Komisja Europejska występuje ze skargami dopiero wtedy, kiedy uzna to za niezbędne dla interesu Unii i rynku wewnętrznego. Sytuacja z dyrektywą SUP to jeszcze nie jest ten przypadek - mówi prof. dr hab. Robert Grzeszczak z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Ostatnio w wywiadzie dla DGP wiceminister klimatu Jacek Ozdoba zasygnalizował, że przypadający 3 lipca termin wejścia w życie ustawy wdrażającej dyrektywę Single Use Plastics jest trudny do dotrzymania. Jednocześnie sama Komisja ma opóźnienia. Branża kosmetyczna wskazuje, że KE ciągle nie opublikowała rozporządzenia wykonawczego oraz wytycznych, które powinny były ukazać się już w połowie 2020 r. W efekcie w przypadku np. chusteczek nawilżanych wciąż nie wiadomo, jakie włókniny oraz jakie kategorie produktów zostaną nimi rzeczywiście objęte. Jak właściwie polski ustawodawca powinien postąpić w tej sytuacji?
Polski ustawodawca powinien zachować się racjonalnie i proporcjonalnie. To znaczy w zakresie, w jakim jest już w stanie, a w podstawowym zakresie już jest, powinien przygotować prawo, które będzie wdrażało dyrektywę. Natomiast w zakresie, w jakim brakuje informacji, jest uzasadnienie dla opóźnienia.
Warto przy tym pamiętać, że już od momentu wejścia dyrektywy w życie, w tym przypadku 2 lipca 2019 r., państwa członkowskie utraciły możliwość wydawania aktów, które byłyby w oczywisty sposób sprzeczne z celem dyrektywy. Zatem już od 2019 r. podejmowane działania legislacyjne powinny być tak projektowane, by nie naruszać celów dyrektywy.
Natomiast z chwilą upływu czasu na implementację, w tym przypadku jest to (poza pewnymi wskazanymi tam wyjątkami) 3 lipca tego roku, dyrektywa może, pod pewnymi warunkami, być bezpośrednio stosowana. Tym samym w pewnym sensie zastępuje ona bierność państwa, które miało ją wdrożyć, a więc wydać nową ustawę i/lub dokonać nowelizacji w już istniejących ustawach.
A jak należy rozumieć sytuację, gdy sama KE zalega z aktami wykonawczymi, a zarazem nie zgadza się na derogację, czyli przesunięcie implementacji dyrektywy?
Takie sytuacje się zdarzają, z różnych przyczyn zresztą. Twórcy dyrektywy (Parlament Europejski i Rada) zawarli w niej wiele sytuacji, w których zobowiązali Komisję do wydania aktów wykonawczych. Jednak Komisja potrzebuje tu współdziałania ze specyficznym podmiotem – komitetem złożonym z przedstawicieli państw członkowskich – i koło się zamyka, gdyż brak działań państw na tym poziomie blokuje, a z pewnością mocno utrudnia, wydanie takich aktów wykonawczych. Nie sadzę, by problem w tej sprawie leżał po stronie Komisji, która ma liczny i wyspecjalizowany aparat i raczej jest wydolna. Przypuszczam, że gdzieś, na jakimś etapie decyzyjnym, zabrakło ku temu woli i zgody państw członkowskich. Mogą one działać tak w sposób zamierzony, bo realizacja tej dyrektywy jest kosztowna. Wymaga też zmian, nie zawsze popularnych, a politycy myślą, nawet jeśli nie mówią o tym wprost, o wynikach wyborczych. Ludzie generalnie są bowiem wygodni, niechętnie zmieniają swoje nawyki, nawet w imię szczytnych i jak najbardziej chwalebnych celów, z jakimi mamy do czynienia w tym przypadku.
Co w takim razie nam grozi, jeżeli nie wdrożymy nowego prawa od 3 lipca?
Formalnie Komisja może wszcząć postępowanie i doprowadzić do skargi przeciwko Polsce przed unijnym trybunałem. Może się tak stać, jeżeli nie wdrożymy tej dyrektywy w terminie w ogóle albo w sposób niepełny, nieefektywny lub też, jeżeli Polska nie złoży do Komisji tzw. notyfikacji, czyli nie wskaże, w jaki sposób zapewniła wdrożenie dyrektywy w polskim porządku prawnym. Wskazuje się wszystkie istotne przepisy służące wdrożeniu i funkcjonowaniu nowych standardów.
fot. Materiały prasowe
Prof. dr hab. Robert Grzeszczak, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego
Jednak w sytuacji gdy to Komisja (z różnych przyczyn) sama opóźnia się z aktami wykonawczymi, to w praktyce wstrzymuje się z takim postępowaniem. To jest bowiem jej kompetencja dyskrecjonalna – może wystąpić ze skargą przeciwko państwu, ale nie musi. Ta dyrektywa jest bardzo długa, skomplikowana, wielowątkowa i kazuistyczna. Przypomina nieco dyrektywy tytoniowe, w których stopniowo wyłączało się z obrotu określone produkty z tytoniu. W takich przypadkach KE formalnie nie wyraża zgody na opóźnienie wdrożenia, ale też nie wytacza dział w postaci wszczynania postępowania, bo byłoby to nieracjonalne.
KE występuje ze skargami dopiero wtedy, kiedy uzna to za niezbędne dla interesu Unii i rynku wewnętrznego. Jak na razie to jeszcze nie jest ten przypadek. Natomiast jak już będą akty wykonawcze KE, to zabraknie uzasadnienia do zwlekania z wdrożeniem. Moim zdaniem z opóźnieniem, ale jednak pojawią się akty wykonawcze Komisji. Jeżeli wówczas państwa nie wdrożą tego prawa, to muszą spodziewać się konsekwencji – skargi i ewentualnie kar finansowych.
Komisja jest zresztą w ciągłym kontakcie z rządami. Ma zatem wiedzę, co dzieje się w prawie krajowym i czy państwo podejmuje kroki, czy tylko je symuluje.
Rozumiem zatem, że w praktyce pewnie o jakiś czas opóźni się implementacja tego prawa, ale raczej nie powinniśmy spodziewać się nagłej interwencji KE w tej sprawie.
Tak, przy czym interwencja przebiega w ten sposób, że najpierw prowadzony jest nieformalny dialog z danym rządem. Tu nie chodzi o to, by osądzić i karać państwa, lecz dojść do pożądanego stanu. Gdy jednak jakiś rząd się uprze, np. ze względów politycznych, wtedy wkracza opcja skargi.
Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel