Konsekwencje Brexitu, zwłaszcza te negatywne, byłyby odczuwalne daleko poza Wielką Brytanią. I nie chodzi tylko o straty finansowe.
Pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej nie będzie oznaczać, że nic się nie zmienia – wkrótce wejdą w życie renegocjowane warunki jej członkostwa, w których efekcie kraj będący od dawna na uboczu europejskiej integracji jeszcze mocniej się tam okopie (więcej o tym na następnych stronach). Nie znaczy też, że Brytyjczycy zapałali nagle jakąś sympatią do Unii Europejskiej – nawet większość popierających pozostanie uważa, że ta instytucja wymaga pilnej i gruntownej reformy, nie zgadza się na jakiekolwiek dalsze przekazywanie uprawnień na rzecz Brukseli, a zagłosuje w ten sposób tylko dlatego, że straty wynikające z Brexitu będą, w ich przekonaniu, bez porównania gorsze. Unia nadal będzie miała pewne problemy z Wielką Brytanią, bo wizje Londynu i Brukseli co do przyszłości są czasami bardzo rozbieżne, ale te problemy to drobiazg w porównaniu z tymi, które nastąpiłyby w razie Brexitu. Pozostanie to spokój, wyjście – wstrząs.
Według zdecydowanej większości prognoz ekonomicznych wystąpienie z UE negatywnie odbiłoby się na brytyjskiej gospodarce. W perspektywie najbliższych 10–15 lat brytyjski PKB byłby niższy od niespełna 1,5 do prawie 10 proc. w porównaniu z sytuacją, gdyby kraj w Unii pozostał. Premier David Cameron i minister finansów George Osborne ostrzegali podczas kampanii, że Brexit oznacza: spadek dochodów, wzrost podatków, wzrost bezrobocia, konieczność jeszcze mocniejszego zaciskania pasa. Szef Banku Anglii Mark Carney – że może to spowodować recesję. Szefowie kilku wielkich firm, np. banku HSBC, mówili, że w takiej sytuacji rozważą przeniesienie siedziby poza Wielką Brytanię, a innych – że poda to w wątpliwość dalsze inwestycje w tym kraju.
Gdyby negatywne skutki Brexitu ograniczały się do Wielkiej Brytanii, można by powiedzieć, że to problem Brytyjczyków – że jeśli ograniczenie imigracji i odzyskanie przekazanych na rzecz Brukseli kompetencji są dla nich ważniejsze niż wzrost gospodarczy i są gotowi poświęcić część własnych dochodów, to jest to ich święte prawo. Rzecz w tym, że skutki Brexitu sięgałyby daleko poza kanał La Manche i Morze Irlandzkie.
– To jest troska nie tylko dla Wielkiej Brytanii, lecz także dla całego świata. Nie byłam w ciągu ostatnich trzech, czterech miesięcy na ani jednym spotkaniu ze światowymi przywódcami czy na ani jednym forum, podczas którego kwestia wpływu wystąpienia Wielkiej Brytanii nie zostałaby poruszona – powiedziała w zeszłym tygodniu Christine Lagarde, dyrektor generalna Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To oczywiście nie jest odosobniona opinia – ministrowie finansów grupy G20 określili na tegorocznym spotkaniu Szanghaju ewentualne wyjście Wielkiej Brytanii z UE jako potężny szok dla światowej gospodarki. MFW uważa Brexit za jedno z największych zagrożeń dla uzdrowienia gospodarki i nawet jeśli nie spowoduje ogólnoświatowej czy ogólnoeuropejskiej recesji – czego nie można wykluczyć – to osłabi poziom wzrostu gospodarczego. A kolejne spowolnienie to ostatnia rzecz, której Europie teraz potrzeba. Od prawie dekady unijne gospodarki nie mogą wyjść na prostą, bo pojawiają się kolejne kryzysy. Brexit spowodowałby ogromną nerwowość na rynku, bo nie wiadomo, jak miałyby wyglądać przyszłe relacje Wielkiej Brytanii z Unią Europejską, ile trwałyby negocjacje w tej sprawie, kto faktycznie by zrealizował zapowiedzi o wyprowadzce z Londynu. A trzeba pamiętać, że chodzi o drugą co do wielkości gospodarkę na naszym kontynencie i piątą na świecie. Zatem wstrząs byłby zapewne poważniejszy niż w razie bankructwa Grecji.
Jeszcze poważniejsze od konsekwencji gospodarczych byłyby polityczne, zwłaszcza dla Europy. Wystąpienie z UE któregokolwiek z członków byłoby bardzo niedobrym sygnałem, że ten projekt się chwieje. Ale w tym przypadku chodzi o państwo bardzo znaczące – jednego z dwóch unijnych stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i jedno z dwóch unijnych mocarstw atomowych. Ewentualne wystąpienie Wielkiej Brytanii oznaczałoby, że zmieni się unijny układ sił – gospodarczo na rzecz bardziej protekcjonistycznych i regulowanych krajów Południa, którym przewodzi Francja, politycznie zaś – na rzecz ściślejszej integracji i naprawy relacji z Rosją, czego chcą Niemcy. Jedno i drugie byłoby z polskiego punktu widzenia bardzo niekorzystne. Na dodatek nie ma żadnej pewności, że Unia przetrwałaby Brexit. W kolejnych krajach pojawiają się głosy niezadowolenia z unijnych polityków – inna sprawa, że w wielu przypadkach zupełnie uzasadnione – i coraz więcej jest postulatów, by jak Londyn renegocjować warunki członkostwa lub nawet zorganizować podobne referendum. Wyjście Wielkiej Brytanii dodałoby skrzydeł wszystkim tego typu ruchom.
Donald Tusk jest nawet zdania, że mogłoby to oznaczać początek upadku Zachodu. „Obawiam się, że Brexit byłby początkiem końca nie tylko UE, ale całej zachodniej cywilizacji. W dniu wystąpienia Brytyjczyków z UE nasi zewnętrzni wrogowie będą pili szampana” – powiedział przewodniczący Rady Europejskiej w wywiadzie udzielonym kilka dni temu niemieckiemu „Bildowi”. Tusk z pewnością miał na myśli głównie Rosję – o ile prezydenci USA Barack Obama i Chin Xi Jinping wzywali Brytyjczyków, by pozostali w Unii, to Władimir Putin jest przeciwnego zdania i osłabienie, a jeszcze lepiej rozpad UE, jest mu na rękę. I nie trzeba wyjaśniać, dlaczego Polska – oprócz krajów bałtyckich – byłaby w takim scenariuszu najbardziej zagrożona.
Decyzja Brytyjczyków, by pozostać w Unii, będzie oznaczać, że większość ze wspomnianych zagrożeń zniknie. Część przedsiębiorców z Wysp będzie nadal narzekać, że unijna biurokracja ich krępuje, ale obejdzie się bez nerwowych ruchów na giełdach, nie nastąpi ucieczka kapitału, a Zjednoczone Królestwo nadal pozostanie głównym centrum finansowym w Europie i jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc do inwestycji. Wielka Brytania zapewne nadal będzie się rozwijać szybciej, niż wynosi średnia dla całej Unii (w zeszłym roku było to odpowiednio 2,3 i 2,0 proc. PKB) i będzie mieć znacznie niższe bezrobocie (5,3 wobec 9,4 proc.). Nadal zatem będzie celem imigracji zarobkowej ze wschodniej i południowej części UE, nawet jeśli nowo przybyli będą przez pierwsze cztery lata pozbawieni dostępu do części świadczeń socjalnych. Londyn pozostanie sceptyczny wobec wszelkich prób federalizacji Europy i będzie wetował przekazywanie dalszych kompetencji na rzecz Brukseli, ale zawsze lepsze spory w tej kwestii niż wielka kłótnia, która mogłaby towarzyszyć rozwodowi, bo Brexit w praktyce nie byłby ani łatwy, ani szybki. W ciągu ostatniej dekady mieliśmy światowy kryzys, później kryzys zadłużeniowy w Europie i bankructwa Grecji, arabską wiosnę, wojnę z Państwem Islamskim, wojnę na Ukrainie, kryzys migracyjny i spowolnienie w Chinach. Zamiast kolejnego kryzysu wywołanego Brexitem potrzebujemy trochę spokoju. ©?
Nie wiadomo, czy Unia przetrwałaby utratę drugiej potęgi gospodarczej

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>