Ułatwienie uzyskania dokumentów, zapewnienie edukacji i pomoc w znalezieniu mieszkania to - zdaniem samorządowców i działaczy organizacji pozarządowych - niektóre potrzeby społeczności romskiej w Polsce. Jak podkreślają, pomagać trzeba mądrze, po konsultacjach z zainteresowanymi.

W piątek - z okazji przypadającego tego dnia Międzynarodowego Dnia Romów - w siedzibie Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie odbyło się seminarium nt. sytuacji imigrantów Romskich w Polsce. Wzięli w nim udział, oprócz rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara, samorządowcy, przedstawiciele organizacji pozarządowych i społeczności romskiej.

"Ten dzień można świętować w różny sposób, można przypominać wydarzenia historyczne, wydać oświadczenie, zatroskać się w telewizji nad problemami. My dziś jednak zastanowimy się, co można zrobić praktycznie, by problemy, które są od lat, spróbować pomału rozwiązać" - powiedział Bodnar otwierając seminarium.

Jak dodał, obecnie w Polsce są dwa koczowiska romskie - jedno w Poznaniu, drugie we Wrocławiu. "Było tam jeszcze jedno, na ulicy Paprotnej, ale zostało ono zlikwidowane w sposób wątpliwy prawnie" - ocenił rzecznik.

Jego zdaniem należy myśleć nie tylko o poprawie warunków życia Romów, ale i podejścia państwa polskiego do zapewnienia im dostępu do świadczeń tak jak każdemu innemu obywatelowi UE. Jak dodał ostatnio odwiedził jedno z koczowisk i było dla niego zaskoczeniem, że dzieci mogą mieć legitymacje szkolne i jednocześnie mieć problem z dostępem do opieki lekarskiej. "Dużo też mówi się o ochronie dzieci, a społeczność romska w Poznaniu jest ciągle narażona na akty przemocy, także wobec dzieci" - zauważył Bodnar.

Wskazał też na problem uzyskania przez Romów karty stałego pobytu; przypomniał, że przepisy uzależniają wydanie takiego dokumentu od posiadania odpowiednich środków finansowych.

Na problem rejestrowania Romów, szczególnie rumuńskich, wskazywali przedstawiciele organizacji pozarządowych - Maciej Mandelt ze stowarzyszenia na rzecz Integracji Społeczeństwa Wielokulturowego "Nomada", Katarzyna Czarnota z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów oraz Klaudia Iwicka z Centrum Wspierania Imigrantów i Imigrantek w Gdańsku.

Wszyscy podkreślali, że to podstawa do uzyskania większości świadczeń od państwa. Tymczasem - wskazywali - sprawa jest trudna, bo przyznaniem dokumentów nie jest ich zdaniem zainteresowanie ani państwo polskie, ani Rumunia, a bez nich nie można normalnie podjąć pracy czy wynająć mieszkania.

Czarnota przekonywała, że Romom nie pomogą czasowe akcje, np. zbierania ubrań czy leków dla Romów, jeśli nie umożliwi się im normalnego funkcjonowania w systemie. Według niej, Romowie wynajmowaliby normalnie mieszkania, gdyby państwo umożliwiłoby im legalne podjęcie pracy. Działaczka podkreśliła, że Romom trzeba pomagać mądrze, po konsultacjach z nimi.

Z kolei Mandelt wskazywał na nierówność dzieci polskich i romskich w dostępie do edukacji. Jak zaznaczył, zdarzają się sytuacje, kiedy romskim uczniom odmawia się miejsca w danej szkole lub tworzy jedną klasę dla wszystkich dzieci niezależnie od wieku.

"Po pewnym czasie szczególnie starsze dzieci przestają przychodzić. Po pierwsze - młodsze nie dają się im skupić, po drugie - ta sytuacja jest dla nich upokarzająca. One nie przychodzą tylko po to, by się uczyć, ale by integrować się, poznawać inne dzieci" - zauważył Mandelt.

Podkreślił, że zdaje sobie sprawę z kłopotów niektórych romskich dzieci z nauką języka polskiego. Zapewniał, że można by im pomóc bez wykluczania ich z grona polskich rówieśników, np. poprzez wynajęcie asystentów, którzy pomogliby im w porozumieniu się. Ponadto - mówił Mandelt - asystenci rodziny "wzmacniają" Romów, którzy często wstydzą się wejść do urzędu lub boją się, że zostaną im odebrane dzieci, np. z powodu ubóstwa.

Samorządowcy - m.in. Jacek Sutryk z Urzędu Miasta Wrocławia i Jan Banaszak z Urzędu Miasta Wrocławia - zapewniali, że chcieliby bardziej pomagać Romom, ale nie mają wpływu na proces rejestracji. Wskazywali, że sami mają problemy związane z romskimi koczowiskami, szczególnie jeśli są własnością miasta - np. groźby kar ze strony nadzoru budowlanego czy sanepidu; mówili też, że nie wszyscy Romowie chcą, by ich dzieci się uczyły.

Piotr Olech z Urzędu Miasta Gdańska podkreślił, że w jego mieście udało się tymczasowo przenieść Romów do domów. "Podstawą jest zauważenie, że nie chodzi o obcych, innych, tylko o gdańszczan - specyficznych i ze specyficznymi potrzebami. Trzeba wyjść im na przeciw, w porozumieniu z nimi. Wtedy nawet przy obecnych przepisach uda się pomóc - zaspokoić podstawowe potrzeby dot. mieszkania i bezpieczeństwa" - podkreślił. (PAP)