We Francji po raz pierwszy dwie najważniejsze partie organizują prawybory. Służy to tak naprawdę wyłonieniu kandydatów, którzy mogą pokonać w wyborach prezydenckich w 2017 r. szefową skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FN) Marine Le Pen - pisze "Economist".

Francuzi nie organizowali wcześniej prawyborów, a teraz urządzają je w stylu amerykańskim, z wielkimi fanfarami. Oficjalnie ma to przedstawić zarówno rządzących socjalistów, jak i opozycyjnych Republikanów, jako ugrupowania "bardziej nowoczesne, otwarte, transparentne i rzetelne" - pisze brytyjski tygodnik.

"W rzeczywistości jednak inny czynnik tłumaczy ten entuzjazm" - to zagrożenie, jakie stanowi Marine Le Pen. "Liderka ultranacjonalistów z Frontu Narodowego" jest przyczyną tej zmiany - wyjaśnia "Economist".

Dawniej partie głównego nurtu mogły sobie pozwolić na to, by wykorzystać pierwszą turę wyborów prezydenckich do "przefiltrowania swoich kandydatów" i wyłonienia tego, który w drugiej rundzie zmierzy się z konkurentem. Teraz jednak sondaże wskazują na to, że Le Pen przejdzie z pewnością do drugiej tury wyborów, które odbędą się w kwietniu 2017 roku. "Żadna partia nie może teraz podejmować ryzyka, wystawiając więcej niż jednego kandydata" - pisze tygodnik.

"Sezon prawyborów zmienia się (...) w pierwszą rundę wyborów prezydenckich, które wyłaniają kandydata, który ma największe szanse pokonać Le Pen" - konstatuje "Economist".

Na razie najlepiej rokuje ewidentny faworyt Republikanów, były premier i polityk ciążący ku centrum, Alain Juppe; gdyby to on zmierzył się w drugiej turze z Le Pen, zyskałby 62 proc. głosów przeciw 32 proc. oddanych na liderkę FN.

Były prezydent Nicolas Sarkozy, który również ubiega się o nominację Republikanów, lecz zabiega o elektorat skrajnej prawicy, zdobyłby w drugiej turze wyborów 58 proc. głosów, a Le Pen dostałaby w takim układzie 42 proc. głosów.

Szefowa FN powiedziała ostatnio w wywiadzie dla BBC, że zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA sprawiło, że wybór jej samej na prezydenta Francji w 2017 roku stał się bardziej prawdopodobny.

Podobnie ocenia sytuację "Economist", zwracając uwagę, że przed amerykańskimi wyborami takie wyniki sondaży, jakimi mogą się pochwalić Juppe i Sarkozy, wyglądałyby przekonująco i stwarzały wrażenie, że Le Pen nie może wygrać. "Teraz nie jest to takie pewne" - konkluduje tygodnik. (PAP)