Jeśli ani Syriza, ani Nowa Demokracja nie będą mogły samodzielnie rządzić, wyjściem będzie wielka koalicja
Na dziesięć dni przed drugimi już w tym roku przedterminowymi wyborami w Grecji pewne jest tylko jedno – manewr Aleksisa Tsiprasa, który chciał uzyskać od rodaków nowy, silniejszy mandat na rządzenie krajem, się nie udał. Wybory, które miały przynieść jego Syrizie łatwe zwycięstwo, zapowiadają się na najbardziej nieprzewidywalne w najnowszej historii kraju i nie wiadomo nawet, czy rządząca przez siedem miesięcy lewicowa partia będzie nadal największym ugrupowaniem w parlamencie.
41-letni Tsipras – najmłodszy premier w historii Grecji – podał się do dymisji przed trzema tygodniami, po tym jak z jego partii odeszła grupa przeciwników umowy z wierzycielami, pozbawiając tym samym rząd parlamentarnej większości. Umowa, przewidująca pomoc finansową w wysokości 86 mld euro w zamian za kontynuowanie polityki oszczędności, została przyjęta dzięki głosom opozycji. Rozpisanie nowych wyborów było w tej sytuacji naturalne, szczególnie że wydawało się to ruchem mało ryzykownym – we wszystkich lipcowych sondażach Syriza miała poparcie – odliczając niezdecydowanych – przekraczające 40 proc., co spokojnie dawałoby jej bezwzględną większość.
Jednak od tego czasu nastroje wśród wyborców się zmieniły. We wrześniowych badaniach różnica między Syrizą a główną siłą opozycji, konserwatywną Nową Demokracją, nie przekracza 1 pkt proc., przy czym w niektórych tę minimalną przewagę ma właśnie centroprawica. Na każdą z tych partii zamierza głosować po ok. 25 proc. Greków, zaś odliczając niezdecydowanych, których teraz jest więcej niż w styczniowych wyborach, po ok. 30 proc. Jeżeli w ostatnich dniach nie dojdzie do jakiegoś gwałtownego zwrotu, to oznacza, że żadna z nich nie uzyska 151 mandatów umożliwiających samodzielne rządy, a w konsekwencji Grecja znów będzie miała problem ze stworzeniem stabilnego rządu.
W tej sytuacji realne pozostają trzy scenariusze – koalicja Syrizy z jednym lub dwoma mniejszymi ugrupowaniami, koalicja Nowej Demokracji z mniejszymi ugrupowaniami bądź wielka koalicja Syrizy z Nową Demokracją. Wiele będzie zależeć od tego, która z nich zajmie pierwsze miejsce, ponieważ zgodnie z grecką ordynacją zwycięzca – nawet jeśli jego przewaga nad drugim będzie znikoma – dostaje bonus w postaci 50 dodatkowych mandatów, co ma zapewnić większą stabilność rządów. Potencjalnymi mniejszymi koalicjantami dla obu partii są centrowa partia To Potami oraz centrolewicowy PASOK, w przeszłości najpotężniejsze ugrupowanie na greckiej scenie politycznej. Oba mogą liczyć na poparcie rzędu 5–6,5 proc., co dałoby im kilkanaście miejsc w parlamencie. Ich poparcie zapewne wystarczyłoby zwycięzcy – niezależnie od tego, kto nim będzie – na zapewnienie rządowi większości. Wprawdzie Tsipras wyklucza koalicję z obydwoma partiami reprezentującymi „stary układ” – a tym bardziej z Nową Demokracją – mówiąc, że Syriza walczy o samodzielne rządy, ale to raczej jest mobilizowaniem zwolenników niż wiążącą deklaracją.
Jeśli się okaże, że to Syriza zajmie pierwsze miejsce i to jej przypadnie formowanie rządu, z pewnością stworzy koalicję. Inna sprawa, że skoro Syriza w dalszym ciągu próbuje uchodzić za partię antyestablishmentową, to taki sojusz nie musi być trwały. Łatwiejsza byłaby współpraca, jeśli To Potami i PASOK byłyby koalicjantami Nowej Demokracji, bo wszystkie te partie uznają konieczność realizacji porozumienia o bailoucie, a lider opozycji Wangelis Meimarakis nie odrzuca współtworzenia z nimi rządu. Ale warunkiem niezbędnym do tego jest zwycięstwo Nowej Demokracji, co mimo wszystko byłoby niespodzianką, szczególnie biorąc pod uwagę, że Meimarakis objął stery w partii zaledwie w lipcu i miał być przywódcą tymczasowym.
Jeśli chodzi o wielką koalicję, to w przeciwieństwie do Tsiprasa Meimarakis nie odrzuca takiej ewentualności. Uważa on, że problemy Grecji są na tyle poważne, a reformy, które trzeba podjąć, na tyle trudne, iż może się z tym zmierzyć tylko rząd mający szerokie poparcie. Za takim scenariuszem opowiada się też Komisja Europejska, która według greckiego dziennika „Ta Nea” zaczęła nawet nieoficjalnie sugerować greckim politykom taką konieczność. Ale utrudnieniem, poza politycznymi ambicjami Tsiprasa, może być fakt, że w Grecji nie ma tradycji wielkich koalicji, na dodatek od czasu wybuchu kryzysu partie rządziły zwykle samodzielnie.
– Do tej pory w Grecji wielkie koalicje powstawały dwa razy, w sytuacjach nadzwyczajnych – po wojnie z Turcją i wypędzeniu Greków z Azji Mniejszej w latach 20. XX w. i w czasie wojny domowej w 1947 r. Teraz sytuacja wydaje się być porównywalna – mówi Tanasis Dimantopulos, politolog z Uniwersytetu Panteion w Atenach. Ułatwieniem z kolei jest to, że będą to pierwsze wybory od początku kryzysu, w których główna partia opozycyjna nie opiera kampanii na hasłach odrzucenia porozumienia z wierzycielami. Zatem i Syriza, i Nowa Demokracja zgadzają się co do konieczności realizacji umowy, choć obie zapowiadają też, iż postarają się podczas negocjacji wprowadzić do niej małe poprawki. W sprawie utworzenia wielkiej koalicji podzieleni są nie tylko Tsipras i Meimarakis, ale także Grecy. Według wtorkowego sondażu 44 proc. pytanych wolałoby, aby zwycięska partia utworzyła rząd z mniejszymi ugrupowaniami, za koalicją dwóch głównych partii opowiada się niewiele mniej, bo 39 proc. badanych.