo analizować, już w 2017 r. wprowadziliśmy zmiany spełniające wymogi decyzji Komisji Europejskiej” – wskazał w informacji przekazanej PAP Adam Malczak z Google Polska.
Firma wciąż może zaskarżyć wyrok do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Na razie nie wiadomo, czy zdecyduje się na ten krok. Orzeczenie zostało odebrane jako duży sukces KE.
– To ważny wyrok, bo potwierdza, że konsumenci powinni mieć prawo do wyboru najlepszych dla siebie produktów i usług w oparciu o pełne i bezstronne informacje, a Google nie może wykorzystywać swojej pozycji do tego, żeby usuwać konkurencję – komentuje Monique Goyens, dyrektor generalna unijnej organizacji konsumentów BEUC.
Komentatorzy odczytują ten wyrok także w szerszym kontekście – podejścia KE do big techów. Kara 2,4 mld euro nie jest jedyną nałożoną na Google. W kolejce do rozstrzygnięcia przez Sąd UE czeka też bowiem kara 4,34 mld euro za wykorzystywanie pozycji monopolisty oraz własnego systemu Android do promowania przeglądarki Chrome i wyszukiwarki Google. Z kolei w marcu 2019 r. Komisja zdecydowała o nałożeniu grzywny w wysokości 1,49 mld euro za działania polegające na blokowaniu konkurencyjnych firm reklamowych. Jeszcze większe sankcje, 13 mld euro, nałożono na innego globalnego gracza – firmę Apple.

orzecznictwo

Wyrok Sądu Unii Europejskiej z 10 listopada 2021 r. w sprawie T-612/17 www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia