Neal Ascherson, szkocki historyk i pisarz, tłumaczy w rozmowie z DGP i radiową Jedynką, jak decyzję o Brexicie przyjęli prounijni Szkoci oraz jaki wpływ na nią miały angielsko-szkockie animozje.
Co się stało w Wielkiej Brytanii?
Klasa robotnicza z północnej i środkowej Anglii poczuła się opuszczona przez rząd i partie. W tym dojmującym odrzuceniu krył się angielski nacjonalizm. To, co się stało 23 czerwca, jest dziełem Anglików i nie ma nic wspólnego ze Szkocją. Szkoci głosowali za pozostaniem. Dlaczego Anglicy to zrobili? Bo w duszach noszą żal, że Anglia jest dyskryminowana. Dlaczego Szkocja i Walia mają swój budżet i parlament, a Anglia nie? A przecież Anglicy stanowią 85 proc. mieszkańców. Do tego doszedł ciężar zmian gospodarczych, neoliberalnej polityki, cięć. Partia Pracy nie zrobiła nic, by ich przed tym obronić. W rezultacie przegrała ostatnie wybory. Na poczucie krzywdy nałożył się tradycyjny podział klasowy. Angielska klasa robotnicza poczuła, że nie ma już swojego przedstawiciela w rządzie, a o jej losach decyduje niewidzialna kasta urzędników, która ich nie rozumie. Ten gniew został skierowany przeciw imigracji, która nie stanowi źródła ich problemu. To nie przez imigrantów z Litwy czy z Polski Anglia ma problem ze służbą zdrowia, mieszkaniami. Winni są politycy, którzy przez 20 lat nie inwestowali w sektor publiczny.
Na czym polega zjawisko angielskiego nacjonalizmu?
Najłatwiej to wytłumaczyć, porównując Wielką Brytanię do cesarstwa habsburskiego. To było wspaniałe imperium, tylko pod koniec swego istnienia jego mieszkańcy – Austriacy i Niemcy, którzy stanowili jego trzon – zaczęli sobie zadawać pytanie, kim są. I myśleli: „Ci Polacy przynajmniej wiedzą, kim są. A co z nami? Jesteśmy po prostu ludźmi imperium, straciliśmy tożsamość”. I w podobnej sytuacji są teraz Anglicy. Oni też nigdy się nie zastanawiali, co to znaczy być Anglikiem. Dla nich bycie Anglikiem oznaczało bycie Brytyjczykiem. To się trochę zmienia, ale pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, Anglicy mówili, że Edynburg to najładniejsze angielskie miasto. To Szkotów zawsze doprowadzało do szału. Teraz już tak nie jest, ale dla Anglika angielskość oznacza brytyjskość. A teraz Anglicy zaczynają dostrzegać, że Szkocja, Walia, a do pewnego stopnia też Irlandia Północna cieszą się przywilejami, od których Anglicy są odcięci. Tak rodzi się poczucie krzywdy, z którego wyrasta taka partia jak UKIP, która choć nigdy tego nie przyzna, ale reprezentuje angielski nacjonalizm. Reprezentuje irytację Anglików i doskonale gra na ich poczuciu bezradności.
„Wielka Brytania zmieni się w Małą Anglię” – pisał pan w „New York Timesie”. Czy to właśnie się stało 23 czerwca?
Jeszcze nie, ale tak się stanie, jeśli Zjednoczone Królestwo się rozpadnie i Szkocja stanie się niepodległa. Anglikom się wydaje, że decydując o Brexicie, odzyskają wielkość. Im się zdaje, że nie są zwykłym narodem, jak Francuzi, Niemcy czy Polacy. To przekonanie budują na marzeniu, w którym to oni rozgrywają sprawy świata. Zasiadają przy jednym stole ze Stalinem i Rooseveltem, stwarzają świat po II wojnie światowej. To oni mieli największe imperium w historii, są potęgą. Ironia polega na tym, że odgradzając się od reszty Europy w poczuciu wyjątkowości, zamiast dawnej potęgi zbudują Małą Anglię, tkwiącą w izolacji i skupioną na sobie. Wielka Brytania stanie się miejscem klaustrofobicznym, z którego młodzi będą uciekać, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Oczywiście, że Wielka Brytania jest potęgą. Ta Mała Anglia ma ogromną armię. Ma też imponującą bazę naukową, talent do innowacji i kulturę, którą dzieli się ze światem. Ale obawiam się, że wszystko to zacznie marnieć, jeśli będzie zamknięte na ludzi z innych części Europy. Choć moje podejrzenie jest takie, że przez następne pięć lat Wielka Brytania będzie prowadzić negocjacje w sprawie wyjścia z UE, a po kolejnych pięciu latach będzie chciała do niej wrócić.
W Szkocji narastają nastroje niepodległościowe. Z czego to wynika? Miłości do UE, niechęci do Anglików czy z marzenia o niepodległej Szkocji?
Szkocja przypomina trochę Polskę w XIX w. Każde szkockie dziecko ma głęboko zapisaną świadomość, że jego naród był kiedyś niepodległy. Można rzec, że to romantyczne i sentymentalne argumenty, bo to było dawno temu. Ale wielu Szkotów uważa, iż przez te stulecia Szkocja w głębi serca była niepodległa i jedynie dzieliła się z Anglią częścią suwerenności na mocy rozmaitych traktatów. Ze świadomością, że w każdym momencie będzie mogła te traktaty unieważnić. Szkoci mają poczucie niesprawiedliwości. Brytyjski system polityczny działa tak, że byli oni reprezentowani w parlamencie przez partie, na które nigdy nie głosowali. Przecież w Szkocji w zasadzie nikt nie głosował na torysów, a na czele Wielkiej Brytanii stoi konserwatywny rząd. To zabawne, bo przecież obóz Brexitu używał tego samego argumentu, przekonując Brytyjczyków, żeby nie dali się rządzić jakimś ludziom z daleka, na których nigdy nie głosowali. Tylko że kiedy my o tym mówiliśmy, Anglicy kazali nam siedzieć cicho. Teraz jest jednak nowa przeszkoda. Kiedy Wielka Brytania wyjdzie z UE, a niepodległa Szkocja będzie chciała być częścią Wspólnoty, między tymi krajami trzeba będzie postawić granicę. Szkotom to się nie spodoba. To skomplikowałoby handel, podzieliło rodziny. Nie wiem, czy Szkoci będą gotowi zapłacić tak wysoką cenę.
A jak pan by głosował w referendum niepodległościowym?
To, co powiem, będzie bardzo niedzisiejsze. Mój ojciec służył w marynarce królewskiej. Walczył w dwóch wojnach światowych. Ja też walczyłem w brytyjskiej piechocie morskiej. I czasami myślę, że kiedyś przyjdzie dzień, gdy zobaczę szary okręt wojenny z powiewającą flagą brytyjską, i to już nie będzie moja flaga. Ta myśl bardzo boli. Ale w niezależność zawsze wpisana jest strata.