Trudno dziś w Europie znaleźć wózek czy fotelik dziecięcy wyprodukowany poza Chinami lub okręgiem częstochowskim. Problem w tym, że Chińczycy eksportują swe mocno subsydiowane przez rząd wózki do Europy płacąc 2,7 proc. cła, a częstochowianie i inni Europejczycy chcąc eksportować swe niesubsydiowane wózki do Chin muszą zapłacić 25 procent cła. W dodatku nikt w Europie nie bada realnej jakości chińskich produktów. Chińczycy zaczęli brutalnie wykorzystywać tę nierównowagę, co grozi zagładą europejskiego przemysłu. Obrona Częstochowy AD 2025 polega na próbie przywrócenia czystych reguł gry rynkowej i uczciwej konkurencji.

Częstochowskie wózki dziecięce kontra subsydiowana chińska konkurencja

Silna pozycja polskich producentów i ich kooperantów w UE wynika z ponadstuletniej tradycji: częstochowski rynek wózków uformował się w końcówce XIX wieku. Dziś motorem napędowym sektora są innowacyjne firmy rodzinne o wysokim kapitale społecznym i unikatowych zdolnościach dzielenia się wiedzą. Pozwoliło to stworzyć nie tylko grupę silnych producentów, ale i cały łańcuch wyspecjalizowanych dostawców i poddostawców komponentów i materiałów niezbędnych do wytwarzania finalnych towarów. Cały biznes daje pracę kilkunastu tysiącom osób i jest unikatowy w skali Starego Kontynentu z uwagi na wysoki stopień niezależności od zewnętrznych (zwłaszcza azjatyckich) łańcuchów dostaw.

Po wejściu Polski do Unii wózkowa Częstochowa zaczęła podbijać europejski rynek. W obecnej dekadzie wartość eksportu przekroczyła pół miliarda złotych. Ale ta ekspansja natrafiła na bardzo silną konkurencję w postaci masowej produkcji z Chin. Ponieważ przemysł w UE mierzy się z wysokimi kosztami pracy, energii i surowców oraz obciążeniami wynikającymi z regulacji środowiskowych, klimatycznych i społecznych, a także z przepisów o ochronie własności intelektualnej, chińscy producenci – wolni od tych obciążeń - postanowili wykorzystać sytuację i wyprzeć z europejskiego rynku firmy z Częstochowy.

Prams from Poland, organizacja zrzeszająca przedstawicieli całej branży, alarmuje, że chińskie wózki „rozjeżdżają” rynki w UE, stawiając polskich producentów w trudnej sytuacji, przy potężnym wsparciu rządu Chin. W skardze Prams from Poland na chińskie subsydia złożonej do Komisji Europejskiej czytamy, że publiczna pomoc dla chińskich producentów wózków i fotelików dziecięcych obejmuje „nie tylko subsydia do gotowego produktu, ale również dofinansowanie kosztów eksportu i prezentacji na zagranicznych targach”. Podkreślają, że „konkurowanie z produktem korzystającym z tak daleko idącej państwowej pomocy nie jest grą na równych zasadach”.

Częstochowscy przedsiębiorcy zdają sobie sprawę z tego, że „rozpatrywanie tej skargi formalnie pozostaje w relacji pomiędzy skarżącym a Komisją Europejską”, ale w ich opinii „wsparcie ze strony politycznej byłoby niewątpliwie cenne”. Mówiąc najprościej: liczą na zaangażowanie polskiego rządu i innych sił politycznych. W Warszawie i Brukseli.

Unikatowy łańcuch wartości w europejskim przemyśle zagrożony przez nieuczciwą chińską konkurencję

W opinii autorów skargi do KE, „zgromadzenie na terenie Unii Europejskiej kompletnego łańcucha produkcji określonego produktu ma ogromne znaczenie, nie tylko w kontekście uniezależnienia się od zagranicznych dostaw, ale także w aspekcie ograniczania ryzyka utraty technologii i know-how. Niestety, taka sytuacja – choć niezwykle cenna – stanowi raczej wyjątek niż regułę. Wszyscy mieliśmy okazję dostrzec związane z tym zagrożenia podczas załamania globalnych łańcuchów dostaw w czasie pandemii COVID-19”.

Polscy producenci przypominają, że każdego roku w Unii Europejskiej rodzi się około 4 milionów dzieci. Nawet przy bardzo konserwatywnych założeniach (tylko jedna trzecia dzieci korzysta z nowego wózka dziecięcego, średnia cena zakupu nowego wózka wynosi około 4000 zł), roczna wartość samego tylko rynku europejskiego sięga 5,5 miliarda złotych. A trzeba by do tego jeszcze doliczyć wartość potencjalnego eksportu poza Unię.

„Te dane pokazują, że pomimo postępującego kryzysu demograficznego, rynek produktów dziecięcych pozostaje ogromny. Skuteczne zagospodarowanie jego istotnej części przez polskich producentów przyniesie wymierne korzyści dla gospodarki naszego kraju. Innymi słowy, gra jest warta świeczki” – argumentują liderzy Prams from Poland zwracając uwagę, że wszyscy europejscy producenci wózków, fotelików dziecięcych i ich kooperantów zmagają się z silną konkurencją ze strony tanich produktów z Chin. Ma ona silny negatywny wpływ na wyniki finansowe, wskaźniki produkcyjne i sprzedażowe, poziom zatrudnienia etc.

Chińscy producenci zdobywają coraz większą przewagę na rynku europejskim korzystając z kilku wzajemnie powiązanych mechanizmów, a obecna wysokość cła – wynosząca zaledwie 2,7 proc. - nie zapobiega masowemu importowi produktów subsydiowanych przez chińskie państwo. Tym bardziej, że w przypadku eksportu wózków z UE do Chin stawka cła jest znacząco wyższa, bo wynosi aż 25 proc.

Apel o równe warunki i zasady dla producentów z Europy i spoza niej. „Kontrole chińskich produktów są fikcją”

Prams from Poland przygotowuje skargę antydumpingową, której celem jest podwyższenie ceł za pomocą środków wyrównawczych. Równocześnie zamierza zabiegać o radykalne podwyższenie stawki celnej na wózki i foteliki sprowadzane z Chin do Europy, jak również na poszczególne komponenty niezbędne do budowy wózków.

„Ten ostatni element jest kluczowy, aby uniemożliwić obejście ceł na gotowe produkty za pomocą otworzenia w UE chińskich montowni wózków w oparciu o importowane spoza UE komponenty i półfabrykaty (jak to się już stało w przypadku wielu innych produktów, w tym także samochodów osobowym). Podobnie jak w przypadku skargi na subsydia, nie mamy wątpliwości, że poparcie ze strony politycznej będzie nieocenione” – przyznają częstochowscy przedsiębiorcy.

Równocześnie zwracają uwagę na bardzo ważne kwestie.

Nikt w Europie nie bada chińskiej jakości. W Unii Europejskiej, także w Polsce, brakuje realnej kontroli zgodności produktów importowanych z Chin z europejskimi normami. Cała „weryfikacja” opiera się głównie na akceptowaniu deklaracji producentów, że towar jest zgodny z normami. Nikt tak naprawdę nie sprawdza ogromnej ilości towarów napływających co miesiąc z Państwa Środka. Całkowitą iluzją jest kontrola jakości zawartości paczek zamawianych indywidualnie przez miliony Europejczyków za pośrednictwem internetowych chińskich platform handlowych, jak AliExpress, Temu czy Shein. Z usług tych platform korzysta już ponad połowa dorosłych Polek i Polaków. Wózek dziecięcy można tam kupić już za ok. 400 zł – z darmową dostawą do domu realizowaną przez… państwową Pocztę Polską. Czy ktoś NAPRAWDĘ kontroluje i bada zgodność deklaracji chińskich producentów z realnym stanem? Nie. Tymczasem polscy producenci poddawani są regularnym rygorystycznym kontrolom jakościowym – i nie ma najmniejszych wątpliwości co do zgodności rodzimych produktów z normami. Podobne wątpliwości nie dotyczą także innych towarów europejskich.

„Jesteśmy zdania, że aktualnie obowiązujące regulacje nie spełniają swojej roli i nie zapewniają odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa dzieci w przypadku produktów importowanych z Chin. Przyjmowanie w stosunku do produktów importowanych z Chin fikcji zaufania i zakładanie, że produkty, co do których producent deklaruje, że są bezpieczne w istocie takimi są, nie wytrzymało próby czasu” – czytamy w piśmie polskich przedsiębiorców.

Postulują oni radykalną zmianę przepisów: dopuszczenie produktu wytworzonego w Chinach do obrotu na rynku unijnym powinno się opierać nie na deklaracji producenta, lecz na potwierdzeniu jakości w drodze badań wykonanych w atestowanych laboratoriach funkcjonujących na terenie Unii Europejskiej.

Chińczycy nagminnie podszywają się też pod „Made in Europe”. Europejscy przedsiębiorcy co chwilę demaskują firmy importujące wózki z Chin, które notorycznie grają na patriotyzmie gospodarczym europejskich konsumentów. Wózki wyprodukowane w Chinach określane są nagminnie jako towary pochodzące od europejskiego, polskiego czy niemieckiego producenta. Ten proceder jest możliwy, bo nie ma regulacji dotyczących jasnego oznaczania kraju pochodzenia produktów niespożywczych. W rezultacie konsumenci sądzą, że kupują produkt pochodzący z UE (wszak kupują u „polskiego” lub „niemieckiego” producenta), podczas, gdy w rzeczywistości nabywają towary importowane z Chin.

Jedynym miejscem, w którym znajduje się informacja na temat rzeczywistego kraju wytworzenia wózka, jest zazwyczaj opakowanie produktu. Czyli w całym procesie robienia zakupów klienci mogą trafić na tę informację zaledwie w tym jednym miejscu. Z kolei ci konsumenci, którzy nie mają możliwości fizycznego zapoznania się z opakowaniem (np. nabywający produkty w sieci), w ogóle nie mają szansy sprawdzić przed zakupem kraju wytworzenia. Ta informacja nie jest nigdzie podawana, nie ma takiego wymogu.

W opinii polskich producentów, działanie takie - formalnie zgodne z prawem – „ogranicza prawo konsumentów do rzetelnej informacji na temat oferowanego im produktu”. Prams from Poland postuluje zmianę regulacji w ten sposób, by zobowiązać platformy handlowe do podawania rzeczywistego kraju wytworzenia produktu oraz umożliwienie klientom wyszukiwania ofert z zastosowaniem tego kryterium; dziś mogą oni jedynie wyszukać produkt wedle kraju wysyłki.

Unijne przepisy już teraz idą w kierunku spełnienia oczekiwań przedsiębiorców. Rozporządzenie PE i Rady (UE) 2024/1781 (ESPR) przewiduje wprowadzenie Cyfrowego Paszport Produktu (DPP) obejmującego parametry techniczne gotowego produktu oraz wszystkich jego komponentów i materiałów, z jakich został wytworzony. Europejscy producenci chcą, by tą regulacją zostały objęte w praktyce jak najszybciej wszystkie produkty importowane spoza UE. Dotyczy to także wózków dziecięcych.

Fundusz łagodzący firmom utratę rynków wschodnich na wzór brexitowego

Prams from Poland zwraca uwagę, że nierówna walka z nieuczciwą chińską konkurencją odbywa się w warunkach mocno niesprzyjających zwłaszcza polskim i środkowoeuropejskim przedsiębiorcom. Odbiorcami znacznej części eksportu z Częstochowy były przez lata kraje dawnego bloku wschodniego, na czele z Rosją, Białorusią i Ukrainą. Z powodu rosyjskiej napaści na Ukrainę rynek ten został w lwiej części utracony. W Rosji rozpychają się obecnie producenci chińscy, co pozwala im zwiększać efekt skali w produkcji i dystrybucji… W polskich producentów uderzył efekt dokładnie odwrotny.

Częstochowski biznes przypomina, że kiedy Brytyjczycy opuszczali Unię w efekcie Brexitu, państwa członkowskie UE utworzyły Brexit Adjustment Reserve, którego celem było łagodzenie (czytaj: rekompensowanie unijnym przedsiębiorcom) skutków ograniczenia dostępu do rynku Zjednoczonego Królestwa. Z tego wsparcia skorzystały przede wszystkim firmy zachodnie. Tymczasem odcięcie przedsiębiorców europejskich, głównie z Polski i pozostałych krajów Europy Środkowej, od rynku wschodniego, nie spotkało się z reakcją w postaci utworzenia analogicznego funduszu. Polscy przedsiębiorcy widzą w tym co najmniej dysproporcję w podejściu i traktowaniu. Zdają sobie przy tym sprawę, że bez politycznego wsparcia polskiego rządu trudno będzie to zmienić.

Chińczycy atakują Europę. Tanimi towarami

Chińska fabryka świata ma w ostatnim czasie problem ze sprzedażą swojej ogromnej nadprodukcji. Z jednej strony boryka się z efektem mniejszej dynamiki wzrostu konsumpcji wewnętrznej, a z drugiej – ze skutkami wojny celnej wytoczonej światu, w tym głównie Chinom, przez administrację Donalda Trumpa. Wobec barier na rynku amerykańskim, chińskie towary zaczęły zalewać Europę. Korzystają przy tym z jednej strony z bardzo niskich kosztów wytwarzania, a z drugiej – z państwowych dopłat do eksportu działających wedle zasady: im więcej sprzedasz za granicę, tym więcej subsydiów dostaniesz.

Równocześnie chińskie firmy próbują różnymi sposobami podbić europejski rynek usług (zwłaszcza budowlanych), w tym rynek zamówień publicznych oraz zamówień przedsiębiorstw zależnych od poszczególnych europejskich rządów. Przed miesiącem informowaliśmy o polskich przedsiębiorstwach przemysłowych ostrzegających rząd, że chińska konkurencja próbuje agresywnie, stosując dumpingowe ceny, wejść do grona głównych dostawców i usługodawców spółek będących pod nadzorem Skarbu Państwa. Chińczycy robią to przy użyciu przejętych wcześniej polskich firm, określanych przez krajowy biznes mianem „wydmuszek”. Firmy te, w pełni kontrolowane przez Chińczyków, de facto nie produkują niczego na terenie naszego kraju i w ogóle Unii Europejskiej, a oferują produkty wytwarzane w całości w Państwie Środka. W pismach do premiera, ministra aktywów państwowych i ministra gospodarki polscy przedsiębiorcy zarzucają Chińczykom nieuczciwą konkurencję – i to w kilku obszarach.

Polski biznes alarmuje także, że „dopuszczenie chińskich firm do realizacji dużych dostaw i inwestycji na terenie strategicznych spółek skarbu państwa budzi poważne wątpliwości z uwagi na sytuację geopolityczną, w której Chiny nierzadko stają po stronie wrogów Polski i Europy”. W apelu do premiera Donalda Tuska i nowego ministra aktywów państwowych Wojciecha Balczuna znalazło się m.in. stwierdzenie, że „Chiny nie są zwykłym partnerem gospodarczym, a firmy z Chin nie są zwykłymi kontrahentami”. Mierzymy się z „potęgą, w której każdy element gospodarki kontrolowany jest przez partię komunistyczną”.

Jak zapewnił Dziennik Gazetę Prawną minister Wojciech Balczun, „wśród priorytetów MAP jest tworzenie warunków gospodarczych, które pozwalają na aktywny udział polskich przedsiębiorców w realizacji dużych inwestycji prowadzonych m.in. przez spółki z udziałem Skarbu Państwa, w tym wspieranie rozwiązań chroniących krajowych przedsiębiorców przed nieuczciwą konkurencją. Jesteśmy zdeterminowani, aby wspierać, oczywiście w sposób zgodny z europejskim prawem, lokalnych dostawców. W obecnej, napiętej sytuacji geopolitycznej jak największa część łańcucha dostaw powinna być zlokalizowana w kraju, a polskie przedsiębiorstwa muszą mieć możliwość rozwijania kompetencji projektowych i ochrony własnego know-how”.

Równolegle Polska, z inicjatywy rządu i Komisji Europejskiej, wprowadziła przepisy ograniczające dostęp wykonawców z państw trzecich do zamówień publicznych, a po apelu przedsiębiorców rozważa ustanowienie podobnych mechanizmów do zamówień spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa.

Jan Styliński, PZPB: Repolonizacja to inwestycja w nasze bogactwo, a nie protekcjonizm

W sprawie chińskiej ekspansji w ostatnich dniach wypowiedział się mocno i jasno Jan Styliński, stojący od 12 lat na czele Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, wiceprzewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich. PZPB skupia i reprezentuje działających nad Wisłą międzynarodowych potentatów, jak Budimex, Strabag, Warbud, PORR, Hochtief, Skanska czy Mota-Engil, a także rozwijające się firmy rodzime jak Erbud, Unibep, NDI i wiele innych.

„Prawo unijne i orzecznictwo TSUE jasno wskazują, że rynek europejski powinien być chroniony przed nieuczciwą konkurencją. To nie jest protekcjonizm, tylko zdrowy rozsądek.
Zamawiający w szczególnych sytuacjach mogą dopuścić firmy spoza UE i GPA, ale musi to być świadoma i uzasadniona decyzja – a nie automatyczny import dumpingowych ofert.
Nie możemy też udawać, że jeśli w jakiejś technologii mamy lukę, to tylko firma egzotyczna może ją wypełnić. Polska ma dostęp do partnerów w całej Unii i w krajach GPA, jak chociażby Korea Południowa. To są rynki, które respektują zasady uczciwej konkurencji. Nie ma żadnego powodu, żeby chińskie, tureckie czy inne subsydiowane firmy budowały nasze drogi, koleje, infrastrukturę energetyczną” – podkreśla Jan Styliński.

W dniu wejścia w życie zmiany do Prawa Zamówień Publicznych wdrażającej ochronę rynku zamówień publicznych przed nieuczciwą konkurencją z Chin, Turcji i innych krajów, napisał: REPOLONIZACJA TO INWESTYCJA W NASZE BOGACTWO, A NIE PROTEKCJONIZM.