Już od ponad 70 lat Chiny planują wciągnięcie Polski do swojej strefy wpływów. Czy Pekin ponownie uzna Warszawę za partnera w politycznej grze o wpływy w Europie?
Zgodziliśmy się na podniesienie rangi relacji chińsko-polskich na poziom wszechstronnego partnerstwa strategicznego, wskazując polityczny kierunek dla rozwoju relacji dwustronnych” – oświadczył w poniedziałek przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping. Za gładkimi słowami, jakie można było usłyszeć podczas jego wizyty w Polsce, stoi ostatnio coraz więcej treści. W Pekinie narasta świadomość, że model budowania potęgi ekonomicznej oparty na taniej sile roboczej oraz eksporcie prostych produktów już się wyczerpał. Kierownictwo Komunistycznej Partii Chin (KPCh) szuka sposobów na stymulowanie szybkiego rozwoju za pomocą innych środków. Oprócz wzrostu konsumpcji wewnętrznej są nimi m.in. inwestycje zagraniczne oraz rozwój handlu międzynarodowego.
Polska jest punktem, przez który przechodzą Bursztynowy Szlak i Jedwabny Szlak, co jest dużym atutem w budowaniu powiązania między Azją i Europą” – mówił Xi Jinping. Jego słowa zaś potwierdził wicepremier Mateusz Morawiecki. Dodając, jak bardzo pożądane są chińskie inwestycje, zwłaszcza w perspektywie tego, iż po zakończeniu realizacji obecnego budżetu unijnego w kolejnym środki rozwojowe przekazywane do Polski będą dużo mniejsze. Jednak w porównaniu z ogromem azjatyckiego mocarstwa nasz kraj prezentuje się bardzo skromnie. Ale te ogromne dysproporcje (rezerwy walutowe Chin to 3,3 bln dol., ta kwota to ok. 40 rocznych budżetów Polski) wcale nie muszą oznaczać, iż Warszawa nie ma dla Pekinu większego znaczenia. Od kiedy bowiem Państwo Środka zaczęło marzyć o odzyskaniu pozycji światowego supermocarstwa, z uwagą przygląda się temu, co się dzieje nad Wisłą.
Ambicje przewodniczącego Mao
W Europie bardzo szybko zapomniano, że jeszcze w połowie XVIII w. Stary Kontynent wobec Państwa Środka prezentował się jak ubogi krewny. I nie chodzi tylko o to, że chińska cywilizacja istnieje nieprzerwanie od 4 tys. lat. Trzy stulecia temu Chiny posiadały dwa razy więcej ludności niż wszystkie kraje europejskie i wytwarzały trzy razy więcej dóbr. Generując – według obliczeń angielskiego historyka Angusa Maddisona – ok. 29 proc. światowego PKB. Jednak przegniły system polityczny sprawił, iż przegrały konkurencję z młodymi mocarstwami kolonialnymi. Po czym na początku XX w. znalazły się pod europejskim protektoratem.
Wstrząsy polityczne i wojny, zarówno z wrogami zewnętrznymi, jak i domowe, wyniosły do władzy komunistów, którym przewodził Mao Zedong – i to jemu ostatecznie przypadła w 1949 r. rola jednoczyciela kraju. Z dużą pomocą Związku Radzieckiego, dzięki czemu Józef Stalin mógł odgrywać rolę starszego brata i mentora. W tej roli generalissimus czuł się znakomicie. Kiedy w lipcu 1949 r. wiceprzewodniczący KPCh Liu Shaoqi odwiedził Moskwę, sowiecki przywódca pokazał mu mapę Europy oraz Azji i jasno wskazał, jak wyobraża sobie przyszłe strefy wpływów. Chińska Republika Ludowa miała nie wtrącać się do spraw Europy Środkowej oraz kontaktów z krajami kapitalistycznymi i zajmować jedynie Azją Wschodnią. „Chińczycy ze względów taktycznych nie zamierzali przez pewien czas naruszać tego porozumienia. Tym bardziej że zdawali sobie sprawę, że jeśli chodzi o państwa »obozu«, o wszystkim decydowano na Kremlu, w tym także o terminie i kolejności nawiązywania stosunków dyplomatycznych z ChRL” – opisuje w opracowaniu „Wahadło, czyli stosunki polityczne PRL – ChRL” Jan Rowiński.
Na nawiązanie kontraktów między Pekinem a Warszawą Kreml zezwolił jesienią 1949 r. A co więcej, komunistyczna Polska była drugim państwem po ZSRR, które otworzyło ambasadę na terytorium Chińskiej Republiki Ludowej. Z kolei Mao Zedong nakazał, by chińska ambasada w Warszawie zainaugurowała działalność 22 lipca 1950 r. Tak zaznaczając, jak wielką wagę chińscy komuniści przywiązują do obchodów rocznicy wydania manifestu PKWN. Jednak po tym spektakularnym wydarzeniu wzajemne relacje zamarły, aż do śmierci Stalina. O tym, że w Pekinie nie stracono z oczu małego kraju w Europie, przypomniał pod koniec lipca 1954 r. premier Zhou Enlai, który wracając z międzynarodowej konferencji w Genewie zawitał do Warszawy. Tam czekała na niego wielka feta. Ówczesny minister spraw zagranicznych PRL Adam Rapacki dokładał starań, by polska dyplomacja ponownie zaczęła odgrywać większą rolę na arenie międzynarodowej. Wkrótce z rewizytą na obchody pięciolecia Chińskiej Republiki Ludowej udał się do Pekinu Bolesław Bierut. Od tego momentu kontakty władz obu państw stawały się coraz intensywniejsze. Aż zaczął się przełomowy rok 1956.
W lutym, podczas XX Zjazdu KPZR, nowy przywódca ZSRR Nikita Chruszczow przeczytał referat o zbrodniach popełnionych przez Stalina na członkach partii komunistycznej. Kurs na destalinizację ZSRR nie zachwycił Mao Zedonga, dla którego Józef Wissarionowicz stanowił wzór przywódcy. Paradoksalnie nie przeszkadzało mu to śledzić z życzliwością zmian zachodzących na Węgrzech i w Polsce. Mao przestał ukrywać aspiracje do wzięcia na siebie roli lidera „światowego komunizmu”. Przy okazji marzyło mu się przywrócenie Chinom roli światowego mocarstwa. Pomoc udzielona polskim towarzyszom mogła być ku temu pierwszym krokiem.
Wielki brat
Takiego wyjazdu do Azji Edward Ochab zapewne się nie spodziewał. Gdy I sekretarz KC PZPR wraz zresztą polskiej delegacji przybył w połowie września 1956 r. do Pekinu na VIII Zjazd Komunistycznej Partii Chin, czekały go tam same przyjemne niespodzianki. Jako jedyny odbył aż trzy spotkania z Mao Zedongiem. Już podczas pierwszego z nich miał okazję się przekonać, że gospodarz bardzo uważnie śledzi wydarzenia zachodzące w dalekim kraju nad Wisłą.
Szczególnie interesujący okazał się dla niego poznański bunt robotników w czerwcu 1956 r. Krwawo spacyfikowany przez siły zbrojne. Gdy dwa miesiące później protest wszczęli pracownicy przedsiębiorstw w Szanghaju, kierownictwo chińskiej partii rozwiązało konflikt na drodze negocjacji. „My w pierwszej chwili również chcieliśmy potraktować Szanghaj jako wybuch kontrrewolucji – klarował Ochabowi Mao Zedong. – Zdanie zmieniliśmy po kolejnym telefonie naszego przedstawiciela z Warszawy. Musieliśmy zawezwać I sekretarza z Szanghaju na posiedzenie Politbiura i podjąć nową decyzję, uwzględniającą sprawę postulatów robotniczych. I co się okazało? Że mieliśmy rację” – chwalił się Mao, uzupełniając, iż spokój w ogromnym mieście udało się dzięki temu przywrócić w ciągu jednej doby.
Każdej z tych rozmów przysłuchiwał się radziecki ambasador w Pekinie Paweł Judin. Kontynuował wprowadzony przez Stalina zwyczaj, iż spotkania przywódców krajów satelickich ZSRR z przedstawicielami ChRL mogą mieć miejsce jedynie w obecności sowieckich dyplomatów nadzorujących, czy nie dochodzi do jakichś konszachtów za plecami Kremla. Tego stanu rzeczy Mao nie zamierzał tolerować zbyt długo. Choć pierwsi zbuntowali się jak zwykle Polacy. Wszystko dlatego, że w PRL sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. W partii zaczęli przeważać zwolennicy osadzonego w areszcie domowym za „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” byłego I sekretarza KC PPR Władysława Gomułki. Domagano się demokratyzacji i usunięcia z Polski sowieckich oficerów na czele z marszałkiem Rokossowskim, kontrolujących siły zbrojne.
Ochab musiał więc przerwać pobyt w Chinach i pośpiesznie wracać do kraju. Wcześniej jednak chciał szczerze porozmawiać z gospodarzami, by przekonać się, czy może liczyć na ich poparcie. Zwłaszcza jeśli Chruszczow zażąda całkowitego posłuszeństwa. Polacy sfingowali więc awarię rządowego samolotu – tuż przed startem, gdy sowieccy nadzorcy opuścili lotnisko. Dopiero wówczas Ochab mógł spokojnie opowiedzieć o zmianach, jakie mogą zajść w PZPR, obecnemu na lotnisku wiceprzewodniczącemu KPCh marszałkowi Zhu De. W Pekinie pozostała też reszta polskiej delegacji, której przewodniczył Mieczysław Marzec.
Tymczasem sprawy toczyły się w najgorszym z możliwych kierunków. Gdy Chruszczow dowiedział się, że w obradach Biura Politycznego w Warszawie zaczął uczestniczyć Gomułka, a od wszelkich decyzji odsunięto stalinowską frakcję „natolińczyków”, wpadł we wściekłość. Na jego życzenie minister obrony ZSRR marszałek Żukow wydał stacjonującym w PRL jednostkom Armii Radzieckiej rozkaz wyjścia z koszar i marszu na Warszawę. Wkrótce ludność stolicy i oddziały wierne władzom zaczęły się przygotowywać do obrony. Rzeź, podobna do tej, jak spotkała w tym czasie Budapeszt, wisiała w powietrzu.
Napięcia nie rozładował niespodziewany przylot 19 października 1956 r. do Warszawy delegacji KC KPZR. Chruszczowa zaskoczyła twarda postawa Gomułki i jego brak serwilizmu. Obaj wdali się w karczemną awanturę, lecz o dziwo jednostki sowieckie zatrzymały się 80 km od stolicy Polski. Przywódca ZSRR wrócił do Moskwy, a 20 października Gomułka został oficjalnie wybrany na nowego I sekretarza KC PZPR.
Wojna nerwów trwała w najlepsze, gdy 21 października zebrało się chińskie Biuro Polityczne. Całe spotkanie poświęcono sprawom polskim. Na koniec, według zachowanego stenogramu, Mao oświadczył: „Związek Radziecki przygotowuje zbrojną interwencję w Polsce, co jest naruszeniem elementarnych norm stosunków międzynarodowych, poważnym przejawem wielkomocarstwowego szowinizmu”. Postanowiono wówczas pilnie wezwać na spotkanie ambasadora ZSRR. Rozmowa ta wyglądała bardzo malowniczo.
„Przyjmując go, Mao Zedong leżał na łóżku w piżamie” – wspominał jej świadek, redaktor naczelny organu prasowego KPCh „Renmin Ribao” Wu Lengxi. „Mówił ostro, stanowczo i powtarzał. Judin był bardzo zdenerwowany, pocił się i wiercił na krześle. Towarzyszący mu radca Starikow, notujący przebieg rozmowy, także był niezwykle spięty” – uzupełniał. Sowieccy dyplomaci mieli powody, aby się pocić. Mao w podsumowaniu swojego monologu nakazał: „Proszę abyście natychmiast drogą telefoniczną przekazali Chruszczowowi, że jeśli Związek Radziecki użyje wojska, to my udzielimy Polakom poparcia przeciwko wam oraz opublikujemy komunikat piętnujący waszą zbrojną interwencję w Polsce”.
W sytuacji, kiedy tłumiono węgierskie powstanie, a Polacy wielokroć w przeszłości dowodzili, że potrafią się bić o suwerenność, Mao groził Kremlowi niemalże otwarciem drugiego frontu. Mając na karku jeszcze Amerykanów, Chruszczow natychmiast spuścił z tonu. Proponując trójstronne rozmowy radziecko-polsko-chińskie. Ale Mao odmówił, twierdząc, iż może rozmawiać tylko osobno z obiema stronami konfliktu. Przyznał sobie rolę mediatora.
Wówczas Chruszczow zaprosił do Moskwy wiceprzewodniczącego KC KPCh Liu Shaoqi. Ten podczas kolejnych spotkań 23 października, zgodnie z poleceniem Mao, zajmował bardzo twarde stanowisko. Wyjście Armii Radzieckiej z koszar nazwał „przejawem wielkomocarstwowego szowinizmu i aktem awanturnictwa”. W końcu Chruszczow przyznał, iż w relacji z Polską popełniono wiele niezręczności i „musi płacić za błędy poprzedników” – zapisał we wspomnieniach Liu Shaoqi. Przywódca ZSRR obiecał również rezygnację z użycia siły. Następnego ranka marszałek Żukow wydał wojskom stacjonującym na terenie Polski rozkaz powrotu do koszar.
Bez wielkiego skoku
Polska delegacja, która przyjechała do Pekinu na VIII Zjazd KPCh, wracała 22 października 1956 r. do zupełnie odmienionej ojczyzny. Jej nieco zagubionych członków, na czele z Mieczysławem Marcem, tuż przed wylotem czekała ostatnia niespodzianka. Gdy samolot zaczął kołować, nagle wyłączył silnik, a gospodarze uprzejmie zaprosili Marca do ukrytego w budynku terminalu saloniku. Tam czekał na niego wybierający się właśnie do Moskwy Liu Shaoqi w towarzystwie marszałka Zhu De i młodego sekretarza generalnego KC Deng Xiaopinga. Kazali oni przekazać Gomułce, iż chińscy komuniści popierają jego działania, na dowód czego ofiarowali Polakom 30 mln dol. bezzwrotnej pożyczki.
Trudno o lepszy początek wspaniałej przyjaźni. Zwłaszcza że po wywalczeniu sobie sporej dozy niezależności Gomułka cały czas obawiał się, że ponad jego głową Chruszczow dogada się z kanclerzem Niemiec Konradem Adenauerem. Do polskiego kierownictwa docierały bowiem sygnały, iż w zamian za wyjście Republiki Federalnej z NATO i ogłoszenie neutralności Chruszczow zaoferuje zjednoczenie obu państw niemieckich oraz zwrot polskich ziem zachodnich. W takiej sytuacji przyjaźń z Chinami stawała się bezcennym atutem.
Kiedy więc w styczniu 1957 r. do Warszawy przyjechał Zhou Enlai, Gomułka poprosił chińskiego premiera o wsparcie. „Istniejąca zachodnia granica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na Odrze i Nysie Łużyckiej jest granicą pokoju między Polską a Niemcami zgodnie z interesami bezpieczeństwa europejskiego” – zapisano we wspólnym oświadczeniu obu przywódców. Towarzysz Wiesław gorąco też zapraszał do Warszawy Mao Zedonga – i to kilkukrotnie. Zrobił to nawet osobiście jesienią 1957 r., podczas wizyty w Moskwie, gdzie spotkał towarzysza Mao. Ten uprzejmie obiecał, że wkrótce przyjedzie, lecz słowa nigdy nie dotrzymał.
Jedynym realnym efektem wzajemnych uprzejmości stała się wyprawa wicepremiera Piotra Jaroszewicza do Pekinu. Polskiej delegacji udało się wówczas podpisać trzyletnią umowę inicjującą wymianę handlową między obu krajami. Jednak zupełnie nic z niej nie wyszło. Pech Gomułki polegał na tym, że partner, na którego tak liczył, zaczął powoli odpływać od rzeczywistości. Wszystko przez mocarstwowe ambicje Mao, chcącego w krótkim czasie uczynić z Państwa Środka mocarstwo równe ZSRR oraz Stanom Zjednoczonym. Stąd wzięła się koncepcja „wielkiego skoku” realizowana od 1958 r. Chińskie kierownictwo chciało w krótkim czasie zwiększyć produkcję przemysłową 65 razy, a rolną 25-krotnie. Robotnicy musieli przez tydzień pracy nie opuszczać fabryk. Tam jedli, spali i umierali. Zreformowano też strukturę społeczną na wsiach, dokonując totalnej kolektywizacji. W efekcie zafundowano Chińczykom klęskę głodu, która pochłonęła ok. 33 mln ofiar.
W takich okolicznościach nikt w Pekinie nie miał głowy do pogłębiania przyjaźni z Polską. Zaostrzał się też nieunikniony spór z Moskwą, ponieważ aspiracje Mao budziły niepokój na Kremlu. Przewodniczący KPCh postanowił nawet powalczyć ze Związkiem Radzieckim o utracone niegdyś przez Chiny prowincje nad rzeką Ussuri. Starcia w granicznym rejonie trwały przez cały marzec 1969 r. i o mały włos zakończyłyby się wybuchem otwartej wojny. Ostatecznie po negocjacjach premierów Aleksieja Kosygina z Zhou Enlaiem nastąpił rozejm. Zaś Chiny odzyskały 1,5 tys. km kw. terytorium odstąpionego im przez ZSRR. Jednak konflikt dwóch komunistycznych mocarstw zręcznie wykorzystał amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger, inicjując odwrócenie sojuszy.
„W końcu lat 60. obawiał się (Gomułka – aut.), że ZSRR postawiony przez groźbą »wojny na dwa fronty« może pójść na ustępstwa wobec mocarstw zachodnich kosztem interesów Polski” – opisuje Jan Rowiński. Pierwszy sekretarz KC PZPR usiłował więc wziąć na siebie rolę mediatora między Moskwą a Pekinem, lecz polityka Mao coraz bardziej go irytowała. Sam przecież zablokował plany tworzenia kołchozów w Polsce. Następowało więc szybkie pogorszenie relacji. Chiny odwołały z Warszawy ambasadora, a wszyscy studenci otrzymali nakaz natychmiastowego wyjazdu do domu. Pekin zawiesił obowiązywanie umów oraz wymianę handlową, chociaż ta ostatnia okazała się tak symboliczna, iż nie miało to żadnego praktycznego znaczenia.
Bez wspólnego interesu
Dzięki poparciu Stanów Zjednoczonych w październiku 1971 r. Chiny zostały przyjęte do ONZ (ich miejsce wcześniej zajmował rządzony przez chińskich antykomunistów Tajwan). W międzyczasie ambasador Państwa Środka wrócił do Warszawy. To on przekazał premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi list Zhou Enlai, w którym ten dziękował Polakom za konsekwentne wspieranie starań Pekinu o przyjęcie do ONZ.
Ale wobec tego gestu przywódcy PRL zachowali dystans. Edward Gierek dużo bardziej liczył się z nakazami płynącymi z Kremla niż Gomułka. Także sytuacja wewnętrzna Chin skłaniała do ostrożności. Mao, podobnie jak Stalin, skupił się na eliminowaniu rzeczywistych oraz urojonych przeciwników. Nakazał nawet sprokurowanie katastrofy lotniczej, w której zginął jego najbliższy współpracownik Lin Biao. Po czym powierzył Zhou Enlaiowi odbudowę zrujnowanej przez siebie gospodarki. Chiński premier podjął wówczas decyzję, która zaważyła na przyszłości Państwa Środka – uwolnił zesłanego na wieś Deng Xiaopinga i mianował go w 1973 r. wicepremierem. Chory na raka polityk dawał szansę własnemu uczniowi, by powalczył o władzę.
Wkrótce Zhou Enlai zmarł, a trzy lata później – we wrześniu 1976 r. – śmierć dosięgła Mao Zedonga. Początkowo wydawało się, że rządy po nim obejmą wdowa i trzej radykałowie z KPCh (nazwani potem „Bandą czworga”). Ale przegrali i wylądowali za kratami. Liderem KPCh został Deng Xiaoping. Wkrótce zainicjował on program „Czterech modernizacji”. Pozwolił chłopom przejmować ziemię na własny użytek, zezwolił na samodzielne funkcjonowanie przedsiębiorstw państwowych i powołał do życia specjalne strefy ekonomiczne w portowych miastach. Na ich terenie obowiązywał wolny rynek i mogły swobodnie działać prywatne firmy. Tę rewolucyjną zmianę opatrzył sloganem: „Nieważne, czy kot jest czarny, czy biały. Ważne, aby łowił myszy”. Otworzył tak drogę do modernizacji Chin. Wkrótce Państwo Środka zaczęło odnotowywać wzrost PKB przekraczający 10 proc. rocznie, stając się atrakcyjnym partnerem gospodarczym.
Cóż z tego, skoro w tym samym czasie PRL znalazła się na krawędzi bankructwa. Od chińskiego rynku nadal też odcinał Polskę ZSRR. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej do Afganistanu Pekin zaczął dyskretnie wspierać mudżahedinów, a co więcej, wspólnie z USA zbojkotował olimpiadę w Moskwie. Takiego afrontu Leonid Breżniew nie mógł wybaczyć, zwłaszcza że w rewanżu za ten gest Waszyngton przyznał Chinom klauzulę najwyższego uprzywilejowania. Nadało to dodatkowo rozpędu gospodarce Państwa Środka.
Polskie marzenie
Na fali popularności filmu „Seksmisja” krążył w połowie lat 80. dowcip, jak to prezydent Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow poddali się hibernacji. Obaj budzą się po pół wieku i natychmiast szukają świeżej gazety. Przywódca ZSRR znajduje pierwszy jakąś i natychmiast zaczyna się zanosić radosnym śmiechem. Po czym pokazuje prezydentowi Stanów Zjednoczonych nagłówek o treści: „Partia komunistyczna wygrywa wybory w USA”. Przygnębiony Reagan sięga po gazetę i po chwili śmiejąc się, czyta Gorbaczowowi tytuł notki: „Znów niespokojnie na granicy polsko-chińskiej”. Tak wyglądała idealna przyszłość wedle ówczesnych Polaków.
W 1980 r. Pekin znów stanowczo protestował przeciw wszelkim próbom nacisku Kremla na władze PRL. Dziennik „Renmin Ribao” wielokrotnie potępiał ingerencje Moskwy w wewnętrzne sprawy PRL. „Kwestia polska może być rozwiązana jedynie przez naród Polski” – informowała gazeta 19 grudnia 1980 r. Gdy zaś gen. Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny, rzecznik chińskiego MSZ oświadczył, iż: „Zdecydowanie przeciwstawiamy się zewnętrznej ingerencji. Mamy nadzieję, że problem polski zostanie właściwie rozwiązany zgodnie z interesem państwa i narodu polskiego”.
Ta deklaracja skierowana przede wszystkim pod adresem Kremla nie oznaczała jednak poparcia dla Solidarności ani też poczynań administracji prezydenta Reagana. Wkrótce Deng Xiaoping przekazał ekipie gen. Jaruzelskiego korzystnie oprocentowaną pożyczkę w wysokości 70 mln franków szwajcarskich. Przeznaczono ją na zakup artykułów konsumpcyjnych. Potem dorzucił jeszcze trzy dostawy półtusz wieprzowych po 80 tys. ton.
Tak kraj, który dwie dekady wcześniej spustoszyła klęska głodu, zapewniał Polakom dostęp do jakże wówczas pożądanego mięsa. Jednocześnie Deng Xiaoping dążył do normalizacji stosunków z Kremlem, co dało ekipie Jaruzelskiego możność nawiązania z Pekinem bliższych relacji ekonomicznych. W Warszawie taką perspektywę przyjmowano z entuzjazmem. Kłopot stanowiło jedynie to, iż gospodarka PRL poza maszynami górniczymi, rowerami i fiatami 126p nie miała azjatyckiemu partnerowi zbyt wiele do zaoferowania, nawet gdy nowy I sekretarz KPZR Michaił Gorbaczow dał pełne przyzwolenie do zawarcia całościowych umów handlowych. Pod koniec września 1986 r. wybrał się więc do Pekinu osobiście Wojciech Jaruzelski. Deng Xiaoping przyjął bardzo uprzejmie gościa i w kolejnym roku posłał do Warszawy z rewizytą premiera Zhao Ziyanga. „W trakcie rozmów dokonano oceny stanu polsko-chińskiej współpracy gospodarczej, handlowej i naukowo-technicznej. Wyrażono wolę jej kontynuowania jako sprzyjającej zacieśnianiu stosunków dwustronnych. Podkreślano też doniosłe znaczenie wznowienia dialogu politycznego na najwyższym szczeblu...” – pisze Jan Rowiński.
Tylko wymiana handlowa nie chciała rosnąć. Sytuacja mogła zmienić się po czerwcowych wyborach w 1989 r., których wynik w Pekinie przyjęto bardzo spokojnie. Deng Xiaoping uznał, że koniec rządów komunistów wcale nie musi oznaczać pogorszenia wzajemnych relacji. Szybko jednak zmienił zdanie, po tym jak Polacy odnieśli się do masakry demonstrantów na placu Tiananmen, a także poparli niepodległość Tybetu. Chińscy komuniści nie zamierzali tolerować jakichkolwiek poczynań mogących osłabiać ich władzę. Przez dwie dekady relacje polityczne były chłodne, a wymiana gospodarcza prezentowała się dla strony polskiej niekorzystnie.
Ale wygląda na to, że wszystko to może się zmienić, jeśli, podobnie jak sześćdziesiąt lat temu, Pekin znów uzna Warszawę za wartego uwagi partnera w politycznej grze o wpływ na Starym Kontynencie.